Выбрать главу

— Właśnie. — Skryba sięgnął do kieszeni i wyjął z niej teleskop. — Nawet z drugiej strony dziedzińca mogłem cię rozpoznać.

Przyrząd do patrzenia mógł zapewnić Skrybie sławę. Snycerka i Skrupiło byli nim oczarowani. Niestety uczciwość wymagała od niego przyznania się, że nabył go od pewnego wynalazcy w Rangathirze. Nieważne było, że to on właśnie docenił wartość wynalazku, nieważne, że to on użył go do uratowania Johanny. Kiedy odkryli, że nie zna zasady działania soczewek, przyjęli od niego jedno z tych urządzeń w podarunku, po czym… dali je swoim szklarzom na wzór. Nadal jednak to on pozostawał najbardziej doświadczonym użytkownikiem teleskopu w tej części świata.

— Nie tylko ciebie obserwowałem, drogi lordzie. To tylko mała część mojego prywatnego dochodzenia. W ostatnim dziesięciodniu spędziłem wiele godzin na zamkowych murach.

Wendacjusz wykrzywił wargi.

— Ach tak?

— Śmiem twierdzić, iż niewielu strażników zdołało mnie zauważyć, a przy tym bardzo uważałem, żeby nikt nie dostrzegł mnie, jak używam mojego przyrządu do patrzenia. Na wszelki wypadek. — Z innej kieszeni wyciągnął swój notes. — Zgromadziłem sporo notatek. Wiem, kto i w jakie miejsca chodzi w godzinach, gdy świeci słońce. Możesz sobie wyobrazić, jak przydatna może się okazać moja technika latem! — Położył książkę na podłodze i posunął ją w stronę Wendacjusza. Po chwili jeden z członków tamtego wysunął się i przyciągnął ją. Nie miał zbyt zadowolonej miny.

— Proszę mnie zrozumieć, panie. Wiem, że informujesz Snycerkę o wszystkim, co omawia wysoka rada na zamku Ociosa. Bez twoich szpiegów bylibyśmy zupełnie bezradni wobec tamtejszych lordów, ale…

— Kto ci o tym powiedział???

Skryba wstrzymał dech. Kłam bezczelnie i na nic nie zważaj! Uśmiechnął się niepewnie.

— Nikt nie musiał mi o tym mówić. Jestem profesjonalistą, tak jak ty. Wiem, jak utrzymać wszystko w tajemnicy. Ale pomyśl. W zamku mogą znajdować się inni, równie zdolni jak ja. Wśród nich mogą być zdrajcy. Mógłbyś o nich nigdy nie usłyszeć od swoich wysoko postawionych informatorów. Wyobraź sobie szkody, jakich mogą narobić tacy szpiedzy. Potrzebujesz mojej pomocy. Dzięki mojej pracy będziesz mógł nad wszystkim sprawować kontrolę. Z chęcią wziąłbym udział w przeszkoleniu specjalnego korpusu obserwatorów. Moglibyśmy nawet działać w mieście, prowadząc obserwacje z wież na rynku.

Szef służb bezpieczeństwa rozsiadł się wygodnie przy kamiennej balustradzie, leniwie kopał łapą obruszone kamienie, spomiędzy których wysypywała się spleśniała zaprawa.

— Twój pomysł ma pewne plusy. Wiedz jednak, że udało nam się zidentyfikować wszystkich agentów Ociosa. Karmimy ich dobrze… samymi kłamstwami. Miło jest potem usłyszeć, jak te same kłamstwa wracają do nas dzięki naszym źródłom na Ukrytej Wyspie. — Zaśmiał się krótko i spojrzał w dół przez kamienny parapet, nad czymś się namyślając. — Ale masz rację. Jeśli przypadkowo nie wykrylibyśmy kogoś, kto miałby dostęp do Dwunoga lub dannika… mogłoby to mieć katastrofalne skutki. — Obrócił więcej głów w stronę Skryby. — Umowa stoi. Mogę przyznać ci czterech lub pięciu moich podwładnych, abyś ich… przeszkolił.

Skryba nie potrafił zapanować nad sobą, omal nie zaczął skakać uradowany, z wszystkimi oczami zwróconymi na Wendacjusza.

— Nie będziesz tego żałował, panie! Wendacjusz żachnął się.

— Zapewne. Powiedz mi teraz, komu jeszcze opowiedziałeś o swoich obserwacjach? Chciałbym ich także w to włączyć i zaprzysiąc, żeby zachowali tajemnicę.

Skryba cofnął się.

— Ależ marszałku! Mówiłem, że jestem profesjonalistą. Zachowałem to wyłącznie dla siebie, oczekując na tę rozmowę.

