Выбрать главу

— Hej, przyjacielu! Myślałem, że chciałeś zobaczyć się ze Snycerką. — Uwaga została skierowana do Skryby. Jaqueramaphan w skupieniu przyglądał się pejzażom, każdy z jego członków siedział przed innym obrazem na całej długości hallu. Obrócił jedną z głów w stronę marszałka dworu. W jego głosie słychać było niebotyczny zachwyt.

— Na kres mej duszy! To tak jakbym był Bogiem, jakbym stał jednocześnie na szczycie każdego ze wzgórz i mógł oglądać wszystko naraz! — wykrzyknął, ale po chwili wstał i ruszył za dworzaninem.

Na końcu korytarza znajdowała się jedna z największych sal posiedzeń, jaką Wędrownik miał okazję widzieć.

— Jest większa od największych sal w republice — powiedział Skryba, z widocznym podziwem przypatrując się trzem piętrom balkonów. Stali na dole z przybyszem.

— Hmm.

Oprócz marszałka i lekarza w sali znajdowało się już pięć innych sfor. W miarę jak wodzili wzrokiem po balkonach, zauważali następne. Większość była ubrana podobnie jak szlachta republiki, obnosili się ze swymi futrami i klejnotami. Część miała na sobie zwykłe mundury, jakie zapamiętał z ostatniego pobytu. Wędrownik westchnął w duchu. Mała osada Snycerza rozrosła się najpierw do rozmiarów wielkiego miasta, a teraz była już prawdziwym państwem. Wędrownik zastanawiał się, czy król — teraz już królowa — miał jeszcze jakąś rzeczywistą władzę. Skierował jedną z głów dokładnie na Skrybę i szepnął:

— Nie mów nic o obrazkowej skrzynce, przynajmniej na razie.

Na pyskach Jaqueramaphana pojawił się jednocześnie wyraz zmieszania i konspiracyjnej poufałości. Odpowiedział mu w ten sam sposób:

— Jasne… jasne. To będzie nasza karta przetargowa, prawda?

— Coś w tym rodzaju. — Wędrownik zaczął rozglądać się po balkonach. Większość sfor wchodziła do sali i zajmowała miejsca z miną urażonej dumy, jak gdyby niepotrzebnie oderwano je od arcyważnych spraw. Wickwrackstrup uśmiechnął się do siebie. Wystarczył bowiem jeden rzut oka w dół, aby zburzyć ich spokój. Ponad głową słyszał szmer podnieconych rozmów. Żadna ze sfor nie przypominała Snycerza. Ale w końcu obecnej królowej musiało pozostać niewielu dawnych członków. Mógł ją rozpoznać tylko po zachowaniu i królewskiej postawie. Zresztą, to nie powinno mieć żadnego znaczenia. Utrzymywał przyjaźnie starsze niż którykolwiek z jego obecnych członków. Z kolei inni przyjaciele w ciągu dekady potrafili zmienić się tak bardzo, że nie mieli już żadnych wspólnych poglądów, a miejsce dawnej sympatii zajmowała wrogość. Miał nadzieję, że Snycerka wciąż będzie taka sama. Bo jeśli…

Dał się słyszeć krótki sygnał fanfar, jakby przywołujący do porządku. Drzwi na jednym z niższych balkonów otwarły się i wszedł piątak. Wędrownik poczuł, jak rośnie w nim przerażenie. To był Snycerz, ale… stetryczały jak nigdy. Jeden z członków był tak stary i niedołężny, że nie mógł się poruszać bez pomocy innych. Dwóch ledwie zakończyło wiek szczenięcy, a jednemu z pyska nieustannie leciała ślina. Największy miał bielma na obu oczach. Całość przywodziła na myśl sfory, jakie czasem można spotkać w portowych slumsach, lub ostatniego potomka wielu kazirodczych pokoleń.

Spojrzała na Wędrownika i uśmiechnęła się, jakby go poznała. Kiedy mówiła, używała do tego ślepca. Jej głos brzmiał czysto i pewnie.

— Proszę, zaczynaj Wendacjuszu. Marszałek dworu skinął głową.

— Jak sobie wasza wysokość życzy. — Wskazał łapą na dół, w stronę przybysza, i zaczął donośnie. — Oto powód naszego nagłego zebrania.

— Potwory możemy obejrzeć sobie w cyrku, Wendacjuszu — odezwała się jakaś przesadnie wystrojona sfora na jednym z górnych balkonów. Zważywszy na krzyki, które po wygłoszeniu tej uwagi dobiegły ze wszystkich stron, prezentowała pogląd mniejszości. Jedna ze sfor stojących na dolnych balkonach przesadziła barierkę i zeskoczyła na dół, starając się odpędzić lekarza od noszy, na których spoczywał przybysz z nieba.

