Выбрать главу

Dziewczyna wyskrzeczała coś, być może stosowną odpowiedź, po czym wymknęła się z pomieszczenia.

Elaida opanowała się z wysiłkiem. Nie dbała w najmniejszej mierze o to, czy Silviana, nowa Mistrzyni Nowicjuszek, stłucze dziewczynę do nieprzytomności, czy zleci jej dodatkową lekturę. Ledwie dostrzegała nowicjuszki czy Przyjęte, chyba że stawały jej na drodze, a dbała o nie w jeszcze mniejszym stopniu. To Alviarin chciałaby widzieć poniżaną i ciśniętą na kolana.

Na razie jednak musiała się zająć Fainem. Przyłożyła palec do ust. Kościsty mały człowieczek z ogromnym nosem, który pojawił się w Wieży przed zaledwie kilkoma dniami, brudny, odziany w świetne niegdyś szaty, zresztą zbyt duże na niego, arogancki i płaszczący się na przemian, z miejsca zaczął się starać o posłuchanie u Amyrlin. Wyjąwszy tych, którzy służyli w Wieży, mężczyźni przebywali w niej zasadniczo tylko wówczas, gdy doprowadzano ich przemocą albo znajdowali się w wielkiej potrzebie, ale żaden z nich nie prosiłby o audiencję u Amyrlin. Głupiec do pewnego stopnia, prawdopodobnie na poły szalony: utrzymywał, że pochodzi z Lugardu w Murandy, ale w jego mowie odzywały się rozmaite akcenty, czasami przechodził od jednego do drugiego w środku zdania. A jednak doszła do wniosku, że może się przydać.

Alviarin wciąż patrzyła na nią, pogrążona w chłodnym samozadowoleniu, w jej oczach zaś zastygły nie wypowiedziane pytania, które z pewnością chciała zadać w związku z Fainem. Twarz Elaidy stwardniała. Miała nieomal ochotę sięgnąć po saidara, kobiecą połowę Prawdziwego Źródła, aby użyć Mocy i nauczyć tamtą, gdzie jest jej prawdziwe miejsce w ramach hierarchii Wieży. Ale to nie był właściwy sposób. Alviarin mogłaby nawet stawić opór, a walka na podobieństwo stajennej dziewki nie była żadną metodą zamanifestowania autorytetu Amyrlin. Jednak Alviarin nauczy się jeszcze być jej posłuszną, tak jak nauczą się tego pozostałe. Pierwszym krokiem będzie pozostawienie jej w niewiedzy odnośnie do tego Faina czy jak też tam brzmiało jego prawdziwe nazwisko.

Padan Fain wyrzucił ze swych myśli obraz rozdygotanej młodej Przyjętej, ledwie przekroczył próg gabinetu Amyrlin; wyglądała na smaczny kąsek, lubił, jak takie dziewczątka trzepotały w jego dłoniach niczym małe ptaszki, ale teraz trzeba było się skupić na znacznie ważniejszych sprawach. Ocierając zwilgotniałe od potu dłonie, skłonił głowę, odpowiednio skromnie, ale oczekujące go dwie kobiety z początku zdawały się zupełnie nie dostrzegać jego obecności, ich spojrzenia dalej krzyżowały się ze sobą. Niemalże mógł wyciągnąć dłoń i poczuć dotykiem zastygłe między nimi napięcie. Całą Białą Wieżę oplatało napięcie i podziały. Tym lepiej. Napięcie można skierować w odpowiednią stronę, podziały wykorzystać, jeśli trzeba.

Zdziwił się, że na Tronie Amyrlin zasiada Elaida. Ale dzięki temu sytuacja była bardziej sprzyjająca, niźli oczekiwał. Pod wieloma względami nie dorównywała siłą, jak słyszał, kobiecie, która przed nią nosiła stułę. Twardsza, tak, bardziej okrutna, ale równocześnie bardziej krucha. Znacznie trudniejsza do nakłonienia, ale łatwiejsza do złamania. Jeśli któraś z tych możliwości okaże się konieczna. Ale przecież dla niego jedna Aes Sedai, nawet Amyrlin, nie różniła się niczym od drugiej. Wszystkie były głupie. Głupie i niebezpieczne, jednakże czasami się przydawały.

Wreszcie zdały sobie sprawę z jego obecności, Amyrlin lekko zmarszczyła brwi, wyraz twarzy Opiekunki Kronik nie zmienił się ani na jotę.

— Możesz już iść, córko — twardym głosem poleciła Elaida, kładąc nacisk na słowo „już”.

Tak, tak. Napięcia, szczeliny w potędze. Szczeliny, w których można posiać ziarna. Fain ledwie się powstrzymał od wybuchu śmiechu.

