Выбрать главу

— I jak tam sesje z dannikiem? — spytał po chwili.

— Tak jak przedtem — odparł Wędrownik. — Snycerka i ja umiemy już całkiem dobrze czytać po samnorsku. Johanna nauczyła nas — mnie za pośrednictwem Snycerki — jak wykorzystać większość mocnych punktów dannika. Jest tam tyle wiadomości, które mogłyby zmienić cały świat. Ale na razie musimy się skoncentrować na stworzeniu „prochu” i „armat”. Właśnie praktyczne wykorzystanie nowo przyswojonej wiedzy idzie nam najwolniej.

Skryba pokiwał głowami ze zrozumieniem. To był główny problem jego życia.

— W każdym razie, jeśli uda nam się stworzyć wszystko do lata, może będziemy mogli pokonać armię Ociosa i odzyskać latający dom już przed nadejściem zimy. — Uśmiech rozciągnął się na wszystkie pyski Wędrownika. — A potem, przyjacielu, Johanna wezwie na pomoc innych ludzi… i będziemy mieli całe życie na ich poznawanie. Może uda mi się odbyć pielgrzymkę do światów krążących wokół innych gwiazd.

Rozmawiali już o tym kiedyś. Wędrownikowi pomysł ten przyszedł do głowy znacznie wcześniej niż Skrybie.

Skręcili z ulicy Zamkowej w Obrzeżną. Skryba poczuł, że rychłe zakupy u księgarza napawają go coraz większym entuzjazmem. Na pewno znajdzie sposób, by udowodnić, jak bardzo jest przydatny. Zaczął rozglądać się dookoła z zainteresowaniem, którego w ogóle nie czuł przez kilka ostatnich dni. Snyceria była całkiem sporym miastem, prawie tak dużym jak Rangathir — może dwadzieścia tysięcy sfor zamieszkiwało w samym mieście i domkach zbudowanych po zewnętrznej stronie murów. Tego dnia było nieco chłodniej niż ostatnio, ale za to nie padało. Zimny, rześki wiatr hulał po zastawionej straganami ulicy, niosąc ulotne zapachy pleśni i nieczystości, wonnych korzeni i świeżo piłowanego drewna. Ciemne chmury wisiały nisko, przesłaniając wzgórza wokół portu gęstą mgłą. Nadciągała wiosna. Skryba dla zabawy kopał bryły na wpół stajałego śniegu, leżące wzdłuż krawężnika.

Wędrownik poprowadził ich w boczną uliczkę. Miejsce było straszliwie zatłoczone, obcy zbliżali się nawet na odległość siedmiu czy ośmiu jardów.

W boksach u księgarza było jeszcze gorzej. Przegrody z płyt pilśniowych nie były zbyt grube, a literatura cieszyła się w Snycerii znacznie większym zainteresowaniem niż w jakimkolwiek innym miejscu, które Skryba miał okazję odwiedzić. Ledwie słyszał własne myśli podczas targów z księgarzem. Kupiec siedział na specjalnym podwyższeniu z grubym obiciem. Jemu gwar wcale nie przeszkadzał. Skryba starał się trzymać głowy jak najbliżej siebie, koncentrując się na cenach i na jakości oferowanych produktów. W przeszłości był całkiem niezły w podobnych targach.

W końcu udało mu się zakupić poszukiwany papier po przyzwoitej cenie.

— Chodźmy na Sforfart — powiedział. To było dość daleko. Musieli przejść przez sam środek targu. Kiedy był w dobrym nastroju, lubił przechadzać się w tłumie. Jako wielki badacz charakterów, uwielbiał przypatrywać się innym. Snyceria nie była tak kosmopolityczna jak wiele miast w Republice Długich Jezior, ale licznie przybywali tu kupcy ze wszystkich stron. Widział kilka sfor w beretach charakterystycznych dla kolektywów zamieszkujących tropiki. Na skrzyżowaniu ulic jakiś czerwone kurtki ze Wschodniego Domu gawędził sobie z robotmistrzem.

