Żachnął się.
— Co się z tobą stało?
Nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę siedzieli obok siebie, spoglądając na miasto. Zachmurzone popołudniowe niebo zwiastowało deszcz. Bryza znad kanału ziębiła wargi i wyciskała z oczu łzy. Snycerka, drżąc z zimna, nastroszyła futro. W końcu się odezwała.
— Starałam się jak najlepiej zachować moją duszę przez sześćset lat. Dokładnie sześćset. Myślę, że to, co obecnie stało się ze mną, jest zupełnie normalne.
— Perwersja nigdy wcześniej nie dokonywała w tobie takich spustoszeń. — Wędrownik na ogół nie był tak obcesowy. Sam nie wiedział, co go skłoniło do nagłej szczerości.
— Tak, przeciętna kazirodcza sfora osiąga taki stan w ciągu kilku stuleci, ale zanim go osiągnie, jest już kompletnie zidiociała. Moje metody były dużo sprytniejsze. Wiedziałam, kogo z kim należy skojarzyć, które szczeniaki zatrzymać, a które wkomponować w inne sfory. W ten sposób zawsze krew z mojej krwi i ciało z mego ciała przechowywały wspomnienia i dusza zachowała się nieskażona. Ale widocznie nie wszystko zrozumiałam do końca albo starałam się osiągnąć coś, co wykracza poza moje możliwości. Za każdym razem wybór był coraz trudniejszy, aż w końcu nie miałam innego wyjścia, jak wybierać pomiędzy członkami niedorozwiniętymi psychicznie a obciążonymi fizycznym kalectwem. — Otarła cieknącą ślinę z pyska jednego z członków, po czym obróciła w stronę swego miasta wszystkie głowy, oprócz głowy ślepca. — Teraz mamy najpiękniejsze dni lata, wiesz? Wszystko, co zielone, pnie się w górę jak oszalałe, aby zagarnąć sobie jak najwięcej gasnącego już ciepła. — Rzeczywiście wydawało się, że zieleń wdarła się wszędzie: ostnice zajęły podnóża wzgórz i obrzeża miasta, paprocie obficie porosły zbocza, wrzos zaś piął się dzielnie ku szarym koronom gór po drugiej stronie kanału. — Kocham to miejsce.
Nigdy nie przypuszczał, że będzie kiedyś pocieszał Snycerza nad Snycerzami.
— Ty uczyniłaś to miejsce tak cudownym. Mówiono mi o tym wszędzie po drodze, po tamtej stronie świata… I założę się, że połowa miejscowych sfor jest z tobą spokrewniona.
— T-tak, zawsze cieszyłam się powodzeniem, o jakim największym rozpustnikom nawet się nie śniło. Nigdy nie brakło mi kochanek ani kochanków, nawet jeśli potem nie mogłam sama wykorzystać wszystkich szczeniaków. Nieraz myślę sobie, że właśnie moje młode były dla mnie największym eksperymentem. Skrupiło i Wendacjusz w większości składają się z moich potomków… ale także i Ocios.
To dopiero! Ostatnia wiadomość była dla Wędrownika absolutną nowością.
— Przez kilka ostatnich dekad próbowałam pogodzić się ze swym losem. Nie mogę oszukać wieczności, niedługo będę musiała uwolnić swą duszę. Coraz więcej kompetencji przyznaję radzie. Jak mogę uzurpować sobie absolutną władzę nad moim dominium, jeśli już coraz mniej jestem sobą? Znowu wróciłam do sztuki — widziałeś monochromatyczne mozaiki?
— Tak! Są przepiękne.
— Pokażę ci kiedyś mój warsztat. Cała procedura tworzenia jest nużąca, ale niemal automatyczna. Wydawało mi się, że będzie to wspaniałe zajęcie na ostatnie lata życia mojej duszy. Ale teraz… ty i ten stwór z nieba zmieniliście wszystko. Cholera! Gdyby to zdarzyło się jakieś sto lat temu. Jakież wtedy mogłabym osiągnąć korzyści. Wiesz, wypróbowaliśmy twoją „obrazkową skrzynkę”. Tak dokładnych i precyzyjnych obrazów nie znajdziesz nigdzie na naszym świecie. Są trochę podobne do moich mozaik — w takim samym stopniu co słońce podobne jest do świetlika. Każdy obraz utworzony jest z milionów różnokolorowych punktów, płytek tak małych, że nie sposób wyodrębnić ich wzrokiem bez soczewek Skryby. Ja pracowałam całe lata nad stworzeniem kilku kompozycji. A ta obrazkowa skrzynka potrafi stworzyć niezliczone tysiące mozaik w mgnieniu oka. Twoi przybysze sprawili, że wszystkie dokonania mojego życia wydają mi się czymś równie nieistotnym, co drapanie jeszcze ślepego szczeniaczka o ścianki kołyski.
