Выбрать главу

Po obiedzie udał się do biblioteki. Usiadł rozluźniony wokół swego biurka, przy którym zazwyczaj czytał. Dwóch jego członków popijało brandy, podczas gdy inny palił południowe zioła. W ten sposób zażywał przyjemności, ale był w tym także element chłodnej kalkulacji. Stal wiedział, jakim słabościom członków należy folgować w celu wywindowania wyobraźni na najwyższy możliwy poziom.

Był coraz bliższy przekonania, że w grze, którą obecnie prowadził, wyobraźnia była przynajmniej równie ważna jak inteligencja. Biurko, które otoczył, zawalone było mapami, raportami z południa oraz notatkami wewnętrznych służb bezpieczeństwa. Ale obok, pośród zwojów jedwabnego papieru, niczym ślimak w gnieździe, leżało sobie radio. Ze statku udało im się wynieść dwa takie urządzenia. Stal wziął radio w łapy i zaczął wodzić nosem po gładkich, zakrzywionych ściankach. Tylko najwykwintniejsze gięte drzewo — wykorzystywane do wytwarzania instrumentów muzycznych lub posągów — mogło mu dorównać elegancją wykonania. Modliszkowaty stwór twierdził, że przyrząd może zostać użyty do rozmawiania na odległość kilkudziesięciu mil, przy czym dźwięk miałby biec z szybkością równą szybkości promienia słonecznego. Jeśli to prawda… Stal rozmyślał, ile bitew można byłoby wygrać, mając do dyspozycji coś takiego, ileż nowych podbojów można by przedsięwziąć bez strachu o ich powodzenie. A jeśli sami nauczyliby się wytwarzać takie dalekomównice… wszyscy poddani ruchu, rozproszeni po całym kontynencie, zdawaliby się tak bliscy jak strażnicy pilnujący jego kwatery. Żadna siła na świecie nie byłaby zdolna stawić im czoła.

Wziął w łapy ostatni raport ze Snycerii. W wielu dziedzinach tamtym udało się osiągnąć większe sukcesy z ich modliszką niż Stali z jego stworem. Wyglądało na to, że tamto stworzenie jest niemal dorosłe. Co więcej, miało cudowną bibliotekę, której można było zadawać różne pytania, tak jakby była żywym stworzeniem. Istniały jeszcze trzy inne danniki. Białe kurtki odnalazły ich resztki pośród osmalonych szczątków wokół statku. Jefri uważał, że coś, co nazywał „procesorami” statku, przypominało danniki, tyle że było „głupsze” (Amdi nie potrafił przetłumaczyć tego w inny sposób), ale jak dotąd „procesory” okazały się bezużyteczne.

Dzięki dannikowi niektórzy ze świty Snycerki zdołali nauczyć się mowy modliszek. Każdego dnia dowiadywali się więcej rzeczy o cywilizacji przybyszów, niż ludzie Stali zdołaliby się dowiedzieć w dziesięć dni. Uśmiechnął się. Tamci nie zdawali sobie sprawy, że wszystko, co najważniejsze, docierało do Ukrytej Wyspy w poufnych raportach… Na razie pozwalał im zatrzymać zabawkę razem z modliszką. Dzięki temu wiedział, że udało im się odkryć kilka rzeczy, na które on mógłby nie zwrócić uwagi. Niemniej wciąż przeklinał swojego pecha.

Przewrócił kartki raportu… Dobrze. Przybysz obecny w Snycerii wciąż odmawiał bliższej współpracy. Po chwili poczuł, jak uśmiech przechodzi w głośny chichot. Powodem była dość błaha rzecz: słowo, jakiego tamto stworzenie używało na określenie sfor. Raport starał się podać fonetyczny zapis tego słowa, ale to nie miało większego znaczenia. W tłumaczeniu mogło oznaczać „pazury” lub „szpony”. Modliszka szczególnie obawiała się metalowych nakładek, jakie żołnierze nosili na przednich łapach. Stal w zamyśleniu oblizywał swoje pociągnięte czarną emalią, zadbane pazury. Interesujące. Pazury mogły być groźne, ale jednocześnie wchodziły w skład osoby. To, co stwór nazywał szponami, stanowiło jedynie ich mechaniczne wydłużenie, które powodowało, że wyglądały bardziej groźnie. Był to ten rodzaj nazwy, jaką można by nadać elitarnym oddziałom składającym się z gotowych na wszystko żołnierzy… ale nigdy sforom jako takim. W końcu ich rasa obejmowała całe mnóstwo słabeuszy, nędzarzy, grzecznisiów i naiwniaków… a także takich osób jak Stal czy Ocios. Fakt, że stworzenie wyróżniło szpony jako cechę charakterystyczną sfor, mówił wiele o jego psychologicznym nastawieniu.

