Rozważali ten pomysł przez chwilę. Przerwało im nadejście nowej wiadomości ze statku spieszącego na ratunek. Jefri zagłębił się w plątaninie pasów przed ekranem. To było miejsce jego Taty, i było mu tu całkiem wygodnie. Dwóch członków Am-diego ułożyło się obok niego. Inny wskoczył na podpórkę pod rękę i położył łapy na ramionach chłopca. Jego smukła szyja wyciągnęła się w stronę ekranu, chciał mieć dobry widok. Reszta ruszyła przygotowywać papier i pióra. Wiadomości łatwo było odtworzyć, ale Amdijefri lubił podniecenie, jakie go ogarniało, kiedy odbierał przesyłki „na żywo”.
Pojawiła się czołówka — nic interesującego, gdy widziało się ją już tysiąc razy — a potem słowa Ravny. Tym razem były to tylko tabelki z danymi dotyczącymi projektu radia.
— Do licha. To tylko jakieś cyfry. — Jefri posmutniał.
Cyfry! — wykrzyknął radośnie Amdi. Jeden z wolnych członków wspiął się na kolana chłopca. Przytknął nos do ekranu sprawdzając to, co widział już inny osobnik, który usadowił się na ramieniu chłopaka. Czterech leżących na podłodze, w podnieceniu drapało coś na papierze, przekładając ułamki dziesiętne z ekranu na szpońskie iksy, O, I oraz delty stanowiące podstawowe znaki ich zapisu. Od samego początku Jefri zorientował się, że Amdi był wyjątkowo dobry w matematyce. Jefri nie był o to zazdrosny. Amdi powiedział, że rzadko który ze Szponów jest tak dobry jak on. Amdi był bowiem sforą specjalną. Jefriego przepełniała duma, że ma takiego mądrego przyjaciela. Mamie i Tacie na pewno by się spodobał… Jefri westchnął i wyciągnął się wygodnie w pasach. Te tabele i cyfry pojawiały się coraz częściej. Mama czytała mu kiedyś opowiadanie Zagubieni w Powolności, o tym, jak zbiegli skądś eksploratorzy przynieśli cywilizację zagubionej kolonii. W tamtym opowiadaniu bohaterowie po prostu zbierali odpowiednie materiały i konstruowali to, czego potrzebowali. Nie było mowy o żadnych precyzyjnych pomiarach, wskaźnikach ani projektach konstrukcyjnych.
Odwrócił wzrok od ekranu i pogłaskał dwóch członków Am-diego, którzy siedzieli tuż przy nim. Ich ciała odpowiedziały mruczeniem. Oczy mieli zamknięte. Gdyby Jefri nie znał swojego przyjaciela, przysiągłby, że ci dwaj śpią. To była para wyspecjalizowana w mówieniu.
— Czy to coś ciekawego? — spytał Jefri po chwili. Ten po lewej otworzył oczy i spojrzał na niego.
— To pasmo częstotliwości, o którym mówiła Ravna. Jeśli nie uda nam się stworzyć czegoś podobnego, będziemy mieli tylko trzaski.
— Aha. — Jefri wiedział, że przy ponownym odkrywaniu pierwsze modele radia nadawały się tylko do przesyłania wiadomości alfabetem Morse’a. Ravnie najwyraźniej wydawało się, że Szpony mogą przeskoczyć ten etap. — Jak według ciebie wygląda Ravna?
— Co? — Skrobanie piór po papierze ustało na chwilę. Pytanie pochłonęło całą uwagę Amdiego, mimo iż wcześniej już o tym rozmawiali. — No… tak jak ty… tylko jest trochę większa starsza.
— No tak, ale… — Jefri wiedział, że Ravna pochodzi z Sjandry Kei. Była dorosła, trochę starsza od Johanny i młodsza od Mamy. Chciałbym dokładnie wiedzieć, jak wygląda. - Chodzi mi o to, że leci tu, aby nas uratować i dokończyć to, co próbowali zrobić Mama i Tata. Musi być naprawdę wspaniałą osobą.
Skrobanie ponownie ucichło, a tekst na wyświetlaczu wciąż się przesuwał z dużą szybkością. Będą musieli odtworzyć wiadomość.
— Tak — odezwał się Amdi po chwili. — Pewnie jest taka jak pan Stal. Miło będzie spotkać kogoś, do kogo będę się mógł przytulić tak jak ty do pana Stali.
Jefri poczuł się trochę urażony.
— Poczekaj, przecież ty możesz przytulić się do mnie. Część Amdiego usadowiona tuż przy chłopcu mruknęła cicho.
— Tak, wiem. Ale chodzi mi o przytulenie się do kogoś dorosłego… jak do rodzica.
— Aha.
