A co można było powiedzieć o Phamie Nuwenie? Jaką tam dostrzegasz wewnętrzną istotę?- zastanowiła się. W pewien sposób był czymś więcej niż tajemnicą. Arogancki pyszałek z dzisiejszego popołudnia wieczorem gdzieś się ulotnił. Może stanowił tylko przykrywkę dla wewnętrznej niepewności. Facet został w końcu wychowany w kulturze zdominowanej przez płeć męską, całkowicie odmiennej od matriarchatu, z którego wywodził się każdy człowiek mieszkający w Przestworzach. Pod maską arogancji mogła się ukrywać całkiem sympatyczna osoba. Ale był też sposób, w jaki stawił czoło humanoidom o dziąsłach jak brzytwy. A także zachłanność, z jaką wyciągał od Skrodojeźdźców kolejne historie. Nagle Ravnie przyszła do głowy myśl, że po tylu latach spędzonych na czytaniu romantycznych powieści wreszcie natrafiła na swego bohatera.
Było już po 02:30, kiedy opuścili „Tułacza Kompanię”. Za niecałe pięć godzin nad horyzontem miało wzejść słońce. Skrodojeźdźcy wyszli ich odprowadzić. Błękitny Pancerzyk przełączył się na samnorski, aby ubawić Ravnę opowieścią o swej ostatniej wizycie na Sjandrze Kei i przypomnieć jej, żeby spytała o statek uciekinierów.
Skrodojeźdźcy nagle wydali się strasznie malutcy, kiedy Ravna i Pham wstali i wdychając głęboko coraz bardziej rozrzedzone powietrze, udali się w stronę wieżowców mieszkalnych.
Przez kilka minut oboje nic nie mówili. Wydawało się, że Pham rozkoszuje się wspaniałym widokiem. Lecieli, mijając kolejne odstępy pomiędzy jasno oświetlonymi Dokami. W takich miejscach mogli przez parki i szerokie aleje dostrzec znajdujące się tysiące kilometrów niżej Podłoże. Po niebie przesuwały się czarne kłęby chmur.
Rezydencja Ravny znajdowała się po zewnętrznej stronie Doków. Nie było tu fontann powietrznych, wieżowiec wznosił się w absolutnej próżni. Ześliznęli się w dół na jej balkon, zmieniając atmosferę wypełniającą skafandry na tę panującą w pokoju. Wydawało się, że usta Ravny uniezależniły się od swej właścicielki, paplając bez przerwy o nowej rezydencji, wyjaśniając, jakie lokum dostała, gdy pracowała w archiwum, i dlaczego nie mogło się ono równać się z jej nowym biurem. Pham Nuwen kiwał głową milcząc. Nie wygłaszał już swoich błyskotliwych uwag, którymi raczył ją podczas wcześniejszych wędrówek.
A ona wciąż trajkotała i trajkotała, aż wreszcie znaleźli się w środku i… zamilkła, a następnie spojrzeli na siebie. W pewnym sensie pragnęła tego pajaca, od czasu kiedy ujrzała go na głupkowatej animacji Grondra. Ale dopiero tego wieczoru w „Tułaczej Kompanii” poczuła, że dobrze będzie przyprowadzić go do mieszkania.
— Więc ja, ten…
No i co drapieżna księżniczko? Czyżbyś zapomniała języka w gębie?
W końcu wyciągnęła rękę i położyła na jego dłoni. Pham Nuwen uśmiechnął się do niej, także onieśmielony, na Moce!
— Bardzo tu ładnie — wybąkał.
— Urządziłam to w stylu technoprymitywnym. Umiejscowienie na samym skraju Doków ma swoje zalety. Naturalny widok nie jest przesłonięty przez światła miasta. Chodź, pokażę ci coś. — Zgasiła światło i rozsunęła story. Przezroczysta tafla okna ukazywała obszary rozciągające się za skrajem Doków. Tej nocy powinien być wspaniały widok. Gdy lecieli tu z „Tułaczej Kompanii”, niebo wydawało się straszliwie ciemne. Wewnątrzsystemowe fabryki musiały zostać wyłączone lub skrywały się za tarczą Podłoża. Nawet ruch statków wydawał się dość nikły.
