— Jasne, że jest zagrożone, głupolko! Spójrz tylko na ostatnie wiadomości od niego.
— Och. — Ton głosu Zielonej Łodyżki świadczył o tym, że jest zmieszana. — Przepraszam cię, włączyłam tylko częściową pamięć. — Dzięki czemu nie zapominała, że należy się martwić, ale nic więcej.
Zamilkła. Po chwili Błękitny Pancerzyk usłyszał jej zadowolone pomruki. Fale z hukiem nieustannie rozbijały się wokół nich. Błękitny Pancerzyk także oddał się potędze żywiołu, chłonąc życiodajną energię z kotłujących się wokół nich grzywaczy. To była przepiękna plaża. Zupełnie wyjątkowa — a w Przestworzach o niewielu rzeczach można tak powiedzieć. Kiedy wraz z odpływającą wodą omywały ich pióropusze piany, widzieli niebo barwy indygo rozciągające się nad całym obszarem Doków i blask odbijający się od kadłubów statków. Kiedy fala ponownie wracała do brzegu, Jeźdźcy całkowicie ginęli w chłodnej kipieli, otoczeni koraleskami i przedstawicielami przybrzeżnej fauny, którzy budowali tu swoje małe domki. Podczas „przypływu” nachylenie dna pozostawało nie zmienione niemal przez godzinę. Potem wody odpływały i w świetle dziennym można było dostrzec fragmenty szklanego dna… przez które widać było powierzchnię Podłoża, znajdującego się kilka tysięcy kilometrów niżej.
Błękitny Pancerzyk starał się oczyścić myśli z wszelkich trosk. Każda godzina błogiej kontemplacji gwarantowała nagromadzenie się przynajmniej kilku bardziej naturalnych wspomnień… Niestety, nie udawało mu się to. Podobnie jak Zielona Łodyżka nie był już w stanie wyzbyć się zmartwień.
— Czasami żałuję, że nie jestem Jeźdźcem Mniejszym. — Mógłby wtedy całe życie tkwić w jednym miejscu wyposażony w zredukowaną do minimum skrodę.
— Ja też — zgodziła się. — Ale przecież sami wybraliśmy życie włóczęgów. A to wymaga rezygnacji z pewnych rzeczy. Czasami musimy zapamiętywać rzeczy, które zdarzą się tylko raz czy dwa. Czasami mamy wspaniałe przygody. Cieszę się, że podpisaliśmy ten kontrakt na ekspedycję ratunkową, Pancerzyku.
Żadne z nich nie miało dziś nastroju na morskie igraszki. Błękitny Pancerzyk wysunął kółka ze skrody i podtoczył się bliżej Zielonej Łodyżki. Zajrzał głęboko do swej mechanicznej pamięci, przeglądając ogólne bazy danych. Było tam mnóstwo informacji o katastrofach. Ktokolwiek był twórcą oryginalnych baz danych w skrodach, musiał uważać wojny, plagi i perwersje za sprawy wyjątkowo dużej wagi. Istotnie, były to bardzo ekscytujące zjawiska, które mogły stanowić zagrożenie dla życia.
Ale Błękitny Pancerzyk potrafił spojrzeć na nie z większym dystansem, podobne katastrofy stanowiły bowiem niewielką część doświadczeń znanych cywilizowanym rasom. Większa perwersja zdarzała się raz na tysiąc lat. Ich wyjątkowy pech polegał na tym, że nagle znaleźli się tak blisko podobnej katastrofy. W ciągu ostatnich dziesięciu tygodni kilka cywilizacji z Górnych Przestworzy odłączyło się od Sieci i zostało wchłoniętych w symbiotyczny amalgamat, obecnie znany pod nazwą Straumerskiej Plagi. Możliwości wymiany handlowej z Górnymi Przestworzami zostały znacznie okrojone. Od czasu gdy ich statek został dofinansowany, wraz z Zieloną Łodyżką zrobili kilka kursów, ale wszystkie tylko do Środkowych Przestworzy.
Oboje zawsze byli bardzo ostrożni i woleli trzymać się z boku, lecz teraz — jak mówiła Zielona Łodyżka — sława i wielkość mogły zostać im narzucone. Organizacja Vrinimi pragnęła zlecić tajny lot na Dno Przestworzy. Ponieważ on i Zielona Łodyżka byli wtajemniczeni we wszystko, w sposób naturalny stali się najlepszymi kandydatami do wykonania tego zlecenia. Obecnie Poza Pasmem II znajdował się w stoczniach Vrinimi, gdzie instalowano mu specjalne wyposażenie dennolotu oraz wielką liczbę wolnych elementów antenowych. W ten sposób nagle ich statek stał się dziesięć tysięcy razy droższy niż poprzednio. Wcale nie musieli się o to targować… i to właśnie najbardziej ich przerażało. Każdy dodatek był niesłychanie ważny dla potrzeb wyprawy. Mieli bowiem dolecieć aż do samej granicy z Powolnością. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach było to żmudne zadanie, ale ostatnie prognozy mówiły o niebezpiecznych przesunięciach na granicach stref. Gdyby nie dopisało im szczęście, mogli skończyć po niewłaściwej stronie granicy, gdzie prędkość światła stanowiła barierę nie do pokonania. Gdyby coś takiego się zdarzyło, cała nadzieja w nowo zainstalowanym napędzie strumieniowym.
