Kiedy w zdobytej naprędce wiedzy Phama Nuwena ujawniały się braki, były one zaskakująco wielkie. Ravna starała się zachować poważny wyraz twarzy.
— Inni ludzie? Jesteśmy jedynymi ludźmi na Przekaźniku, Phamie.
— A ci przyjaciele, o których mi opowiadałaś… Egravan, Sarale?
Ravna pokręciła głową. Przez chwilę barbarzyńca wydał się jej bezradny. Pham Nuwen spędził całe życie, przeczołgując się z prędkością mniejszą niż prędkość światła pomiędzy systemami gwiezdnymi skolonizowanymi przez ludzi. Wiedziała, że w swoim życiu miał okazję widzieć tylko trzy nieludzkie rasy. Obecnie musiał czuć się zagubiony w tym morzu dziwacznych stworzeń. Ravna zachowała współczucie dla siebie. Gdyby mu je okazała, mogłoby to go zranić bardziej niż wszystkie wcześniejsze uszczypliwości.
Ale minęła krótka chwila, a on znów się uśmiechał.
— W takim razie przygoda staje się jeszcze bardziej podniecająca. — Opuścili główne piętro i szli teraz wzdłuż biegnących rzędem specjalnych nisz atmosferycznych. — O boże, moi kumple z Queng Ho byliby zachwyceni!
Nigdzie nie było żadnych ludzi, a „Tułacza Kompania” należała do najprzytulniejszych miejsc spotkań, jakie znała. Większość klientów organizacji spotykała się jedynie w Sieci. Nagle poczuła tęsknotę za własnym domem. Na piętrze jej wzrok przyciągnęła flaga herbowa. Widziała już nieraz coś podobnego na Sjandrze Kei. Pociągnęła Phama za sobą i ruszyła w stronę wyłożonych drewnem schodów.
Ze szmerów rozmów wyłowiła wysokie ćwierkanie. To nie był triskweliński, ale wszystko rozumiała. Na Moce, ktoś mówił po samnorsku!
— O, to chyba Homo Sap! Proszę tutaj, droga lady. — Poszła za tym głosem do stołu, nad którym zwisała flaga herbowa.
— Czy możemy się przysiąść? — spytała, rozkoszując się każdym słowem wypowiadanym w ojczystym języku.
— Proszę bardzo. — Ćwierkacz wyglądał jak małe ozdobne drzewko posadzone na sześciokołowym wózku. Wózek przybrany był doczepianymi pasami i kutasikami, jego wierzch o wymiarach sto pięćdziesiąt na sto dwadzieścia centymetrów przykryty był szarfą ładunkową, której deseń odpowiadał znakom na fladze herbowej. Stworzenie było Skrodojeźdźcem Większym. Była to rasa handlarzy znana niemal w całych Środkowych Przestworzach, nie wyłączając Sjandry Kei. Wysoki głos dochodził ze specjalnego generatora. Ale dzięki temu, że mówił po samnorsku, wydawał się jej bardziej ludzki niż wszystko, co do tej pory słyszała w tym miejscu. Nawet biorąc pod uwagę dość uciążliwe właściwości umysłowe Skrodojeźdźców, poczuła nagły przypływ nostalgii, jak gdyby w odległym mieście spotkała dawnego kolegę z klasy.
— Mam na imię — tu padł dźwięk przypominający pocieranie odrośli — ale łatwiej będzie wam nazywać mnie Błękitnym Pancerzykiem. Miło zobaczyć tutaj znajomą twarz, ha-ha-ha. — Błękitny Pancerzyk wcale się nie zaśmiał, tylko wymówił swoje „ha-ha-ha” jak wszystkie pozostałe słowa.
Pham Nuwen usiadł obok Ravny, ale ponieważ nie rozumiał ani słowa po samnorsku, nie udzieliła mu się atmosfera wzruszającego spotkania. Jeździec przeszedł na triskweliński i przedstawił swoich czterech towarzyszy: jeszcze jednego Skrodojeźdźca i trzech humanoidów, którzy najwyraźniej uwielbiali kryć się w cieniu. Żaden z humanoidów nie mówił po samnorsku, ale języki, jakimi się posługiwali, nie wymagały od miejscowego tłumacza dokonywania więcej niż jednego skoku translacyjnego.
Skrodojeźdźcy byli właścicielami/operatorami małego międzygwiezdnego frachtowca Poza Pasmem II. Humanoidzi byli certyfikantami części aktualnego ładunku statku.
— Moja towarzyszka i ja jesteśmy w branży już ponad dwieście lat. Mamy wiele ciepłych uczuć dla waszej rasy, droga lady. Pierwsze rejsy odbywaliśmy właśnie między Sjandrą Kei a Forste Utgrep. Ludzie to znakomici klienci, a ich towar rzadko kiedy nam się zepsuł… — Odjechał troszeczkę w tył na swej sześciokołowej skrodzie, a następnie podjechał z powrotem — był to odpowiednik lekkiego ukłonu.
