Выбрать главу

Większość kawałków antygrawu po prostu przestawała działać, ale niektóre ulegały całkowitemu zniszczeniu, wywołując przy okazji małe, lokalne kataklizmy: kępy drzew i bryły ziemi odrywały się od szczytów wzgórz i wzbijały się w górę z niesamowitą prędkością. Wiatr wciąż zmieniał kierunek, uderzając w nich to z tyłu, to z przodu. Podrywał ich do góry, by za chwilę przygnieść do ziemi… ale powoli stawał się coraz lżejszy, a hałas cichł. Sztuczna atmosfera, która otulała powierzchnię Doków, wkrótce zostanie całkowicie rozwiana. Kieszonkowy skafander ciśnieniowy mógł Ravnie zapewnić kilka dodatkowych minut, ale ten też przestawał działać. Za kilka chwil nie będzie nadawał się do użytku, podobnie jak antygrawy… a wtedy będzie po niej. Zastanawiała się, w jaki sposób Pladze udało się to wszystko. Podobnie jak Stary, miała umrzeć nie dowiedziawszy się nawet dlaczego.

Na niebie zauważyła płomienie z dysz. Statki. Większość starała się wyjść na orbitę inercyjną, reszta od razu uruchamiała ultranapędy, ale kilka z nich polatywało jeszcze nad rozpadającym się terenem. Błękitny Pancerzyk i Zielona Łodyżka toczyli się przodem. Każde z nich używało swej trzeciej ośki w sposób, jaki Ravnie nigdy nie przyszedłby do głowy, unosząc ją w górę i zapierając się nią o występy na stoku, po którym wspinaczka przychodziła Ravnie — obciążonej zwisającym jej z pleców ciałem Phama — z najwyższym trudem.

W końcu znaleźli się na szczycie wzgórza, ale nie zagrzali tam miejsca. To była część lasu, który przylegał do jej biura. Teraz drzewa stały pochylone w różnych kierunkach, niczym długa sierść na rozczochranym psie. Czuła, jak ziemia drży pod stopami. Co teraz? Skrodojeźdźcy przetaczali się z jednej strony szczytu na drugą. Albo uda im się uciec z tego miejsca, albo z żadnego. Upadła na kolana, przenosząc większą część ciężaru Phama na ziemię. Ze szczytu rozciągał się rozległy widok. Doki wyglądały jak łopocząca na wietrze flaga, od której za każdym powiewem odrywały się kolejne strzępy materiału. Dopóki poszczególne części antygrawu poruszały się w miarę zgodnie, całość przypominała wielką płaszczyznę. Ale to wrażenie powoli znikało. Wokół ich małego, zalesionego wzgórka pełno było zapadlisk. Na horyzoncie Ravna dostrzegła, jak przeciwległy kraniec Doków odrywa się i zaczyna z wolna obracać, ogromna płyta długości stu kilometrów i szerokości dziesięciu kilometrów zsuwała się wprost na statki, które miały wejść w skład ekspedycji ratunkowej.

Błękitny Pancerzyk otarł się o lewy bok Ravny, Zielona Łodyżka o prawy. Dziewczyna okręciła się i częściowo oparła Phama o kadłuby skrod. Gdyby wszyscy czworo połączyli swoje skafandry ciśnieniowe, mogli liczyć jeszcze na kilka chwil przytomności.

— Zaraz sprowadzę tu PPII - zawołał Błękitny Pancerzyk. Coś zlatywało na dół. Płomień z dyszy zalał teren niebieskobiałym światłem, w którym ostre cienie przesuwały się to w tę, to w tamtą stronę. Przebywanie w pobliżu dyszy napędowej rakiety unoszącej się w polu grawitacyjnym nie było rzeczą wskazaną dla zdrowia. Jeszcze godzinę temu taki manewr byłby niemożliwy lub zostałby uznany za ciężkie przestępstwo. Teraz nie miało najmniejszego znaczenia, czy płomień dotykał tylko powierzchni Doków, czy też mógł całkowicie spalić ładunek, który przybył tu z drugiego końca galaktyki.

Niemniej jednak wciąż nie było miejsca, gdzie sterowany przez Błękitnego Pancerzyka statek mógłby wylądować. Wokół nich pełno było zapadlisk i osuwających się zboczy. Zamknęła oczy, gdy płonące światło przesunęło się przed nimi, a następnie przygasło.

— Wszyscy razem! — Okrzyk Błękitnego Pancerzyka zabrzmiał cienko w ich wspólnie dzielonej atmosferze.

Kurczowo trzymała się Jeźdźców, gdy czołgali się w dół małego pagórka. Poza Pasmem II unosił się do połowy zanurzony w zapadlisku. Płomień dyszy był niewidoczny, ale blask bijący z otworu obrysowywał kontury statku, zmieniając spiny ultranapędu w białe, piórkowate łuki. Gigantyczna ćma z błyszczącymi skrzydłami… do której nie było żadnej możliwości dostępu.

