Zavala uważnie słuchał rozmowy. Znał pomysły Austina i wiedział, o co mu chodzi. Sięgnął po plecak. Austin wyłożył pilotowi swój plan i sprawdził bębenek rewolweru. Wetknął broń do plecaka i zarzucił go na ramię.
Z kokpitu przyszedł drugi pilot. Otworzył boczne drzwi i do kabiny wtargnął podmuch morskiego powietrza. Gunn pomógł mu odwinąć linę z bębna wyciągarki i przeciągnąć ją przez drzwi. Austin usiadł w wejściu z nogami zwieszonymi na zewnątrz. Helikopter zszedł niżej. Austin zsunął się po linie i stanął jedną nogą na haku. Kołysał się tam i z powrotem jak wahadło poruszane pędem powietrza z rotorów.
Pilot nie widział go z kokpitu. Zdał się na drugiego pilota, który kucnął w otwartych drzwiach i wykrzykiwał komendy. Helikopter zszedł jeszcze niżej. Lina kręciła się, statek pod stopami Austina wirował. Większą część pokładu rufowego zajmował główny dźwig hydrauliczny, zwoje lin i łańcuchów, pomarańczowe plastikowe pojemniki z różnymi instrumentami, kartony, pachołki i wentylatory.
Austin wskazał ręką najbliższy kontener. Helikopter przesunął się kawałek i zawisnął dokładnie nad nim. Bęben wyciągarki obrócił się wolno, lina odwinęła się. Austin zeskoczył na kontener, gdy był on niecały metr pod jego stopami. Przetoczył się kilka razy, żeby zamortyzować upadek i uniknąć uderzenia w głowę hakiem wirującym dziko tuż nad nim.
Lina wróciła do góry. Austin wstał i pomachał do helikoptera, że wszystko w porządku. Zavala nie tracił czasu. Zjechał na dół i zeskoczył na kontener. Źle wyliczył i spadłby na pokład, gdyby Austin go nie złapał. Pilot upewnił się, że obaj są na statku, i odleciał. Austin patrzył na helikopter pędzący w kierunku horyzontu i modlił się, żeby wystarczyło mu paliwa.
Kiedy maszyna zmalała do wielkości komara, Austin i Zavala przemyli otarte liną dłonie płynem odkażającym z apteczek. Z kontenera mieli dobry widok na statek. Wyglądał jak wymarły.
Zeszli na pokład. Z bronią gotową do strzału posuwali się ostrożnie wzdłuż burt w kierunku dziobu. W ciszy słyszeli tylko łopot bander i proporców na wietrze. Doszli do pokładu dziobowego w tym samym czasie.
Zavala miał zdumioną minę.
– Nikogo, Kurt. Jak na “Marie Celeste” – powiedział, nawiązując do słynnego starego żaglowca, który znaleziono dryfujący bez załogi. – A u ciebie?
Austin przywołał go gestem. Przyklęknął obok ciemnej smugi na metalowym pokładzie między relingiem i drzwiami do wnętrza statku. Dotknął ostrożnie lepkiej plamy i powąchał palec.
– Mam nadzieję, że to nie krew – odezwał się Zavala.
– Ktoś wlókł tędy ciało. Może niejedno. Wyrzucił je za burtę. Na relingu też jest krew.
Austin wszedł z ciężkim sercem do chłodnego wnętrza statku. Sprawdzili mesę, bibliotekę i główne laboratorium. Potem wspięli się na mostek. Im głębiej się zapuszczali, tym bardziej stawało się jasne, że “Sea Hunter” to pływająca trupiarnia. Wszędzie były plamy, a nawet kałuże krwi. Austin zaciskał zęby. Osobiście znał większość tutejszej załogi i naukowców.
Doszli do sterowni. Nerwy mieli napięte jak struny. Na podłodze walały się mapy, dokumenty i kawałki wybitych szyb. Austin podniósł mikrofon radiowy, wyrwany z gniazdka. Konsola łącznościowa była podziurawiona kulami.
