Johanna doszła do zajmowanego przez siebie bungalowu. Zatrzymała się na chwilę przy jego powykrzywianych ścianach, aby spojrzeć na dziedziniec. Tak, to miejsce przypominało trochę średniowieczną Nyjorę. Ale opowieści z Epoki Księżniczek nie oddawały w pełni tego, jak potężny wydawał się ów świat. Nieustanny deszcz zalewał całą okolicę jak okiem sięgnąć. Bez odpowiedniego zaawansowania technologicznego nawet zimny deszcz mógł być niebezpieczny. Podobnie jak wiatr. A morze nie było tutaj miejscem dla popołudniowej żeglugi pod żaglami. Z przerażeniem pomyślała o zimnych falach sieczonych deszczem, ciągnących się w nieskończoność. Nawet lasy otaczające miasto wydawały się groźne. Spacerowanie po nich nie nastręczało większych trudności, ale nie było wykrywaczy radiowych ani automatów z napojami orzeźwiającymi ukrytych w pniach drzew. W razie zgubienia drogi, niefortunnego spacerowicza czekała niechybna śmierć. Nyjorskie legendy nabierały tu specjalnego znaczenia. Nie potrzeba zbyt wielkiej wyobraźni, aby uświadomić sobie znaczenie wiatru, deszczu i morza. Teraz mogła w pełni zrozumieć życie ludzi w erze przedtechnicznej, kiedy nawet jeśli nie miało się wrogów, sam świat stanowił śmiertelne zagrożenie.
A ona przecież miała całe mnóstwo wrogów! Johanna otworzyła malutkie drzwi i weszła do chatki.
Sfora Szponów siedziała wokół kominka. Na widok Johanny wstała i pomogła jej wydostać się z obszernej peleryny. Dziewczyna przestała się już obawiać ostrych zębów. Ta sfora była jednym z przydzielonych jej pomocników. Johanna mogła sobie wyobrazić, że szczęki to ręce ściągające z niej nieprzemakalny płaszcz z naoliwionego płótna i rozwieszające go przy ogniu.
Johanna zdjęła buty, spodnie i opatuliła się pikowanym pledem podanym jej przez sforę.
— Obiad. Teraz — powiedziała.
— Już podaję.
Johanna usiadła na poduszce leżącej obok paleniska. Świat Szponów był dużo bardziej prymitywny niż świat ludzi na Nyjorze. Nie była to żadna upadła kolonia. Nie istniały nawet legendy, które stanowiłyby drogowskaz rozwoju. Higiena była w powijakach. Przed odkryciami Snycerza głównym zabiegiem medycznym było puszczanie pacjentom/ofiarom krwi… Zdawała sobie sprawę, że mieszka w czymś, co dla Szponów stanowiło wyjątkowo luksusową kwaterę. Polerowane drewno nie było tu rzeczą nagminną. Wzory malowane na kolumnach i ścianach stanowiły owoc wielogodzinnej pracy.
Johanna złożyła brodę na dłoniach i wpatrywała się w buzujące płomienie, ledwo dostrzegając sforę krzątającą się wokół paleniska, wieszającą garnki nad ogniem. Ta sfora nie mówiła zbyt dobrze po samnorsku, nie brała udziału w badaniach nad dannikiem, prowadzonych przez królową Snycerkę.
