Skrodojeźdźcy nie byli jedynymi, którzy żywili takie nadzieje. Kawałek dalej, nieopodal plaży, Ravna Bergsndot przechadzała się po swoim biurze. Za ironię losu uznała fakt, że nawet największe katastrofy mogą stworzyć możliwości uczciwym osobom. Jej przejście do Działu Marketingu nastąpiło wraz z upadkiem Korporacji Sztuk Arbitrażowych. W miarę jak Plaga się rozszerzała, a rynki Górnych Przestworzy upadały, wzrastało zainteresowanie organizacji świadczeniem usług informacyjnych na temat Perwersji Straumy. Jej „wyjątkowe” doświadczenie w sprawach dotyczących ludzi nagle niesłychanie zyskało na wartości, mimo że Królestwo Straumy było obecnie jedynie niewielką częścią tego, co urosło do rozmiarów Plagi. Jeśli Plaga mówiła o sobie, co czyniła bardzo rzadko, robiła to po samnorsku. Grondr i cała firma niezmiennie wyrażali ogromne zainteresowanie analizami Ravny.
Cóż, miała kilka niezłych posunięć. Udało im się odebrać sygnał kierunkowy ze statku uciekinierów, a następnie — dziewięćdziesiąt dni później — wiadomość od żyjącego człowieka o imieniu Jefri Olsndot. Do tej pory wymienili zaledwie czterdzieści wiadomości, ale i tak dowiedziała się o Szponach, panu Stali i złych Snycerzach. Była przekonana, że mały człowiek zginie, jeśli ona nie znajdzie sposobu, by mu pomóc. Ludzka natura jest pełna sprzeczności: życie pojedynczej osoby znaczyło dla niej więcej niż wszystkie okropności Perwersji, włączając w to upadek Królestwa Straumy. Dzięki Mocom Grondr poparł zorganizowanie ekspedycji ratunkowej, dawała ona bowiem szansę na uzyskanie ważnych informacji o Perwersji Straumy. Interesowały go także sfory Szponów. Umysły grupowe były rzeczą już niemal niespotykaną w Przestworzach. Grondr utrzymywał całą sprawę w ścisłej tajemnicy i nakłonił swoich szefów do udzielenia wsparcia całej misji. Mimo to jego ogromna pomoc mogła okazać się niewystarczająca. Jeśli statek uciekinierów był tak ważny i cenny, jak Ravna myślała, na ewentualną ekipę ratunkową mogły czekać przeróżne niebezpieczeństwa.
Spojrzała na morze. Kiedy fale cofały się w dół po piaszczystym nachyleniu, widziała odrośle Skrodojeźdźców wynurzające się ze spienionej wody. Jakże im zazdrościła. Jeśli za bardzo dokuczał im stres, mogły się po prostu wyłączyć. Skrodojeźdźcy stanowili jeden z najpospolitszych gatunków zofontów w całych Przestworzach. Występowali w różnych odmianach, ale analizy naukowe potwierdzały krążące o nich legendy: dawno temu stanowili jeden gatunek. Jeszcze w czasach przedsieciowych byli osiadłymi mieszkańcami morskich brzegów. Pozostawieni swojemu losowi zdołali rozwinąć się w pewien rodzaj istot rozumnych, niemal zupełnie pozbawionych pamięci krótkotrwałej. Przebywając na stałe pośród fal, przepuszczali przez siebie myśli, które nie zostawiały żadnych śladów w ich umysłach. Mogli rejestrować jedynie bodźce powtarzające się regularnie przez dłuższy okres. Ale zarówno ich inteligencja, jak i pamięć były jedynie mechanizmami ułatwiającymi im dłuższe przetrwanie. Mechanizmy te pozwalały wybrać jak najlepsze miejsca na rozsianie nasion, będących właściwie poczwarkami, usytuowane tak, aby zapewniały bezpieczeństwo i obfitość pokarmu przyszłemu pokoleniu.
Wtedy jakaś nieznana rasa zainteresowała się tymi sennymi stworzeniami i zdecydowała się udzielić im „pomocy”. Ktoś umieścił je na ruchomych platformach zwanych skrodami. Dzięki kółkom mogli przemieszczać się wzdłuż brzegów morskich, a także sięgać po różne rzeczy i manipulować nimi za pomocą odrośli i pnączy. Mechaniczna pamięć krótkotrwała wmontowana w skrody pozwoliła im dość szybko przekonać się, że nowo nabyta mobilność nie przywiedzie ich do zguby.