Gdyby ich skafandry wytrzymały jeszcze trochę, może udałoby im się dowlec do skraju zapadliska. Ale co potem? Spiny uniemożliwiały przybliżenie statku na odległość mniejszą niż sto metrów. Jakiś wyjątkowo sprawny (i wyjątkowo szalony) człowiek może by spróbował schwycić się spinu i ześliznąć po nim do wejścia.

Ale Skrodojeźdźcy mieli własne szalone pomysły. W chwili kiedy światło — to odbite — stało się nie do wytrzymania, płomień na chwilę zgasł. PPII runął w dół zapadliska. To jednak nie zatrzymało Jeźdźców.

— Szybciej! — wrzasnął Błękitny Pancerzyk.

Teraz już Ravna zorientowała się, co planują. Błyskawicznie, jak na tak niezdarnie wyglądające stworzenia, których ciała stanowiły istny galimatias odrośli na tycich kółkach, Skrodojeźdźcy dotarli na skraj czarnego otworu. Ravna poczuła, jak luźna ziemia usuwa jej się spod nóg i po chwili wszyscy spadali.

Powierzchnia Doków była gruba na sto — miejscami na tysiąc — metrów. Teraz przelatywali przez nią wśród złowieszczego dygotania.

Po chwili byli już po drugiej stronie, wciąż lecąc w dół. Na chwilę uczucie zwierzęcej paniki zniknęło. W końcu był to spadek swobodny, zwykła rzecz, a mijane widoki na pewno nastrajały bardziej uspokajająco niż rozpadające się Doki. Teraz łatwo było trzymać się blisko Jeźdźców, a jednocześnie nie zostawiać Phama Nuwena. Nawet dzielona atmosfera wydawała się bardziej gęsta niż poprzednio. Wysoka próżnia i swobodny spadek robiły swoje. Wyłączając kawałki jakiegoś oszukanego, pirackiego antygrawu, wszystko spadało z takim samym przyspieszeniem, gruz i wszelkie odłamki układały się w regularne roje. Za cztery lub pięć minut mieli zderzyć się z atmosferą Podłoża, wciąż spadając niemal pionowo w dół… Prędkość przy wejściu równa trzem lub czterem kilometrom na sekundę. Czy się zapalą? Być może. Nad pułapem chmur co jakiś czas wybuchały jasne płomienie.

Lecące wokół nich różne przedmioty, widoczne były jako ciemne kształty, nieregularne cienie na tle rozgrywającego się ponad nimi widowiska, ale kształt znajdujący się bezpośrednio pod nimi charakteryzował się wyjątkową regularnością… to był PPII, dziobem do góry! Jednostka spadała razem z nimi. Co kilka sekund zapalał się silnik utrzymujący odpowiednie wyważenie, rozsiewając blady, czerwonawy blask. Byli coraz bliżej statku. Gdyby miał właz na nosie, wylądowaliby prosto na nim.

Jego światła manewrowe mrugały jasno, oświetlając przestrzeń ponad nimi. Odległość dziesięć metrów. Pięć. Na nosie był właz, i to otwarty! Za włazem dostrzegła bardzo zwyczajne pomieszczenie śluzy powietrznej…

To, co ich uderzyło, musiało być ogromne. Ravna przez chwilę widziała potężny kawał plastiku wyrastający nad jej ramieniem. Cholerna płyta ledwie się obracała i odepchnęła ich tylko trochę, ale to wystarczyło. Pham został wyrwany z jej uścisku. Jego ciało zniknęło w mroku, a po chwili zostało oświetlone jasnym światłem punktowego reflektora statku. Jednocześnie całe powietrze wyszło z płuc Ravny. Znajdowali się teraz w trzech osłonach ciśnieniowych, które nie działały, jakby mało było nieszczęść. Ravna poczuła, że traci przytomność, w oczach jej pociemniało, myślała, że widzi przed sobą długi, ciemny tunel. A byli tak blisko!

Jeźdźcy odczepili się od siebie. Ravna schwyciła się skrod i szybowali rozciągnięci na całą szerokość śluzy. Skroda Błękitnego Pancerzyka, usiłującego jak najszybciej dostać się do włazu, szarpnęła nią do tyłu. Okręciło ją, w związku z czym Zieloną Łodyżkę podrzuciło do góry. Nagle poczuła się straszliwie senna. Gdzie jest panika, teraz kiedy najbardziej jej potrzeba? Trzymaj się, trzymaj się, trzymaj się, śpiewał jakiś cienki głosik, był to jedyny bodziec ze świata zewnętrznego, jaki jeszcze odbierała. Łup, znowu nią szarpnęło. Jeźdźcy pchali ją i ciągnęli. A może to statek tak nimi rzucał? Byli jak trzy marionetki, wszystkie poruszane jednym sznurkiem.