Alviarin zawahała się, zanim wykonała jeden z ukłonów. Kiedy wychodziła z pomieszczenia, jej spojrzenie prześlizgnęło się po jego postaci — całkowicie pozbawione wyrazu, choć niepokojące. Skulił się odruchowo, jakby w obronnym geście; jego dolna warga zadrżała w połowicznym wilczym grymasie, skierowanym ku jej szczupłym plecom. Ogarnęło go przelotne wrażenie, tylko na moment, że ona wie na jego temat zbyt dużo, nie potrafiłby jednak powiedzieć, skąd się ono wzięło. Ta jej chłodna twarz, zimne oczy, które nigdy nie zmieniały wyrazu. A on pragnął zobaczyć w nich jakąś zmianę. Strach. Agonię. Błaganie. Niemalże zaśmiał się na samą myśl. Przecież to bez sensu. Nie mogła nic wiedzieć. Odrobina cierpliwości, a poradzi sobie i z nią, i z tym niewzruszonym spojrzeniem jej oczu.

Wieża w swych skarbcach posiadała rzeczy warte tej odrobiny cierpliwości. Był tu Róg Valere, osławiony Róg, mający wezwać z grobów martwych bohaterów na czas Ostatniej Bitwy. Nawet większość Aes Sedai nie miała o tym pojęcia, jednak on potrafił odkrywać tajemnice. Sztylet był tutaj. Czuł jego zew nawet w miejscu, w którym się teraz znajdował. Mógł trafić doń z zamkniętymi oczami. Był jego, był jego częścią, skradziony i ukryty przez Aes Sedai. Sztylet zastąpi mu to wszystko, co utracił. Nie miał pojęcia w jaki sposób, ale pewien był, że tak się stanie. Zastąpi utracone Aridhol. Zbyt niebezpiecznie byłoby wracać do Aridhol, mógłby znowu zostać uwięziony. Zadrżał. Tak długo był uwięziony. Już nigdy więcej.

Oczywiście, nikt już nie używał nazwy Aridhol, teraz mówiono Shadar Logoth. Gdzie Oczekuje Cień. Stosowna nazwa. Tak wiele się zmieniło. Nawet on sam. Padan Fain. Mordeth. Ordeith. Czasami nie miał żadnej pewności, które imię tak naprawdę do niego należy, kim jest w rzeczywistości. Jedna rzecz była pewna. Nie był tym, za kogo go uważano. Ci, którzy wierzyli, że go znają, srodze się mylili. Teraz był przemieniony. Miał w sobie siłę, przewyższającą inne moce. Na koniec wszyscy się o tym przekonają.

Wzdrygnął się, zdawszy sobie sprawę, że Amyrlin coś powiedziała. Pogrzebał gorączkowo w pamięci i odnalazł jej słowa.

— Tak, Matko, ten kaftan dobrze mi służy. — Przesunął dłonią po czarnym aksamicie, aby pokazać, jak bardzo jest zeń zadowolony; jakby ubiór miał jakiekolwiek znaczenie. — To dobry kaftan. Uprzejmie ci dziękuję, Matko.

Przygotowany odcierpieć jej kolejne starania, by poczuł się swobodniej, gotów był nawet przyklęknąć i pocałować jej pierścień, ale tym razem przeszła wprost do sedna.

— Powiedz mi coś więcej z tego, co wiesz o Rundzie al’Thorze, panie Fain.

Wzrok Faina powędrował do obrazu przedstawiającego dwóch mężczyzn; jego plecy wyprostowały się, gdy mu się przypatrywał. Portret al’Thora szarpał strunę w jego sercu z równą siłą, jakby tamten stanął przed nim we własnej osobie; w żyłach zawrzała wściekłość i nienawiść. To z powodu tego młodzieńca cierpiał ból, którego nie pomieściła pamięć, ból, którego nie chciał pamiętać, który zadawał mu gorsze cierpienia niźli zwykły ból. Został połamany i sklejony na nowo, a wszystko przez al’Thora. Oczywiście, powtórne odtworzenie wyposażyło go w narzędzia zemsty, ale nie o to przecież chodziło. Stracił zdolność widzenia, pragnienie zniszczenia al’Thora przesłoniło mu świat.

Odwrócił się z powrotem do Amyrlin, nie zdając sobie sprawy, że przybrał równie władczą postawę, i spojrzał jej prosto w oczy.

— Rand al’Thor jest nieszczery i przebiegły, nie dba o nikogo ani o nic, oprócz swej mocy.

Głupia kobieta.

— Nie da się nigdy przewidzieć, co on zrobi.

Gdyby tylko mógł dostać go w swe ręce...

— Trudno go kontrolować... bardzo trudno... ale wierzę, że można to osiągnąć. Najpierw musisz uwiązać na sznurku jedną z tych nielicznych osób, którym ufa...