— Na pewno były jakieś kopie… — zaczął Pham Nuwen. Ravna uciszyła go gestem dłoni. Dziś otrzymał już dość szkolnych wyjaśnień. Informacja była niewiarygodna. Z wielką uwagą śledziła wszystkie wiadomości o katastrofie Królestwa Straumy. Królestwo było pierwszą kolonią-córką Sjandry Kei w Górnych Przestworzach. Obserwowanie jej upadku było przerażającym doświadczeniem. Ale nigdzie w grupie Zagrożenia nie było nawet najmniejszej wzmianki sugerującej, że powstała Perwersja była niekompletna.
— Jeśli to prawda, Straumerzy mają jeszcze szansę. Wszystko zależy od tego, jakie fragmenty projektu zostały zabrane.
— Właśnie. Oczywiście ludzie zdawali sobie z wszystkiego sprawę. Postanowili udać się prosto w kierunku Dna Przestworzy, aby później połączyć się tam ze swymi wspólnikami ze Straumy.
Co — biorąc pod uwagę ostateczną wielkość katastrofy — nigdy nie nastąpi. Ravna odchyliła się na krześle, po raz pierwszy od wielu godzin zapominając o Phamie Nuwenie. Najbardziej prawdopodobne było to, że oba statki zostały zniszczone. Jeśli tak się nie stało, to należało przyznać Straumerom, że ucieczka w kierunku Dna stanowiła w miarę rozsądne posunięcie. Jeśli mieli to, o czym mówił Błękitny Pancerzyk, Perwersja będzie bardzo zainteresowana ich odnalezieniem. Nie ulegało wątpliwości, że Błękitny Pancerzyk i Zielona Łodyżka nie powiadomili o tym żadnych grup dyskusyjnych.
— Więc wiecie, gdzie mieli się połączyć? — spytała cicho.
— Mniej więcej.
Zielona Łodyżka zacharczała coś do niego.
— Oczywiście nie mamy tej informacji w pamięciach — wyjaśnił. — Współrzędne są zarejestrowane w bezpiecznym miejscu na naszym statku. Ale jest jeszcze jedna rzecz. Straumerzy mieli plan awaryjny, na wypadek gdyby połączenie nie doszło do skutku. Zaplanowali przesłać sygnał do Przekaźnika za pomocą pokładowego nadajnika ultrafalowego.
— Poczekaj. Jak duży jest ten statek? — Ravna nie była specjalistką od warstw fizycznych, ale wiedziała, że główne nadbiorniki Przekaźnika to roje elementów antenowych rozproszonych na przestrzeni kilku lat świetlnych, oddalone dziesięć tysięcy kilometrów jeden od drugiego.
Błękitny Pancerzyk potoczył się w tę i z powrotem, co było gestem oznaczającym znaczne podekscytowanie.
— Nie wiemy, ale raczej nie był szczególnie wielki. Z tej odległości uda się go wykryć tylko przy precyzyjnym wyszukiwaniu ogromną anteną.
— Przypuszczamy, że to także stanowiło część ich planu — dodała Zielona Łodyżka — aczkolwiek to już szczyt desperacji. Od czasu gdy przybyliśmy do Przekaźnika, rozmawialiśmy z kilkoma przedstawicielami org…
— Dyskretniej! Ciszej! — wtrącił gwałtownie Błękitny Pancerzyk.
— Oczywiście. Poprosiliśmy organizację, aby włączyła nasłuch i odszukała ten statek. Obawiam się, że nie rozmawialiśmy z właściwymi osobami. Wszyscy nie bardzo nam wierzą. W końcu cała opowieść pochodzi od Skrodojeźdźca Mniejszego. To, o co prosimy, jest usługą raczej kosztowną, a wydaje się, że obecnie ceny są szczególnie wysokie.
Ravna starała się ochłodzić swój entuzjazm. Gdyby dowiedziała się o tym na spotkaniu grupy dyskusyjnej, byłaby to jeszcze jedna ciekawostka. Dlaczego więc nagle podnieca się, kiedy bezpośrednio przekazano jej nowinę? Na moce, co za ironia losu! Kilkuset klientów z samego Szczytu i Transcendencji — włączając w to Starego — wykorzystywało wszelkie dostępne środki Przekaźnika, by zaspokoić swą ciekawość dotyczącą upadku Straumy, a tymczasem najważniejsza informacja znajdowała się w zasięgu ręki, lecz nie mogła przebić się przez chaos wywołany ich gorączkowo prowadzonym dochodzeniem.
— Z kim rozmawialiście? Zresztą to nieważne. — Może powinna pójść i opowiedzieć całą historię Grondrowi ‘Kalirowi. — Myślę, że powinniście wiedzieć, że ja także jestem — zupełnie nieważnym! - pracownikiem Organizacji Vrinimi. Może uda mi się wam pomóc.
Spodziewała się, że z powodu tak szczęśliwego zbiegu okoliczności usłyszy okrzyki zaskoczenia. Zamiast tego nastąpiła chwila przerwy w rozmowie. Wyglądało na to, że Błękitny Pancerzyk wyłączył się z konwersacji. Wreszcie odezwała się Zielona Łodyżka.
— Rumienię się… Prawdę mówiąc, wiedzieliśmy o tym. Błękitny Pancerzyk wyszukał cię w spisie pracowników. Jesteś jedynym człowiekiem w organizacji. Nie pracujesz w Dziale Obsługi Klienta, ale myśleliśmy, że jeśli spróbujemy z tobą porozmawiać, to może nas chociaż wysłuchasz.
