Выбрать главу

Minęło pół godziny. W miarę jak przybysz wynosił swój ładunek na powierzchnię, kusznicy Ociosa zbliżali się krok po kroku, a piechota formowała skrzydła do natarcia.

Dziesiątki strzał ostrym łukiem przemierzyło odległość dzielącą wojska Ociosa od przybysza. Jeden z członków upadł natychmiast i dźwięk jego myśli ucichł. Reszta znikła z pola widzenia pod latającym domem. Żołnierze rzucili się naprzód, przestrzegając odległości pozwalających na zachowanie tożsamości; prawdopodobnie chcieli wziąć przybyszów żywcem.

Ale nagle linia ataku załamała się o kilka jardów od leżącej postaci. Nie było żadnych strzał, żadnych płomieni — żołnierze po prostu ni z tego, ni z owego padali na ziemię. Przez moment Wędrownik pomyślał, że wyznawcy Ociosa porwali się z motyką na słońce. Lecz po chwili druga linia ataku zastąpiła pierwszą. Członkowie sfor wciąż padali jak muchy, ale wszystkich ogarnął już zabójczy amok, pozostała im tylko zwierzęca dyscyplina. Napierające wojska powoli parły do przodu, kolejni atakujący deptali po ciałach pokrywających ziemię. Po chwili następny członek przybysza upadł zabity… Dziwne, Wędrownik wciąż słyszał myśli tamtego. Ich ton i tempo były takie same jak przed atakiem. W jaki sposób osobnik ten mógł zachować niezmąconą równowagę i jasność umysłu w sytuacji, gdy groziła mu całkowita zagłada?

Rozległ się sygnał gwizdka bojowego i motłoch rozpierzchnął się na dwie części. Jakiś żołnierz z miotaczem przedarł się naprzód, wysunął się przed pierwszą linię atakujących i broń buchnęła płynnym ogniem. Latający dom wyglądał jak kawałek mięsa na ruszcie, cały w płomieniach, otoczony kłębami dymu.

Wickwrackrum zaklął cicho. Żegnaj gwiezdny przybyszu.

Ranni i okaleczeni niewiele znaczyli w wojsku Ociosa. Ci z poważnymi obrażeniami zostali ułożeni w stos na prymitywnie zbitych noszach, które ciągnęło się po ziemi, i usunięci w miejsce na tyle odległe, aby ich wrzaski nie powodowały zamieszania. Szwadrony porządkowe przepędziły fragmenty żołnierzy z dala od latającego domu. Fragmenty błąkały się bezradnie po pofałdowanej łące, tu i ówdzie niektóre z nich tworzyły prowizoryczne sfory. Niektóre błądziły pośród rannych, nie zważając na przeraźliwe krzyki, z wielkim przejęciem starając się odnaleźć pozostałe części.

Kiedy hałas ucichł, pojawiły się trzy sfory białych kurtek. Słudzy Ociosa przeszli pod latającym domem. Jeden z nich zniknął na krótką chwilę z pola widzenia, być może udało mu się nawet wejść do środka. Zwęglone ciała dwóch członków przybysza zostały ostrożnie ułożone na noszach — z dużo większą atencją niż ranni żołnierze — i odciągnięte z pobojowiska.

Jaqueramaphan penetrował pobojowisko za pomocą dziwnego instrumentu. Już nie starał się go ukryć przed Wędrownikiem. Białe kurtki wyciągnęły coś spod latającego domu.

— Pst! Są jeszcze inni zabici. Może zginęli od ognia. Wyglądają jak szczeniaki. — Małe figurki też miały kształt modliszek. Przywiązano je do drewnianych noszy i odciągnięto poza skraj wzgórza. Na pewno w dole czekały wozy zaprzężone w kherświny.

Ludzie Ociosa ustawili pierścień straży wokół miejsca lądowania. Całe tuziny świeżych żołnierzy stały na zboczu poniżej. Nikt nie zdołałby się tamtędy prześliznąć.

— A więc całkowita zagłada — westchnął Wędrownik.

— Może nie… Myślę, że pierwszy członek, którego ustrzelili, wcale nie zginął.

Wickwrackrum zamrugał najlepszą parą oczu. Albo były to tylko pobożne życzenia Skryby, albo jego tajemniczy przyrząd pozwalał mu widzieć niezwykle ostro i dokładnie. Pierwszy upadł po drugiej stronie statku. Członek przestał myśleć, ale nie była to pewna oznaka śmierci. Obecnie otaczał go jeden z białych kurtek. Białe kurtki ułożył stworzenie na noszach i zaczął odciągać je z miejsca lądowania w kierunku południowo-zachodnim… w odwrotną stronę niż odciągnięto pozostałe ciała.