Stal odsunął się od stołu i spojrzał na panoramiczny pejzaż zdobiący ściany biblioteki. Przedstawiał widok z wież zamku. Pod farbą ściany były wyłożone miką, kwarcem i naturalnymi włóknami. Echo dawało poczucie przebywania na odsłoniętym, kamienistym terenie. Takich audiowizualnych kompozycji nie było wiele w całym zamku, ta zaś została wykonana ze szczególnym pietyzmem. Wpatrzony w malowidło Stal poczuł, jak się rozluźnia. Na moment oderwał się od swoich myśli, pozwalając wyobraźni na chwilę swobody.

Szpony. To mi się podoba! Jeśli tak widział ich przybysz, to znaczy, że była to znakomita nazwa dla całej rasy. Jego pożałowania godni doradcy — włączając w to nawet fragment Ociosa — wciąż obawiali się statku, który przybył z gwiazd. Bez wątpienia w pojeździe zaklęta była siła, która przewyższała wszystko, co istniało na tym świecie. Ale po pierwszych chwilach paniki, Stal zrozumiał, że przybysze wcale nie posiadali nadnaturalnych zdolności. Znajdowali się po prostu na wyższym stadium rozwoju — w tym znaczeniu, w jakim rozumiała go Snycerka — niż jego świat, biorąc pod uwagę poziom, jaki osiągnęła miejscowa nauka. Oczywiście cywilizacja przybyszów była dla nich w obecnym momencie całkowicie nieznana. Być może tamci potrafiliby zmienić ich świat w kupkę popiołu. Jednakże im więcej Stal zastanawiał się nad stworami, tym bardziej zdawał sobie sprawę z ich wrodzonej niższości. Cóż to bowiem były za kalekie istoty — rasa inteligentnych singli. Każdy z nich musiał zaczynać od zera, jak sfora złożona z samych noworodków. Swoje wspomnienia mogli przekazywać sobie tylko głosem lub na piśmie. Każdy z nich wzrastał, starzał się, a nawet umierał w całości. Na samą myśl o takim życiu Stal aż zadrżał.

Przeszedł już długą drogę od pierwszych omyłek i lęków. Od ponad trzydziestu dni snuł plany użycia statku do zdobycia władzy nad światem. Modliszka powiedziała mu, że statek wysyłał sygnał do innych stworów. Ta wiadomość sprawiła, że część jego sług dostawała nerwowej biegunki. Wcześniej czy później miały się bowiem pojawić kolejne statki. Panowanie nad światem przestało być już właściwym celem… Należało mierzyć wyżej, postawić przed sobą cele, o jakich jego Mistrzowi nawet się nie śniło. Bez swego technicznego zaplecza modliszkowate stwory nie były niczym więcej niż delikatnymi i efemerycznymi istotami o ograniczonych możliwościach. Zgładzenie ich nie przedstawiało większych trudności. Nawet oni sami sprawiali wrażenie, że zdają sobie z tego sprawę. Stworzenie nazwało nas Szponami. Niech więc tak będzie. Pewnego dnia Szpony będą podróżować do gwiazd i tam także ustanowią swą władzę.

Ale do tego czasu ich los będzie wisiał na włosku. Tak jak u małego, ślepego szczeniaczka, cały potencjał może zostać zniszczony jednym ciosem. Losy ruchu — losy całego świata — zależeć będą od wszechstronnej inteligencji, wyobraźni, dyscypliny, chytrości. Na szczęście zawsze były to jego mocne strony.

Stal rozmarzył się, siedząc w mroku słabo rozświetlanym płomykami świec, owiany mgiełką dymu. Inteligencja, wyobraźnia, dyscyplina, chytrość. Jeśli wszystko się powiedzie, to czy uda się przekonać przybyszów, aby pomogli mu wyeliminować wszystkich wrogów, a następnie oddali swoje gardła pod jego szpony? Był to śmiały zamysł, wyzwanie dla zdrowego rozsądku, ale może właśnie najwłaściwsza droga. Jefri twierdził, że może uruchomić sygnalizator statku. Sam? Stal powątpiewał. Przybysz sprawiał wrażenie całkowicie podatnego na jego sztuczki, ale nie wyglądał na szczególnie kompetentnego. Amdiranifani to zupełnie inna historia. Sfora ta wykazywała cały geniusz właściwy jego potomstwu. Wszelkie zasady lojalności i poświęcenia wyryte w osobowości przez nauczycieli sprawdzały się znakomicie, chociaż z drugiej strony zbytnio lubił zabawę. Posłuszeństwo nie było tak bezwarunkowe jak to, które można osiągnąć przez nieustanne zastraszenie. Ale to nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Jako narzędzie okazywał się dużo bardziej użyteczny niż inni. Amdiranifani znakomicie rozumiał Jefriego, a także wydawał się pojmować zasadę działania wszystkich urządzeń przybyszów dużo lepiej niż modliszka.