Królowa Snycerii płakała cicho, ale w jej głosie brzmiał gniew.
— I teraz cały świat będzie się zmieniał, ale będzie już za późno dla takiego wraka jak ja!
Niemal podświadomie Wędrownik wysunął jednego członka w stronę Snycerki. Członek podszedł niezwykle blisko: osiem jardów, pięć. Wkrótce oboje usłyszeli odgłosy interferencji swoich myśli, a po chwili poczuł, że królowa powoli się uspokaja.
Uśmiechnęła się przez łzy.
— Dziękuję ci… Dziwne, że potrafisz mi współczuć. Wszak największy problem mojego życia to dla pielgrzyma pestka.
— Cierpiałaś. — Tylko tyle z siebie wykrztusił.
— Przecież wy, pielgrzymi, wciąż się zmieniacie, zmieniacie i zmieniacie… — Jeden z jej członków zbliżył się do niego i myślenie stało się dla obojga jeszcze trudniejsze.
Wędrownik mówił wolno, koncentrując się na każdym słowie, mając nadzieję, że nie straci wątku w połowie.
— Ale zawsze zostaje jakaś cząstka duszy. Ta cząstka sprawia, że wciąż jestem pielgrzymem. — I nagle doznał olśnienia, jakie czasem przychodzi w środku bitewnej wrzawy lub w zamęcie, jaki powstaje podczas intymnego zbliżenia. To był właśnie taki czas. — Myślę, że świat właśnie domaga się od ciebie zmiany duszy, właśnie teraz, kiedy z nieba spadł nam ten Dwunóg. Czy można sobie wyobrazić lepszy moment dla Snycerki na porzucenie starej duszy?
Uśmiechnęła się i wzrósł zamęt myślowy, ale jednocześnie stał się przyjemny.
— Nie… pomyślałam o tym… w ten sposób. Że to właśnie czas na zmiany.
Wędrownik cały wszedł pomiędzy jej członków. Dwie sfory stały przez chwilę wymieszane, pieszcząc się nawzajem, czując, jak ich myśli zlewają się i rozpływają w słodkim chaosie. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętały, był gwałtowny bieg po schodach prowadzących do domku pielgrzyma.
Jeszcze tego samego popołudnia Snycerka przyniosła skrzynkę obrazkową do laboratorium Skrupiła. Kiedy przyszła, Skrupiło i Wendacjusz byli już na miejscu. Był też Skryba Jaqueramaphan, ale stał oddzielnie, dużo dalej niż tego wymagał protokół. Królowa przerwała jakiś spór. Kilka dni temu takie sprzeczki wprawiłyby ją w podły nastrój. Ale teraz śmiało wciągnęła swego najbardziej schorowanego członka do pokoju, popatrzyła na obecnych oczyma śliniącego się szczeniaka i uśmiechnęła się. Od lat nie czuła się tak wspaniale. Podjęła odpowiednie decyzje i przedsięwzięła środki, by wprowadzić je w życie, a teraz otwierał się przed nią wspaniały świat nowych, pasjonujących przygód.
Skryba poweselał na jej widok.
— Czy byłaś u Wędrownika? Jak się czuje?
— Dobrze, dobrze, a nawet bardzo dobrze. — Oj, chyba nie ma potrzeby ich uświadamiać, jak bardzo jest mu dobrze. - Myślę, że niedługo całkiem wydobrzeje.
— Wasza wysokość, jestem niezmiernie wdzięczny waszej wysokości i jej lekarzom. Wickwrackstrup to wspaniała sfora i… to znaczy myślę, że nawet pielgrzym nie powinien zmieniać członków co dzień, jak ubrania.
Snycerka bezceremonialnie przerwała potok wymowy machnięciem łapy. Weszła na środek pomieszczenia i położyła skrzynkę obrazkową przybysza na stole. Przedmiot najbardziej przypominał różową poduszkę z miękkimi rogami i rysunkiem dziwacznego zwierzęcia na poszwie. Po spędzeniu półtora dnia sam na sam ze skrzynką królowa nabrała dużej wprawy w… otwieraniu jej. Jak zawsze na górnej części urządzenia pojawiła się twarz Dwunoga, wydając z siebie serię dźwięków. Jak zawsze Snycerka, przyglądając się ruchomej mozaice, poczuła fascynację graniczącą z trwogą. Miliony różnokolorowych płytek przesuwały się i zamieniały miejscami w doskonałej synchronizacji, stwarzając iluzję rzeczywistości. A przy tym cała sekwencja ruchomych obrazów powtarzała się za każdym razem dokładnie w ten sam sposób. Odwróciła ekran, tak by Skrupiło i Wendacjusz także mogli zobaczyć, co się na nim dzieje.