Jednakże atmosfera przy stoliku nie do końca przypominała sielankę. Po chwili przemówił bowiem jeden z humanoidów. Dźwięki, jakie wydawał, mogły pochodzić z ludzkiego gardła, aczkolwiek nie układały się w zrozumiałą całość. Miejscowy tłumacz przetworzył jego wypowiedź i brosza, którą miał przyczepioną do kurtki, odezwała się po triskwelińsku:
— Błękitny Pancerzyk stwierdza, że jesteście z rasy Homo sapiens. Wiedzcie, że żywimy wobec was wrogość. Zostaliśmy bankrutami i znaleźliśmy się w ciężkich tarapatach przez obrzydliwy wytwór waszej rasy. Perwersję Straumy. — Słowa brzmiały tak, jakby były zupełnie wyprane z emocji, ale Ravna widziała, że humanoid jest spięty, a palce zaciska na kolbie, z której popijał.
Biorąc pod uwagę jego nastawienie, najprawdopodobniej nic by nie pomogło wyjaśnienie, że choć była człowiekiem, jej rodzinna Sjandra Kei znajdowała się kilka tysięcy lat świetlnych od Straumy.
— Przybyliście tu ze Straumy? — spytała Skrodojeźdźca. Błękitny Pancerzyk nie odpowiedział od razu. Tak właśnie wyglądały rozmowy z przedstawicielami tej rasy. Najprawdopodobniej usiłował przypomnieć sobie, kim była Ravna i o czym właśnie rozmawiali. Wreszcie usłyszeli jego głos:
— Tak, tak. Proszę, wybaczcie zachowanie mojego certyfikanta. Naszym głównym ładunkiem jest jednoczasowy blok kryptograficzny. Nadawcą są Służby Bezpieczeństwa Handlowego na Sjandrze Kei, a portem docelowym kolonia certyfikantów w Górnych Przestworzach. To zwykła transakcja. Transportujemy jedną trzecią xoru. Inni niezależni przewoźnicy mają pozostałe części. W porcie docelowym wszystkie trzy zostaną sxorowane razem. Uzyskany w ten sposób zapas mógłby zaspokoić popyt na krypto sieciowe kilkunastu światów.
Wtem z dołu dobiegł hałas awantury. Ktoś coś palił. Dym był zbyt gęsty dla tych, którzy korzystali z powietrza. Ravna zachłysnęła się kłębem dymu i oczy zaszły jej łzami. Kilku klientów w głównej sali straciło przytomność. Kierownictwo starało się przywołać do porządku niesfornego palacza. Błękitny Pancerzyk wydał z siebie głośny dźwięk. Wycofał skrodę, podtoczył się do balustrady, wychylił się i spojrzał na dół.
— Nie chcemy dać się zaskoczyć. Niektórzy potrafią być tak gwałtowni… — Lecz kiedy ucichły odgłosy wrzawy wywołanej incydentem, powrócił do współbiesiadników. — O czym to ja mówiłem? — Milczał przez chwilę, przeglądając pamięć krótkotrwałą, którą miał wbudowaną w skrodę. — Tak, tak… Gdyby nasze plany powiodły się, moglibyśmy osiągnąć względne bogactwo. Na nieszczęście zatrzymaliśmy się na Straumie, żeby wyładować tam trochę danych luzem. — Wykonał obrót dookoła osi na czterech tylnych kołach. — Czy to było bezpieczne? Sama Strauma znajduje się w odległości ponad stu lat świetlnych od ich laboratorium w Transcendencji. Niemniej jednak…
Jeden z certyfikantów przerwał mu głośnym bełkotem. Firmowy tłumacz włączył się w kilka sekund później.
— Tak. Powinno być całkiem bezpiecznie. Nie widzieliśmy oznak żadnej wrogości. Zapisy na statku potwierdzają, że bezpieczeństwo nie zostało w najmniejszy sposób naruszone. Ale teraz w Sieci aż roi się od plotek i domysłów. Grupy sieciowe twierdzą, że Królestwo Straumy zostało opanowane przez Perwersję. To czysty absurd. Ale te plotki dotarły za pośrednictwem Sieci do naszego portu docelowego. Ładunek, który wieziemy, przestał być wiarygodny, co jest równoznaczne z jego zniszczeniem: teraz jest to tylko kilka gramów medium z byle jaką… — W połowie tłumaczonej bezbarwnym głosem wypowiedzi humanoid wychynął z cienia. Przez krótką chwilę Ravna ujrzała masywne szczęki z dziąsłami ostrymi jak brzytwy. Po chwili tamten cisnął kolbę z drinkiem na stół tuż przed nią.