– Teraz wiemy, dlaczego nie odpowiadali – powiedział.
Zavala mamrotał coś po hiszpańsku.
– To wygląda jak po wizycie bandy Mansona.
– Lepiej sprawdźmy kajuty – odrzekł Austin.
Zeszli w grobowej ciszy dwa poziomy niżej. Przeszukali kajuty załogi, oficerów i naukowców. Wszędzie ślady rzezi i nikogo żywego. W końcu dotarli do magazynu.
Austin pchnął drzwi, sięgnął do środka i zapalił światło. Na drewnianych paletach stały rzędami tekturowe pudła. Wokół nich znajdowało się wąskie przejście, a w rogu była winda towarowa do kuchni.
Austin usłyszał cichy dźwięk i położył palec na spuście. Pokazał Zavali drogę. Joe skinął głową i ruszył bezszelestnie jak duch. Austin przekradł się wzdłuż ściany i wyjrzał zza sterty kartonów z pomidorami w puszkach. Dźwięk powtórzył się, tym razem głośniej. Gdy Zavala pojawił się z drugiej strony, Austin położył palec na ustach i wskazał szczelinę między pudłami. Z głębi doszedł stłumiony jęk.
Austin odsunął Zavalę na bok. Trzymając rewolwer w obu dłoniach, wycelował między kartony i ruszył naprzód. Omiótł lufą ciasną kryjówkę i zaklął. Omal nie zastrzelił skulonej młodej kobiety.
Wyglądała żałośnie. Ciemne loki opadały na twarz, w zaczerwienionych oczach lśniły łzy, ciekło jej z nosa. Siedziała wciśnięta w półmetrową szparę z nogami pod brodą i rękami zaciśniętymi wokół kolan. Na widok Austina zaczęła cicho zawodzić.
Austin zorientował się, że kobieta w kółko powtarza “nie”. Schował broń do kabury i przykucnął naprzeciwko.
– Proszę się nie bać – powiedział. – Jesteśmy z NUMA. Rozumie pani?
Utkwiła w nim wzrok i powtórzyła bezgłośnie:
– NUMA…
– Zgadza się – przytaknął. – Nazywam się Kurt Austin. A ten facet to Joe Zavala. Przylecieliśmy z “Argo”. Wywoływaliśmy was przez radio. Może nam pani wyjaśnić, co się stało?
Gwałtownie pokręciła głową.
– Może wyjdziemy na świeże powietrze? – zaproponował Austin.
Znów pokręciła głową. Nie zapowiadało się łatwo. Wyciąganie jej siłą z ciasnej kryjówki mogło się źle skończyć. Dla niej i dla nich. Była w szoku. Austin wyciągnął otwartą dłoń. Patrzyła na nią przez chwilę, potem dotknęła jego palców, jakby sprawdzała, czy są prawdziwe. Kontakt fizyczny przy wrócił ją do rzeczywistości.
– Dwa lata temu pływałem na tym statku – powiedział Austin. – Dobrze znam kapitana Brewera.
Przyjrzała się jego twarzy i nagle przypomniała sobie.
– Widziałam pana kiedyś w centrali NUMA.
– Bardzo możliwe. Z jakiego pani jest działu?
Pokręciła głową.
– Nie pracuję w NUMA. Wykładam na Uniwersytecie Teksańskim. Nazywam się Jane Montague.
– Nie chce pani stąd wyjść? Tu chyba nie jest zbyt wygodnie.
Skrzywiła się.
– Czuję się jak sardynka w puszce.
Przebłysk humoru był dobrym znakiem. Austin pomógł jej wyjść z kryjówki i przekazał ją Zavali. Joe zapytał, czy nie jest ranna.
– Nie. Mogę chodzić.
Zrobiła parę kroków, ale musiała przytrzymać się jego ramienia.