W ciągu godziny przetłumaczyli i sprawdzili tabele. Potem przyszedł czas na przesianie ostatnich pytań, jakie miał do Ravny pan Stal. Były tego cztery strony, starannie wypisane po samnorsku przez Amdiego. Na ogół Amdi lubił je także wpisywać, skupiony całą gromadą nad klawiaturą i wokół wyświetlacza. Ale tego dnia nie miał na to ochoty. Leżał sobie wokół Jefriego i niemal w ogóle nie sprawdzał tego, co pojawiało się na ekranie. Co jakiś czas chłopiec czuł jakieś wibracje w klatce piersiowej lub oprawa ekranu wydawała dziwne odgłosy — odpowiadające niesłyszalnym dźwiękom, które przesyłali sobie wzajemnie członkowie Amdiego. Jefri zorientował się, że jego przyjaciel nad czymś się głęboko zastanawia.
Zakończył wpisywanie wiadomości, dodając kilka małych pytań od siebie. Takich jak: „Ile masz lat?”, „Ile lat ma Pham?” czy „Jak wyglądają Skrodojeźdźcy?”
Światło dzienne widoczne przez szpary w deskach powoli stawało się coraz słabsze. Wkrótce brygady kopaczy odłożą swoje motyki i odmaszerują do baraków na skraju wzgórza. Po drugiej stronie cieśniny wieże Ukrytej Wyspy znikną za złotawą mgiełką, upodabniając się do zamkowych wież znanych z baśni. Za chwilę stojący na warcie białe kurtki zawoła ich na posiłek.
Dwóch członków Amdiego zeskoczyło na ziemię i zaczęło gonić się dookoła krzesła.
— Właśnie się zastanawiałem! Właśnie się zastanawiałem! To radio Ravny: dlaczego ma służyć tylko do mówienia? Ona mówi, że odmienne dźwięki to po prostu różne częstotliwości tej samej rzeczy. Ale myśl też jest dźwiękiem. Jeśli zmienilibyśmy dane w niektórych tabelach i sporządzili takie odbiorniki i nadajniki, które mogłyby przykryć moje tympany, dlaczego nie miałbym przesyłać przez radio swoich myśli?
Nie wiem. — Pasmo częstotliwości było znajomą rzeczą, bardzo istotną przy wykonywaniu wielu codziennych czynności, aczkolwiek Jefri miał dość mgliste pojęcie, co to takiego. Spojrzał na ostatnią z tabelek’, wciąż wyświetloną na ekranie. I nagle doznał olśnienia, jakie rzadko staje się udziałem dorosłych, którzy dojrzewali w zaawansowanych technicznie kulturach. — Używam tego niemal cały czas, ale nie wiem, jak działa. Możemy robić wszystko według tych wskazówek, ale jak do-myślimy się, co trzeba zmienić?
Amdi był już strasznie podekscytowany, jak wtedy kiedy wymyślał jakiś wspaniały kawał.
— Nie, nie, nie. Nic nie musimy rozumieć. — Coraz więcej jego członków było już na podłodze i machało do Jefriego arkuszami papieru. — Ravna na pewno nie wie, jakimi dźwiękami się porozumiewamy. Jej wskazówki zawierają warianty dla nieco odmiennych parametrów. Myślę, że mogę jej pokazać, jak wielka jest różnica pomiędzy waszą mową a dźwiękami myśli. — Przerwał i wydał z siebie wysoki kwik. — Do licha! Nie potrafię tego dokładnie wyjaśnić. Ale myślę, że moglibyśmy rozszerzyć tabele i wtedy… — Przez chwilę Amdi błądził gdzieś umysłem, nie odzywając się ani słowem. — Och, Jefri, szkoda, że ty też nie jesteś sforą. Wyobraź sobie, jakby to było, gdybyś mógł ustawić siebie samego na szczytach kilku wzgórz naraz i potem myśleć za pomocą radia. Mógłbyś być wielki jak cały świat.
I wtedy spoza kabiny dobiegło ich gulgotanie mowy zewnętrznej, a następnie kilka słów po samnorsku:
— Czas na obiad. Idziemy Amdijefri, dobrze? — To był pan Szrek. Mówił trochę po samnorsku, choć nie tak dobrze jak pan Stal. Amdijefri zebrał porozrzucane arkusiki i troskliwie wsunął je do kieszeni na plecach kurtek Amdiego. Wyłączyli ekran i wyszli do ładowni.
— Czy myślisz, że pan Stal pozwoli nam na wprowadzenie zmian?
— Może powinniśmy wysłać je także Ravnie.
Członek białych kurtek wycofał się spod włazu i Amdijefri zszedł na dół. Po minucie stali już w ostrym blasku słońca. Ale dzieciaki nie zwracały uwagi na piękną pogodę, obaj mieli myśli zajęte wizją Amdiego.