Выбрать главу

Święty Rihndell i jego kompania ukryli się zakłopotani za czubkami swych drzew. Najwyższy z niespodziewanych gości zaczął śpiewać, lekko wyginając skrzydła. Po chwili Ravna zdała sobie sprawę, że mówił płynnym triskiem za pomocą przedniego organu przystosowanego do wydawania artykułowanych dźwięków w jego naturalnej mowie.

— Bądź pozdrowiony, święty Rihndellu! Nasze statki oczekują na naprawę. Zapłacimy uczciwie, ale wielce się spieszymy. Żądamy, byś rozpoczął prace natychmiast! — Miejscowy specjalista od triskwelińskiego przetłumaczył cały wywód swemu szefowi.

Ravna oparła się o plecy Phama.

— Być może nasz przyjacielski naprawiacz naprawdę ma za dużo klientów naraz — powiedziała.

— Aha.

Święty Rihndell wysunął się zza czubka drzewa. Jego malutkie ręce skubały zielone igły, gdy udzielał odpowiedzi.

— Czcigodni klienci. Uczyniliście ofertę zapłaty, która nie została w pełni zaakceptowana. To, o co prosicie, w krótkim terminie jest trudne do… wykonania.

Śliczny motylek wydał z siebie śmieszny kwik, który u ludzkiego dziecka można by wziąć za wybuch radości. Ale to, co wyśpiewał zaraz potem, dawało do zrozumienia, że chodziło o coś zgoła innego:

— Czasy się zmieniają, stworze Rihndell! Twoi podwładni muszą się czegoś nauczyć. Nie pozwolimy na żadną zwłokę! Słyszałeś już o świętej misji mojej floty. Każda mijająca godzina działa na twoją niekorzyść. Pomyśl o flocie, z którą będziesz musiał się zmierzyć, jeśli jej dowódcy dowiedzą się o twojej niechęci do udzielenia pomocy lub będą cię o taką niechęć podejrzewać. — Nastąpiło kilka wymachów niebiesko-żółtymi skrzydłami. Po chwili ciemne, nieśmiałe oczy spojrzały na Jeźdźców. - Czy te rośliny doniczkowe to twoi klienci? Odpraw ich. Do czasu naszego odlotu nie masz żadnych innych klientów.

Ravna wstrzymała oddech. Ci trzej nie mieli przy sobie żadnej rzucającej się w oczy broni, ale nagle zdjęła ją obawa o los Błękitnego Pancerzyka i Zielonej Łodyżki.

— No proszę — odezwał się Pham. — Niewinne motylki w wojskowych buciorach.

DWADZIEŚCIA SIEDEM

Według zegara powrót nie zajął Skrodojeźdźcom więcej niż pół godziny. Phamowi Nuwenowi wydawało się, że trwało to wiele dłużej, chociaż starał się nadrabiać miną przed Ravną udawał rozluźnionego. Być może oboje udawali przed sobą. Wiedział, że ona wciąż traktuje go jak chorego, którego należy chronić przed niepotrzebnymi emocjami.

Jednakże obraz przesyłany przez kamery Jeźdźców świadczył o tym, że w okolicy nie było już ani śladu wojowniczych motyli. W końcu śluza ładowni otworzyła się z hukiem i Błękitny Pancerzyk wraz z Zieloną Łodyżką znaleźli się z powrotem na pokładzie.

— Moim zdaniem ten chytry zębonóg udawał tylko, że jest tak oblegany — powiedział Błękitny Pancerzyk. Palił się, by omówić całą transakcję, nie mniej niż Pham.

— Też tak pomyślałem. Myślę, że motyle też mogły stanowić część przedstawienia. To wszystko wyglądało zbyt melodramatycznie.

Po sposobie, w jaki zaszeleściły odrośle Błękitnego Pance-rzyka, Pham poznał, że tamten lekko drży.