Wiele tygodni temu Strupiarz zapytał, czy może się do niej wprowadzić, gdyż był to najlepszy sposób na przyspieszenie procesu nauczania. Wciąż żywe wspomnienia sprawiły, że Johanna aż się zatrzęsła na samą myśl. Wiedziała już, co prawda, że ten ze strupem na zadzie był tylko pojedynczym członkiem, że sfora, która zabiła Tatę, już nie żyje. Johanna rozumiała to, ale za każdym razem, kiedy widziała Wędrownika, widziała przede wszystkim zabójcę ojca. Siedział sobie obok niej, syty i zadowolony, licząc na to, że nie widać go spoza pleców trzech mniejszych członków. Johanna uśmiechnęła się pod nosem przypominając sobie, jak usłyszawszy propozycję z ust Strupiarza, wyrżnęła go w sam pysk. Straciła panowanie nad sobą, ale wcale tego nie żałowała. Nikt więcej nie ośmielił się jej sugerować, że jacyś „przyjaciele” powinni mieszkać z nią pod jednym dachem. Tak więc wieczorami na ogół zostawiano ją samą. A w niektóre noce… Tata i Mama wydawali się tak bliscy, być może stali za drzwiami czekając, aż ich zauważy. Mimo że na własne oczy widziała ich śmierć, coś w jej wnętrzu nie pozwalało im odejść zbyt szybko.
Zapach gotowanej strawy wdarł się w jej rozmyślania. Tego wieczora było mięso i fasola z dziwnymi warzywami przypominającymi cebulę. Potrawa pachniała nadspodziewanie ładnie. Gdyby tylko posiłki były różnorodne, na pewno wcześniej czy później zaczęłyby jej smakować. Ale Johanna od sześćdziesięciu dni nie jadła żadnych świeżych owoców. Zimą dostępne były jedynie solone mięso i konserwowane warzywa. Gdyby Jefri był tutaj, na pewno wywaliłby wszystko za okno. Minęło już parę miesięcy od czasu, kiedy szpiedzy Snycerki przynieśli wieści z północy: Jefri zginął podczas zasadzki… Johanna powoli oswajała się z tą myślą, naprawdę się starała. W pewnym sensie dzięki temu, że była całkiem sama i zdana wyłącznie na własne siły, wszystko stawało się… prostsze.
Sfora postawiła przed nią talerz pełen mięsa i fasoli, a obok coś w rodzaju noża. Hmm, cóż. Johanna schwyciła zabawnie wykrzywioną rękojeść (wygiętą na boki, przystosowaną do tego, by Szpony mogły ją utrzymać w szczękach) i wbiła sztuciec w strawę.
Właśnie kończyła jeść, kiedy dało się słyszeć uprzejme drapanie do drzwi. Jej sługa zabulgotał. Gość odpowiedział, a następnie odezwał się całkiem płynnym samnorskim (głosem do złudzenia przypominającym jej własny).
— Cześć, mam na imię Skryba. Chciałbym pomówić z tobą chwilkę, dobrze?
Jeden z członków usługującej jej sfory obrócił się w jej stronę, reszta spoglądała na drzwi. Skryba to był ten, którego w myślach nazywała Pompatycznym Pajacem. On także pamiętał tamtą zasadzkę, ale był takim poczciwym głupcem, że w ogóle się go nie bała.
— Dobrze — odpowiedziała podchodząc do drzwi. Służący (strażnik) chwycił kusze w szczęki i jego pięciu członków szybko wspięło się gęsiego na strych. Na dole nie było miejsca dla dwóch sfor.
Zimno i wilgoć wniknęły do środka wraz z gościem. Johanna usiadła po drugiej stronie paleniska, podczas gdy Skryba zdejmował z siebie przeciwdeszczowe pelerynki. Kolejni członkowie otrząsali się energicznie w taki sam sposób, w jaki robią to przemoczone psy — ucieszny widok, ale lepiej nie podchodzić zbyt blisko.
Wreszcie Skryba przyczłapał do paleniska. Pod pelerynami nosił kurtki z różnymi ozdobami i otworami wyciętymi na ramionach i zadzie. Kurtki sprawiały wrażenie wypchanych z przodu, dzięki czemu członkowie Skryby wyglądali na potężniejszych niż w rzeczywistości. Jeden z nich obwąchiwał talerz Johanny, podczas gdy reszta rozglądała się po pomieszczeniu. Żadna para oczu nie była skierowana bezpośrednio na nią.
Johanna spojrzała na sforę. Wciąż nie potrafiła rozmawiać z więcej niż jednym członkiem, zazwyczaj wybierała sobie tego, który na nią patrzył.