Cofnęła się, by stanąć przy nim prostokąt okna rozpływał się jej przed oczami.
— Musisz trochę poczekać, aż oczy się przyzwyczają, nie ma żadnego powiększenia. — Widzieli już wyraźnie Podłoże, chmury naznaczone plamkami światła. Dłonią przesunęła po jego plecach, a po chwili poczuła jego ręce na ramionach.
Miała rację: tej nocy galaktyka zawładnęła całym niebem. Starzy pracownicy Organizacji Vrinimi nie zwracali już uwagi na ten widok. Dla Ravny była to wciąż najpiękniejsza rzecz na całym Przekaźniku. Bez efektów wzmacniających galaktyczne światło wydawało się bardzo blade. Dwadzieścia tysięcy lat świetlnych to jednak ogromna odległość. Na początku pojawiła się lekka mgiełka i ledwie widoczna pojedyncza gwiazda. W miarę jak wzrok się przyzwyczajał, mgła zaczynała nabierać kształtu, gdzieniegdzie widać było łagodne łuki, niektóre miejsca świeciły jaśniej, inne były ciemniejsze. Jeszcze minuta i… z mgły zaczęły wyłaniać się węzły… ukazywały się smugi głębokiej czerni, rozdzielające wygięte łukowato ramiona, skomplikowane układy nakładające się na inne skomplikowane układy, całość skręcająca w stronę środkowej piasty stanowiącej Jądro. Ogromny wir. Wielki lej. Zamrożony, nieruchomy, wypełniający sobą połowę nieba.
Słyszała, jak Pham wstrzymuje oddech. Powiedział coś, kilka śpiewnych sylab, które raczej nie znaczyły nic po triskwelińsku i na pewno miały niewiele wspólnego z samnorskim.
— Całe życie spędziłem w malutkim okruchu tego ogromu. A wydawało mi się, że jestem panem wszechświata. Nigdy nie śniłem, że będę mógł stanąć i zobaczyć tę cudowną rzecz w całości. — Zacisnął dłoń na jej ramieniu, a następnie rozluźnił chwyt i zaczął gładzić szyję Ravny. — Ale choćbyśmy nie wiadomo jak długo patrzyli, nie będziemy potrafili wyodrębnić wzrokiem poszczególnych Stref, prawda?
Wolno pokręciła głową.
— Ale łatwo je sobie wyobrazić. — Zatoczyła koło wolną ręką. W przybliżeniu podział na Strefy pokrywał się z rozkładem masy planetarnej w galaktyce. Bezrozumne Głębie rozciągały się w dół, do miejsca gdzie wątłym blaskiem jaśniało galaktyczne Jądro. Dalej znajdowała się Wielka Powolność, miejsce narodzin ludzkości, gdzie nie można było poruszać się szybciej niż światło i gdzie cywilizacje rodziły się i umierały, nie poznając innych i same pozostając nieznane. Dalej były Przestworza rozciągające się z dala od płaszczyzny galaktyki, obejmujące gwiazdy znajdujące się w odległości czterech piątych promienia od środka, a także takie miejsca jak Przekaźnik. Znana biec istniała na tym obszarze w różnych formach już od miliardów lat. Nie była to cywilizacja; niewielu cywilizacjom udało się przetrwać dłużej niż milion lat. Ale istniały dość dokładne i szczegółowe zapisy z przeszłości. Czasami nawet zrozumiałe. Na ogół ich odczytywanie wymagało dokonywania tłumaczeń, przekazywanych przez jedną wymarłą rasę drugiej rasie, bez możliwości uzyskania wiarygodnego potwierdzenia, tak że w końcu dokumenty wyglądały gorzej niż jakakolwiek wieloskokowa wiadomość sieciowa. Jednak co do niektórych spraw miano niezbitą pewność: zawsze istniał podział na Strefy Myśli, aczkolwiek obecnie rozgraniczenie między nimi było wyraźniejsze. Zawsze istniały okresy wojen i okresy pokoju, a także rasy za wszelką cenę starające się wydobyć z Wielkiej Powolności i tysiące małych imperiów. Zawsze napotykało się takich, co dążyli do Transcendencji, by przekształcić się w Moce… albo paść ich ofiarą.