Błękitny Pancerzyk na wszystko mógł się zgodzić. Zanim spotkał Zieloną Łodyżkę, latał już na dennolotach, a nawet raz czy dwa zdarzyło mu się znaleźć w niezłych tarapatach. Niemniej…
— Lubię przygody niemal tak samo jak ty — odezwał się, a w jego głos wkradł się ton rozdrażnienia. — Podróż na Dno, ratowanie zofontów ze szponów dzikusów, przy niezłej zapłacie, wydaje się całkiem niezłą pracą. Ale… co będzie, jeśli ten straumerski statek jest rzeczywiście tak ważny, jak myśli Ravna? Po tak długim czasie to chyba absurdalne, ale Ravnie udało się przekonać Organizację Vrinimi, że istnieje taka możliwość. Jeśli tam, w dole, znajduje się coś, co mogłoby zaszkodzić Straumerskiej Pladze… — Jeśli Plaga nabrałaby podobnych podejrzeń, mogłaby sformować flotę złożoną z dziesięciu tysięcy jednostek bojowych, które ruszyłyby do tego samego celu co oni. Gdzieś tam, na Dnie, ich pojazd może poruszałby się nieco sprawniej niż jakakolwiek konwencjonalna jednostka, ale nie wiadomo, czy starczyłoby to na uratowanie jego i Zielonej Łodyżki przed niechybną śmiercią.
Tymczasem Zielona Łodyżka milczała, jeśli nie liczyć rozmarzonego nucenia. Czyżby wyłączyła się z rozmowy? Nagle jej głos doszedł do niego przez wodę, jak dodająca otuchy delikatna pieszczota.
— Wiem, Pancerzyku, że to może oznaczać nasz koniec. Ale i tak chciałabym podjąć to wyzwanie. Jeśli zadanie okaże się całkiem bezpieczne, nasz zysk będzie ogromny. Jeśli zaś wyprawa może zaszkodzić Pladze… cóż, wtedy nabrałaby jeszcze większej wagi. Moglibyśmy uratować dziesiątki cywilizacji, miliony plaż zapełnionych Jeźdźcami. Ot, po prostu przy okazji.
— Hmmm. Idziesz za głosem twojej miękkiej łodyżki, a nie rozsądnej skrody.
— Być może. — Oboje obserwowali postępy Plagi od samego początku. Przerażenie i współczucie były z każdym dniem coraz silniejsze, aż przeniknęły do ich naturalnych umysłów. Tak więc Zielona Łodyżka i Błękitny Pancerzyk — nie mógł temu zaprzeczyć — bardziej obawiali się Plagi niż niebezpieczeństw, jakie mógł ściągnąć na nich nowy kontrakt. — Być może. Moje obawy dotyczące akcji ratunkowej wciąż opierają się na analizie. — Mogła ją przeprowadzać tylko dzięki zdolnościom, jakie zapewniała skroda. — Niemniej jednak… myślę, że gdybyśmy mogli stać tutaj przez cały rok, gdybyśmy mogli poczekać do czasu, kiedy wszystko odpowiednio rozważymy… i tak zdecydowalibyśmy się tam polecieć.
Błękitny Pancerzyk nerwowo jeździł w tę i z powrotem. Drobny żwir unosił się do góry i osiadał na jego odroślach. Miała rację, tak, miała absolutną rację. Ale nie mógł tego powiedzieć głośno. Czekająca ich misja nadal napawała go strachem.
— I pomyśl, przyjacielu. Jeśli okaże się, że istotnie jest to tak ważna sprawa, prawdopodobnie otrzymamy pomoc. Wiesz, że organizacja negocjuje z Wysłannikiem. Przy odrobinie szczęścia możemy dostać eskortę stworzoną przez Transcendentalną Moc.
Słysząc to Błękitny Pancerzyk omal nie wybuchnął śmiechem. Wyobraził sobie bowiem konwój, w którym dwóch małych Skrodojeźdźców będzie podróżowało na Dno Przestworzy w asyście obstawy z Transcendencji.
— Miejmy nadzieję, że tak się stanie — powiedział.