Marszałek podniósł głowę, aby uciszyć zebranych i spojrzał na tego, który znalazł się na dole.

— Cierpliwości, drogi Skrupiło, proszę. Każdy będzie miał okazję, żeby się dobrze przyjrzeć.

Skrupiło wydał z siebie jakieś pomruki i syknięcia, ale się cofnął.

— Znakomicie. — Wendacjusz skupił całą swą uwagę na Wędrowniku i Skrybie. — Wasze przybycie wyprzedziło wszelkie wieści z północy, przyjaciele. Nikt oprócz mnie nie zna waszej historii, ja zaś wiem tylko tyle, ile zrozumiałem z zaszyfrowanych sygnałów nawoływaczy rozstawionych wzdłuż zatoki. Twierdzicie więc, że ten oto stwór przyleciał z nieba?

Było to zaproszenie do zabrania głosu. Wędrownik dał Skrybie Jaqueramaphanowi okazję do oratorskiego popisu. Skryba najwyraźniej czerpał z tego ogromną przyjemność. Opowiedział wszystkim o latającym domu, zasadzce, rzezi i o ich akcji ratunkowej. Pokazał im swój przyrząd do patrzenia, po czym oświadczył wszem wobec, że jest tajnym agentem Republiki Długich Jezior. Jaki prawdziwy szpieg zrobiłby coś podobnego? Wszystkie sfory zasiadające w radzie utkwiły wzrok w przybyszu, niektóre wpatrywały się w niego z obawą, inne — jak Skrupiło — z trudem tłumiły ciekawość. Snycerka przyglądała się tylko kilkoma głowami. Reszta jej członków wydawała się na wpół uśpiona. Wyglądała na równie zmęczoną jak Wędrownik. Pielgrzym złożył głowy na łapach. Ból w głowie Strupa narastał i pulsował. Pomogłoby uśpienie tego członka, ale wtedy niewiele by zrozumiał z tego, co mówiono. Ale może nie był to wcale taki zły pomysł. Strup zapadł w sen i ból trochę zelżał.

Rozmowy trwały jeszcze przez parę minut, przy czym ich sens umykał trojakowi, jakim na chwilę stał się Wickwrack. Rozumiał natomiast znaczenie tonu, z jakim zabierający głos wypowiadali opinie. Skrupiło — sfora, która wcześniej zeskoczyła na podłogę — kilkakrotnie głośno poskarżył się niecierpliwym głosem. W odpowiedzi Wendacjusz rzekł coś, co można było uznać za wyraz zgody. Lekarz usunął się i Skrupiło podszedł do leżącego koło Wickwracka przybysza. Wędrownik obudził się całkowicie.

— Uważaj. To stworzenie nie jest zbyt przyjazne.

— Twój przyjaciel już mnie raz ostrzegał — odwarknął Skrupiło. Okrążył nosze, wpatrując się w brązową, pozbawioną sierści twarz stworzenia. Tamten również wpatrywał się w niego obojętnym wzrokiem. Skrupiło podszedł bliżej i odkrył koc, którym stwór był przykryty. Wciąż nie było żadnej reakcji.

— Widzisz — tryumfował Skrupiło — wie, że nie chcę go skrzywdzić.

Wędrownik nic nie odpowiedział.

— Czy on naprawdę chodzi tylko na tylnych łapach? — spytał jeden z pozostałych członków rady. — Możecie sobie wyobrazić tego stwora w postawie pionowej? Jeden lekki cios i już leży na ziemi.

Rozległ się głośny śmiech. Wędrownik przypomniał sobie, jak bardzo poruszający się na dwóch odnóżach przybysze przypominali modliszki. Skrupiło zmarszczył nos.

— To stworzenie jest strasznie brudne. — Był już cały dookoła leżącego, co, jak się już zdążył o tym przekonać Wędrownik, strasznie denerwowało Dwunoga. — Drzewce strzały musi zostać usunięte. Krwawienie ustało, ale jeśli chcemy, aby pożyło jeszcze jakiś czas, musimy mu zapewnić odpowiednią opiekę medyczną. — Spojrzał z pogardą na Skrybę i Wędrownika, jakby chciał obarczyć ich winą za to, że nie przeprowadzili stosownej operacji na pokładzie katamaranu. Nagle coś przykuło jego wzrok i gwałtownie zmienił ton głosu. — Na Sforę Sfor! Spójrzcie na jego przednie łapy! Poluzował sznury krępujące przednie kończyny leżącego. — Dwie takie łapy mogą więcej zrobić niż pięć par warg. Pomyślcie, czego mogłaby dokonać cała sfora takich stworów.