— To stworzenie wciąż żyje. Ma bełt wbity w klatkę piersiową, ale widzę, że wciąż oddycha. — Głowy Skryby odwróciły się w stronę Wickwrackruma. — Myślę, że możemy je uratować.

Przez chwilę Wędrownik nie wiedział, co ma odpowiedzieć, po prostu gapił się na tamtego absolutnie zaskoczony. Centrum światowego spisku Ociosa znajdowało się zaledwie o kilka minut na północny zachód od miejsca, w którym stali. Niepodważalna władza jego wyznawców obejmowała tereny rozciągające się dziesiątki mil w głąb lądu, a w obecnej chwili obaj praktycznie byli otoczeni przez armię. Skryba ochłonął nieco na widok niebotycznego zdziwienia Wędrownika, ale jasne było, że wcale nie żartuje.

— Tak, wiem, że to ryzykowne. Ale takie właśnie jest całe życie, nieprawdaż? Jesteś pielgrzymem, więc na pewno to rozumiesz.

— Hmm. — Tak, pielgrzymi znani byli z awanturniczej żyłki. Ale żadna dusza nie może przeżyć całkowitego unicestwienia — a podczas wędrówek okazji do zetknięcia się z takim zagrożeniem było nadzwyczaj dużo. Pielgrzymi znają granice możliwości i potrafią zachować ostrożność.

Niemniej jednak było to najcudowniejsze wydarzenie, jakiego był świadkiem przez wszystkie stulecia swojego błąkania się. Poznać tych przybyszów, a może nawet stać się nimi… wobec takiej pokusy milkł głos zdrowego rozsądku.

— Zobacz — zaczął Skryba — możemy po prostu zejść na dół i wmieszać się w grupę rannych. Jeśli przetniemy niezauważeni to pole, być może uda nam się podejść bliżej i bez większego ryzyka przyjrzeć się ostatniemu członkowi przybysza.

Jaqueramaphan już wycofywał się ze swego punktu obserwacyjnego, szukając ścieżki, na której nie będzie się zbytnio rzucał w oczy. Wickwrackrum przeżywał rozterkę. Część jego fragmentów podniosła się i ruszyła za Skrybą, część stała, wahając się. Do diabła, Jaqueramaphan przyznał, że jest szpiegiem, miał ze sobą wynalazek, który prawdopodobnie został skonstruowany przez najinteligentniejszych mieszkańców Długich Jezior. To na pewno profesjonalista…

Wędrownik rzucił szybkie spojrzenie na zbocze, na którym dotychczas siedzieli, i na znajdującą się za nim dolinę. Nie było żadnego śladu Presfory ani nikogo innego. Wyczołgał się z zajmowanych przez siebie kryjówek i ruszył w ślad za szpiegiem.

Dopóki to było możliwe, starali się iść pod osłoną długich cieni, które zawdzięczali przesuwającemu się coraz bardziej na północ słońcu; tam gdzie nie było cienia, przeskakiwali od pagórka do pagórka. Zanim doszli do pierwszego rannego, Skryba odezwał się, wygłaszając najbardziej przerażające słowa tego popołudnia:

— Hej, nie martw się. Naczytałem się sporo o przeprowadzaniu podobnych akcji!

Przebywanie wśród motłochu złożonego z fragmentów i rannych to jedno z najbardziej przerażających i paraliżujących umysł doświadczeń. Single, dwojaki, trojaki, parę czworaków błąkających się bez celu, lamentujących bez opamiętania. W większości sytuacji tak ogromna liczba członków zgromadzonych na obszarze zaledwie kilku akrów z miejsca utworzyłaby chór. Dostrzegał słabe oznaki seksualnej aktywności oraz zorganizowanego wypasu, ale większość była zbyt oszalała z bólu, aby reagować normalnie. Wickwrackrum zastanowił się przez chwilę, czy to możliwe, aby — przy całej ich wierze w racjonalizm — wyznawcy Ociosa mogli zostawić samopas resztki swych zredukowanych żołnierzy, aby zupełnie dowolnie połączyły się w nowe osobniki. Jeśli tak było, to mogli liczyć na uzyskanie jedynie wyjątkowo dziwacznych i kalekich nowych sfor.