Kiedy tyle sfor gromadziło się na tak małej przestrzeni, powstały rwetes przypominał odgłosy chóru. Każdy starał się tworzyć jak najbardziej zwartą grupkę, aby nic nie zakłócało jego myśli. Szło się bardzo ciężko, potykając się o własne łapy. Czasem odgłosy myśli słyszane w tle przybierały na sile, kiedy kilka sfor naraz przypadkowo zsynchronizowało wydawane dźwięki. Świadomość chwilami zanikała i można było poczuć jedność z innymi, na chwilę stać się częścią supersfory podobnej bogu. Jaqueramaphan zadrżał. Była to jedna z pokus Tropików. Zamieszkujące je tłumy tworzyły motłochy, ogromne osobowości grupowe, tyleż tępe, co ekstatyczne. Jeśli prawdą było to, co wszędzie mówiono, niektóre południowe miasta żyły w stanie nieustannej orgii.

Błądzili po targu już prawie godzinę, kiedy nagle doznał olśnienia. Potrząsnął gwałtownie głowami. Skręcił w bok i równym krokiem wymaszerował z alei, chroniąc się w bocznej uliczce. Wędrownik ruszył za nim.

— Za duży tłum? — spytał.

— Przyszła mi do głowy świetna myśl — odparł Skryba. W takim tłumie zdarzało się to nader często, ale ta była wyjątkowo interesująca… Nie mówił nic przez kilka następnych minut. Boczna uliczka wspinała się stromo w górę, a następnie zygzakami przecinała stok Zamkowego Wzgórza. Po wyżej położonej stronie ulicy ciągnęły się rzędy mieszczańskich kamienic. Z drugiej strony mogli obserwować strome dachy domów położonych o jeden zakręt niżej. Były to duże, eleganckie budynki pomalowane w motywy kwiatowe. Tylko niektóre z nich miały sklepy od strony ulicy.

Skryba zwolnił i rozproszył się na tyle, aby nie deptać sobie po łapach. Teraz widział, że zupełnie niepotrzebnie oferował Johannie swoje kreatywne rozwiązania. W danniku i tak było zbyt dużo wynalazków. Ale mimo to był im niezbędny, szczególnie zaś Johannie. Problem polegał na tym, że oni jeszcze o tym nie wiedzieli. W końcu odezwał się do Wędrownika:

— Czy nigdy nie zastanawiałeś się nad tym, dlaczego wyznawcy Ociosa nie zaatakowali Snycerii? Ty i ja narobiliśmy lordom z Ukrytej Wyspy takich kłopotów, jak nikt inny w całej historii Ruchu Ociosa. Mamy przecież klucze do ich całkowitej klęski. — To znaczy Johannę i dannik.

— Hmm. — Wędrownik zawahał się. — Myślałem po prostu, że ich siły są niewystarczające. Sądzę, że gdyby mogli, to już dawno zniszczyliby Snycerię.

— Być może masz rację, ale koszt takiego przedsięwzięcia był zbyt wielki. Teraz warto zapłacić każdą cenę. — Spojrzał poważnie na Wędrownika. — Myślę, że jest inny powód… Oni mają latający dom, ale nie wiedzą, jak zrobić z niego użytek. Chcą odzyskać Johannę żywą, niemal tak samo jak pragną naszej śmierci.

— Gdyby Stal nie palił się tak do masakrowania wszystkiego, co poruszało się na dwóch nogach, mógłby mieć wielu pomocników — gorzko mruknął Wędrownik.

To prawda, i tamci też pewnie zdają sobie z tego sprawę. Założę się, że zawsze mieli szpiegów wśród mieszkańców Snycerii, ale teraz mają ich więcej niż kiedykolwiek. Widziałeś te wszystkie sfory ze Wschodniego Domu? — Wschodni Dom był gniazdem gorliwych zwolenników Ociosa. Jeszcze przed powstaniem ruchu jego mieszkańcy byli znani z twardego serca. Rutynowo uśmiercali szczeniaki nie odpowiadające ich standardom rasowym.

— Przynajmniej jedną. Rozmawiała z robotmistrzem.