— Poszedłbym o zakład, że nie, sir Phamie. To byli Aprahanti. Sam ich widok napełnia obawą, czyż nie? Obecnie coraz rzadziej się ich spotyka, ale każdy gwiezdny kupiec zna krążące o nich opowieści. Niemniej… to i tak zbyt wiele nawet jak na Aprahantich. Ich hegemonia w ostatnich stuleciach znacznie podupadła. — Zagrzechotał coś do statku i w oknach wyświetlony został widok na pobliskie stanowiska w stoczni remontowej. Po chwili znów dało się słyszeć charakterystyczne chrzęszczenie, tym razem pomiędzy Zieloną Łodyżką a Błękitnym Pancerzykiem.

— Wszystkie ich statki mają ujednoliconą konstrukcję. To są modele z Górnych Przestworzy, tak jak nasz, ale tamte są bardziej, jakby tu powiedzieć… wojenne.

Zielona Łodyżka zbliżyła się do okna.

— Jest ich dwadzieścia. Dlaczego nagle wszystkie potrzebują naprawy napędu?

Wojenne? Pham przyjrzał się statkom krytycznym okiem. Znał już ważniejsze właściwości jednostek przemierzających Przestworza. Te zdaje się miały dość sporą ładowność. A także bardzo skomplikowane sensory. Hm.

— Więc mówisz, że Motyle to znani twardziele. Jak bardzo zdołali przestraszyć świętego Rihndella i spółkę?

Skrodojeźdźcy milczeli długą chwilę. Pham nie wiedział, czy tak długo zastanawiali się nad odpowiedzią, czy też jednocześnie wyłączyli się z rozmowy. Spojrzał na Ravnę.

— A co słychać w lokalnej sieci? Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o tym miejscu.

Ravna już przeprowadzała rutynowe czynności.

— Wcześniej miejscowi byli zupełnie niedostępni. Nie mogliśmy nawet odbierać Wiadomości. — Pham doskonale to rozumiał, chociaż dla normalnego Przestworzanina było to dosyć irytujące. „Lokalna sieć” składała się z ultrafalowego komputera oraz sieci komunikacyjnej obejmującej cały Wieczny Odpoczynek. Były to struktury bardziej złożone niż te, które Pham miał okazję widzieć w swym życiu, ale z punktu widzenia koncepcji działania podobne do systemów znanych mu z Powolności. Pham Nuwen wiedział, co takim sieciom mogą zrobić wandale. Flocie Queng Ho udało się nakłonić do współpracy niejedną bezbronną cywilizację dzięki wypaczeniu jej sieci komputerowej. Nie było dlań zaskoczeniem, że święty Rihndell nie udostępnił im połączeń z siecią Błogiego Wytchnienia. A ponieważ na czas pobytu w porcie rój antenowy PPII z konieczności musiał zostać wyłączony, byli również odcięci od Znanej Sieci i jej grup dyskusyjnych.

Nagły uśmiech rozjaśnił twarz Ravny.

— Hej! Mamy dostęp do odczytów, a może nawet coś jeszcze. Łodyżko! Pancerzyku! Obudźcie się!

Chrzęst-chrzęst-chrzęst.

— Ja nie spałem — zawołał Błękitny Pancerzyk — zastanawiałem się nad pytaniem sir Phama. Święty Rihndell naprawdę się boi.

Zielona Łodyżka jak zwykle nie próbowała się usprawiedliwić. Okrążyła swego partnera, aby mieć lepszy widok na nowo otwarte przez Ravnę okno komunikacyjne. W oknie zobaczyli powtarzający się deseń w trójkąty z napisami w trisku. Pham nic z tego nie rozumiał.

— Interesujące — powiedziała Zielona Łodyżka.

— Chichoczę — oznajmił Błękitny Pancerzyk. — To bardziej niż interesujące. Święty Rihndell to twardy handlarz. Ale zobaczcie, nie pobiera żadnych opłat za ten przekaz, nawet nie chce potrącać nic od transakcji. Bardzo się boi, ale wciąż chce z nami ubić interes.

Hmm. A więc jakieś próbki towarów z Górnych Przestworzy musiały zachęcić go do tego stopnia, że gotów był ryzykować pomimo groźby ataku Aprahantich. Miejmy nadzieję, że nie jest to nic, czego naprawdę potrzebujemy.