Wspięli się na pokład rufowy. Jan usiadła na zwoju liny, mrużąc oczy od słońca. Zavala podał jej płaską butelkę tequili, którą na wszelki wypadek nosił w plecaku. Alkohol przywrócił dziewczynie kolory, w zgaszonych oczach błysnęło życie. Popatrzyła na morze.
– Przypłynęli tutaj – odezwała się w końcu.
– Kto?
– Zabójcy. Zjawili się o świcie. Większość z nas jeszcze spała.
– Czym przypłynęli?
– Nie wiem. Nie widziałam. Wpadli do mojej kajuty i zwlekli mnie z koi. Mieli dziwne mundury, workowate spodnie i wysokie buty. Zabili moją współlokatorkę. Zastrzelili bez ostrzeżenia. Słyszałam strzały na całym statku.
– Powiedzieli, kim są?
– Nie odzywali się. Od razu wzięli się do roboty, jakby szlachtowali bydło w rzeźni. Tylko jeden mówił.
– Jak wyglądał?
Uniosła drżącymi rękami butelkę i łyknęła tequili.
– Był bardzo wysoki, bardzo chudy i blady, jakby nigdy nie wychodził na słońce. Miał długą brodę i zmierzwione włosy. Śmierdział, jakby nie mył się od miesięcy. – Zmarszczyła nos z obrzydzeniem.
– Jak był ubrany?
– Cały na czarno, jak ksiądz. Ale najgorsze były oczy – wzdrygnęła się. – Za duże do jego twarzy. Okrągłe, wytrzeszczone. Nie wyrażające żadnych emocji.
– Coś mówił?
– Musiałam zemdleć. Ocknęłam się na koi. Pochylał się nade mną. Miał taki cuchnący oddech, że o mało nie zwymiotowałam. Na statku panowała cisza. Słyszałam tylko jego głos. Hipnotyzujący jak syk węża. Powiedział, że zabił wszystkich na statku oprócz mnie. Pozwolił mi przeżyć, żebym przekazała wiadomość.
Rozpłakała się, łkając konwulsyjnie.
– Chciał, żeby NUMA wiedziała, że to zemsta za zabicie gwardzistów i naruszenie “świętej ziemi”. Powiedział, że szuka Kurta Austina.
– Jest pani pewna, że wymienił moje nazwisko?
– Nie mogę się mylić. Odpowiedziałam, że nie ma pana tutaj. Oni wiedzieli, że pan jest na “Argo”. Kiedy ten człowiek przekonał się, że pomylili statki, dostał szału. Kazał mi przekazać NUMA i Stanom Zjednoczonym, że to tylko próbka tego, co się niedługo stanie.
– Coś jeszcze?
– To wszystko, co zapamiętałam.
Oczy Jane znów przygasły.
Austin podziękował jej i podszedł do swojego plecaka leżącego na pokładzie. Wyjął telefon Globalstar. Po kilku sekundach rozmawiał z Gunnem.
– Jesteś jeszcze w powietrzu?
– Ledwo się utrzymujemy. Lecimy na oparach paliwa, ale zdążymy. A co z wami?
– W porządku.
Gunn wyczuł, że coś jest nie tak.
– Jaka sytuacja na “Hunterze”?
– To nie na telefon, ale najgorsza z możliwych.
– Pomoc w drodze – odparł Gunn. – Rozmawiałem z Sandeckerem. Zadzwonił do kumpli z marynarki. Są wdzięczni za uratowanie załogi NR-1. Kiedy powiedział, że potrzebujesz wsparcia, wycofali krążownik z ćwiczeń NATO w tym rejonie.
– W tej chwili wolałbym lotniskowiec, ale niech będzie.
– Okręt dopłynie do ciebie za dwie godziny. Potrzebujesz jeszcze czegoś?
Spojrzenie Austina stwardniało. Jego głos zabrzmiał groźnie.
– Chciałbym się spotkać z pewnym wyłupiastookim psycholem.