Pnącza Błękitnego Pancerzyka wydały przenikliwy chrzęst. Czy był to wyraz poirytowania? A może wreszcie udało mu się nadążyć za rozmową.
— Tak. Skoro już zdecydowaliśmy się na szczerość, to chyba powinniśmy wyznać ci, że spodziewamy się również wyciągnąć korzyści dla siebie. Jeśli statek uciekinierów będzie mógł udowodnić, że Perwersja wcale nie jest pełną Perwersją Klasy Drugiej, wtedy być może uda się przekonać klientów, że nasz ładunek nie został skażony. Gdyby tylko moi przyjaciele certyfikanci o tym wiedzieli, na pewno pełzaliby u twych stóp, lady Ravno.
Siedzieli w „Tułaczej Kompanii” jeszcze długo po północy. Liczba klientów wzrosła w godzinach największego dobowego szczytu, w czasie którego odnotowano kilka nowych przylotów. Wokół nich, na podłodze i stołach, odbywały się hałaśliwe przedstawienia. Pham patrzył to tu, to tam, chłonąc wszystko. Ale przede wszystkim wydawał się zafascynowany osobami Błękitnego Pancerzyka i Zielonej Łodyżki. Obydwoje różnili się od ludzi w sposób tak zdecydowany, że w pewnym sensie nawet w otaczającym ich niecodziennym towarzystwie wyglądali na wyjątkowych dziwolągów. Skrodojeźdźcy byli jedną z niewielu ras, które osiągnęły długotrwałą stabilność w Przestworzach. Ich specjacja przebiegła bardzo dawno temu, różne odmiany Jeźdźców bądź parły naprzód, bądź wymierały. Lecz wciąż istniało jeszcze wielu takich, którzy nadal pasowali do prastarych skrod, stanowiących jedyny element będący istotnym wyróżnikiem ich zewnętrznego wyglądu oraz jedynym w swoim rodzaju maszynowym Interfejsem, który liczył sobie już ponad miliard lat. Ale Błękitny Pancerzyk i Zielona Łodyżka byli także handlarzami, i jako tacy niewiele różnili się do kupców, jakich Pham Nuwen znał jeszcze z Powolności. I chociaż nadal zachowywał się jak skończony ignorant, widać w nim było pierwsze ślady zupełnie nowej postawy. A może wreszcie w jego tępej czaszce zaczęło rodzić się uczucie bo jaźni przed nieznanym ogromem Przestworzy? W każdym razie z trudem przyszłoby mu znalezienie lepszych kompanów do kielicha niż ta dwójka. Jako rasa, Skrodojeźdźcy ponad wszelkie zajęcia przedkładali leniwe wspominki. Gdy już wykrztusili z siebie ważną wiadomość, jaką mieli do przekazania, z zadowoleniem oddali się opowieściom o życiu, jakie pędzili w Przestworzach, oraz tłumaczeniu wszystkiego z najdrobniejszymi szczegółami, o których pragnął usłyszeć barbarzyńca. Po certyfikantach z dziąsłami jak brzytwy nie pozostało nawet wspomnienie.
Ravnie udało się osiągnąć stan lekkiego rauszu. Z łagodnym szumem w głowie wpatrywała się w całą trójkę gawędzącą o ulubionej pracy. Uśmiechnęła się do siebie. Teraz ona była tu kimś spoza towarzystwa, osobą absolutnie niezorientowaną w temacie. Błękitny Pancerzyk i Zielona Łodyżka dosłownie zasypywali ich opowieściami, niektóre z nich nawet jej wydawały się niesamowite. Ravna miała swoją teorię (z którą niewielu by się zgodziło), że tam, gdzie dwie istoty mają jakiś wspólny temat, nic więcej się nie liczy. Dwoje spośród trzech jej współbiesiadników można by śmiało wziąć za doniczkowe drzewka umieszczone na elektrycznych wózkach, trzeci zaś nie przypominał żadnego człowieka, jakiego napotkała w swym życiu. Porozumiewali się sztucznym językiem, a dwa spośród gardłujących „głosów” przypominały piskliwe zgrzyty. Mimo to… po kilku minutach przysłuchiwania się rozmowie, ich osobowości, którym przyglądała się w myślach, wydały jej się dużo bardziej zajmujące niż osobowości jej dawnych kumpli ze szkolnej ławy, choć nie tak znowu bardzo odmienne. Skrodojeźdźcy tworzyli parę. Nie sądziła, żeby miało to wielkie znaczenie. Seks dla Jeźdźców ograniczał się do tego, że przez pewien okres w roku dwoje z nich zostawało bliskimi sąsiadami. W tym jednak wypadku wchodziło w grę jakieś głębokie uczucie. Szczególnie Zielona Łodyżka wydawała się bardzo zakochana. Nieśmiała, a przy tym daleka od uległości, była na swój sposób szczera, co u kupca mogło raczej uchodzić za wadę. Błękitny Pancerzyk nadrabiał ten brak za obydwoje. Był elokwentny i gadatliwy, a jednocześnie zdolny do realizowania planów zgodnie z zamierzeniami. Ale gdzieś pod tą fasadą Ravna wyczuwała obecność osoby lubiącej rygor, niezadowolonej ze swej skrytości i krętactwa, wdzięcznej Zielonce za to, że nim kieruje.