Ravna odwróciła wzrok od Skrodojeźdźców — ktoś nadlatywał tutaj znad drzew. Wysłannik. Może powinna wywołać Zieloną Łodyżkę i Błękitnego Pancerzyka z wody? Nie. Niech się jeszcze cieszą chwilą. Jeśli nie uda się zdobyć dla nich specjalnego sprzętu, nieprędko popluskają się w falach.
Poza tym poradzę sobie bez świadków. Usiadła z założonymi rękoma i wpatrywała się w niebo. Organizacja Vrinimi próbowała rozmawiać ze Starym, ale obecnie Moc działała wyłącznie poprzez swego Zdalnie Sterowanego Wysłannika… ten zaś upierał się przy spotkaniach twarzą w twarz.
Wysłannik opadł na ziemię kilka metrów dalej i ukłonił się elegancko. Jednakże krzywy uśmieszek na jego twarzy psuł cały efekt.
— Pham Nuwen, do usług.
Ravna odkłoniła się lekko i wprowadziła go do ocienionego biura wewnątrz budynku. Jeśli przypuszczała, że rozmowa w cztery oczy odbierze jej odwagę, miała rację.
— Dziękuję za spotkanie, sir. Organizacja Vrinimi ma ważną prośbę do pańskiego przełożonego. — Właściciela? Pana? Operatora?
Pham Nuwen opadł ciężko na fotel i przeciągnął się leniwie. Od tamtej nocy w „Tułaczej Kompanii” starał się trzymać od niej z dala. Grondr mówił, że Stary zdecydował się pozostawić go na Przekaźniku, aby poszperał po archiwach i poszukał informacji o ludzkości i jej pochodzeniu. Był to właściwy krok, zwłaszcza teraz, gdy Staremu nakazano ograniczyć wykorzystanie zasobów Sieci. Wysłannik mógł dokonać lokalnego przetworzenia danych, to znaczy użyć ludzkiej inteligencji w celu ich odszukania, usystematyzowania i zsyntetyzowania, by następnie przekazać wyżej tylko to, co naprawdę mogło przydać się Staremu.
Ravna przyglądała mu się kątem oka udając, że spogląda na wyświetlacz dannika. Na jego twarzy widniał ten sam, dobrze jej znany, demonstracyjny uśmieszek. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie miała odwagę spytać, jak wiele z człowieka było w nim podczas ich… wspólnej nocy. Czy Pham Nuwen rzeczywiście coś do niej czuł? Do licha, czy chociaż sprawiało mu to przyjemność?
Z punktu widzenia mieszkańca Transcendencji mógł być zwyczajnym zbierakiem danych, zdalnie sterowanym gadżetem, ale dla niej jego człowieczeństwo wciąż było zbyt oczywiste.
— No więc… tak. Organizacja wciąż utrzymuje kontakt ze statkiem straumerskich uciekinierów, chociaż pański pryncypał najwyraźniej przestał zajmować się tą sprawą.
— Ach tak? — Brwi Phama uniosły się w wyrazie uprzejmego zainteresowania.
— Dziesięć dni temu został przerwany zwykły sygnał kierunkowy i przesłano wiadomość, która najprawdopodobniej pochodzi od żyjącego członka załogi.
— Gratulacje. Udało wam się utrzymać to w tajemnicy nawet przede mną.
Ravna nie dała się nabrać na komplementy.
— Staramy się robić wszystko, co w naszej mocy, aby utrzymać to w tajemnicy przed wszystkimi, sir. Przyczyny takiego postępowania zapewne są panu dobrze znane. — Na znajdującym się pomiędzy nimi aparacie wyświetliła dotychczas odebrane i wysłane wiadomości. Kilka przesyłek i odpowiedzi na nie, wymienione w ciągu dziesięciu dni. W specjalnym tłumaczeniu na triskweliński dla Phama zniknęły wszystkie błędy ortograficzne i gramatyczne oryginału, ale pozostał dziecięcy ton. Ravna została wyznaczona przez organizację do prowadzenia tej konwersacji. Przypominało to rozmowę w ciemnym pokoju z kimś, kogo nigdy nie widziało się na oczy. Wiele rzeczy można sobie z łatwością wyobrazić, na przykład piskliwe okrzyki kryjące się za kwestiami, w których użyto samych wielkich liter i mnóstwa wykrzykników. Nie miała obrazu wideo dziecka, ale z archiwum ludzkości na Sjandrze Kei pracownikom Działu Marketingu udało się wyszperać zdjęcia jego rodziców. Wyglądali na typowych Straumerów, chociaż mieli brązowe oczy charakterystyczne dla lindeńskich klanów. Mały Jefri z pewnością był szczupły i ciemny.
Pham Nuwen przebiegł wzrokiem po tekście, a następnie zatrzymał się przy ostatnich kilku linijkach.
Org [17]
Ile masz lat, Jefri?