Wendacjusz uśmiechnął się i rozluźnił, przyjmując postawę wyrażającą zadowolenie.

— Znakomicie. Wobec tego możemy zaczynać.

Może był to głos Wendacjusza — troszeczkę za głośny — albo jakiś inny dźwięk, który rozległ się za nim. Cokolwiek to było, Skryba odwrócił wzrok i zobaczył jakieś szybko poruszające się cienie po tej stronie parapetu, za którą rozciągał się las. Zbyt późno usłyszał odgłosy myśli napastnika.

Dał się słyszeć świst strzał i poczuł, jak w gardle Phana wybucha płomień. Zakrztusił się, lecz wciąż w zwartej grupie zaczął biec po obwodzie wieżyczki, kierując się w stronę Wendacjusza.

— Pomocy! — Krzyk był zupełnie daremny. Skryba wiedział już wcześniej, że tamten wyciągnął noże z pochew i się wycofał.

Wendacjusz stał spokojnie, podczas gdy zabójca wskoczył… Racjonalne myślenie rozpłynęło drownikowi! Powiedz Johannie! Rzeź trwała przez ciągnące się w nieskończoność chwile, a potem…

Jedna jego część tonęła w lepkiej czerwonej cieczy. Inna część została oślepiona. Jaquerama poczuł, jak jego myśl drze się na strzępy. Co najmniej jeden członek już nie żył. Ciało Phana leżało bez głowy w kałuży krwi, która parowała w chłodnym powietrzu. Ból, zimno i… zapadanie się, krztuszenie… powiedz Johannie.

Zabójca i jego mocodawca wycofali się. Wendacjusz. Główny dowódca szpiegów. Główny zdrajca. Powiedz Johannie.

Stali spokojnie… patrząc, jak się wykrwawia na śmierć. Zbyt cwani, żeby w takiej chwili mieszać swoje myśli z jego myślami. Poczekają. Poczekają… aż odgłosy jego myśli przycichną, wtedy dokończą swego dzieła.

Cicho. Och, jak cicho. Dalekie myśli zabójców. Charkot, jęki. Nikt nigdy się nie dowie…

Już niemal cały umarł. Ja wpatrywał się tępo w dwie obce sfory. Jedna z nich podeszła bliżej. Zobaczył szpony na łapach, ostrza w pyskach. Nie! Ja podskoczył, ślizgając się po wilgotnych kamieniach. Sfora rzuciła się ku niemu, ale Ja stał już na skraju parapetu. Odskoczył do tyłu, a potem spadał, spadał, spadał…

…i roztrzaskał się o skały na samym dole. Odsunął się od ściany. W plecach poczuł ból, a potem odrętwienie. Gdzie ja jestem? Gdzie ja jestem? Wszędzie mgła. Wysoko ponad nim jakieś bełkotliwe głosy. Wspomnienia noży i szponów przelatywały przez malutki umysł, wszystkie strasznie zagmatwane. Powiedz Johannie! Pamiętał… coś… co widział dawniej. Ukryta ścieżka przez gęste zarośla. Jeśli będzie szedł nią dość długo, znajdzie Johannę.

Ja powlókł się wolno wąską dróżką. Coś się stało z jego tylnymi łapami. W ogóle ich nie czuł. Powiedz Johannie.

DZIEWIĘTNAŚCIE

Johanna kaszlała. Wydawało jej się, że wszystko idzie coraz gorzej. Od trzech dni bolało ją gardło i męczył katar. Nie wiedziała, czy ma się bać, czy nie. W średniowieczu choroby było! Wytarła nos i starała się skoncentrować na tym, co mówiła Snycerka.

— Skrupiło już sporządził trochę prochu. Działa dokładnie tak, jak powiedział dannik. Na nieszczęście omal nie stracił jednego członka, starając się zastosować proch w drewnianej armacie. Jeśli nie uda nam się stworzyć działa, to obawiam się, że…

Jeszcze tydzień temu Snycerka nie byłaby tu mile widzianym gościem. Wszystkie spotkania odbywały się w komnatach zamku. Ale Johanna zachorowała — to było przeziębienie, była tego pewna — i nie miała zbyt wielkiej ochoty wychodzić na zewnątrz. Poza tym po wizycie Skryby czuła się trochę… zawstydzona. Niektóre ze sfor wydawały się przecież całkiem przyzwoite. Zdecydowała, że spróbuje zaprzyjaźnić się ze Snycerką, a nawet z Pompatycznym Pajacem, jeśli będzie jeszcze kiedykolwiek chciał ją odwiedzić. Byle tylko takie kreatury jak Strupiarz trzymały się od niej z dala… Johanna przysunęła się bliżej ognia i starała się rozwiać obiekcje Snycerki. Czasami ta sfora przypominała Johannie jej babcię.