Выбрать главу

Po drugiej stronie linii nie było już sapania. Głos Clemenzy był ostrożny.

– Paulie zachorował, przeziębił się, więc został w domu. Kwękał przez całą zimę.

W Sonnym natychmiast obudziła się czujność.

– Ile razy zostawał w domu podczas paru ostatnich miesięcy?

– Ze trzy albo cztery – odrzekł Clemenza. – Zawsze pytałem Freddiego, czy chce innego gościa, ale mówił, że nie. Nie było powodu. Przecież przez ostatnie dziesięć lat wszystko szło gładko.

– Aha – powiedział Sonny. – Zobaczymy się w domu mojego ojca. Tylko na pewno przywieź Pauliego. Zabierz go po drodze. Nie obchodzi mnie, jak bardzo jest chory. Słyszałeś?

Trzasnął słuchawką, nie czekając na odpowiedź. Jego żona płakała cicho. Popatrzał na nią przez chwilę, po czym odezwał się szorstko:

– Jakby zadzwonił ktoś z naszych ludzi, każ mnie łapać w domu ojca przez jego specjalny telefon. Jakby dzwonił ktoś inny, to nic nie wiesz. Jeżeli zadzwoni żona Toma, powiedz jej, że Tom przez jakiś czas nie wróci do domu, bo załatwia pewne sprawy. – Zastanowił się chwilę. – Paru naszych ludzi przyjedzie tu zamieszkać. – Zauważył strach w jej oczach i dodał ze zniecierpliwieniem: – Nie musisz się bać, po prostu chcę, żeby tu byli. Rób wszystko, co ci każą. Jeżeli będziesz chciała ze mną pomówić, dzwoń przez specjalny telefon taty, ale tylko jeżeli będzie coś naprawdę ważnego. I nie martw się.

Wyszedł z domu. Zapadały ciemności i grudniowy wiatr zacinał na placyku. Sonny nie bał się wyjść w noc. Wszystkie osiem domów należało do dona Corleone. Dwa domy po obu stronach wylotu placyku wynajmowali pracownicy Rodziny ze swymi rodzinami oraz pojedynczy lokatorzy, którzy mieli mieszkania w suterenach. Z pozostałych sześciu domów, tworzących resztę półkola, jeden zajmował Tom Hagen z rodziną, a najmniejszy i najbardziej niepozorny – sam don. Wreszcie trzy domy oddano bez czynszu niepracującym już przyjaciołom dona, pod warunkiem, że będą opróżnione na każde jego żądanie. Niewinnie wyglądający placyk był fortecą nie do zdobycia.

Wszystkie osiem domów wyposażono w reflektory, które oblewały światłem teren dokoła i uniemożliwiały zaczajenie się na placyku. Sonny przeszedł na drugą stronę do domu ojca i otworzył drzwi własnym kluczem. Zawołał:

– Mamo, gdzie jesteś? – i jego matka wyszła z kuchni. Za nią napłynął zapach smażącej się papryki. Nim matka zdołała coś powiedzieć, Sonny wziął ją za rękę i posadził na krześle.

– Miałem niedawno telefon. Tylko się nie martw. Tata jest w szpitalu, ranny. Ubierz się i bądź gotowa tam pojechać. Za chwilę będę miał dla ciebie samochód i kierowcę. Okay?

Matka patrzała na niego bacznie przez chwilę, po czym spytała po włosku:

– Strzelali do niego?

Sonny kiwnął głową. Matka na chwilę pochyliła głowę. Potem wróciła do kuchni. Sonny udał się za nią. Patrzał, jak zakręciła gaz pod patelnią z papryką, po czym poszła na górę, do sypialni. Wziął paprykę z patelni i chleb ze stojącego na stole koszyka i zrobił sobie byle jak sandwicza, z którego ściekała mu po palcach gorąca oliwa. Poszedł do ogromnego narożnego pokoju, który był gabinetem ojca, i wyjął telefon z zamkniętej skrytki w szafie. Telefon został specjalnie zainstalowany i zarejestrowany pod zmyślonym nazwiskiem i zmyślonym adresem. Pierwszą osobą, do której Sonny zadzwonił, był Luca Brasi. Nikt się nie odezwał. Z kolei zatelefonował do niezawodnego caporegime’a w Brooklynie, człowieka bezspornej lojalności wobec dona. Człowiek ten nazywał się Tessio. Sonny powiedział mu, co się stało i czego chce. Tessio miał zwerbować pięćdziesięciu absolutnie pewnych ludzi. Miał posłać obstawę do szpitala i ludzi do Long Beach, żeby tam pracowali. Tessio zapytał:

– Czy Clemenzę też dorwali?

– W tej chwili nie chcę używać ludzi Clemenzy – odparł Sonny.

Tessio zrozumiał natychmiast, nastąpiła pauza, po czym rzekł:

– Przepraszam cię, Sonny, mówię to tak, jak by powiedział twój ojciec. Nie działaj prędko. Nie mogę uwierzyć, żeby Clemenza nas zdradził.

– Dzięki – odrzekł Sonny. – Ja też tak nie myślę, ale muszę być ostrożny. Jasne?

– Jasne – odparł Tessio.

– Jeszcze jedno. Mój najmłodszy brat, Mike, chodzi do college’u w Hanover, w stanie New Hampshire. Każ jakimś ludziom, których znamy w Bostonie, pojechać tam, zabrać go i przywieźć tutaj, do domu, dopóki sytuacja się nie uspokoi. Zadzwonię do niego, więc będzie na nich czekał. Znów zabezpieczam się tylko dla wszelkiej pewności.

– Okay – rzekł Tessio. – Przyjadę do domu twojego ojca, jak tylko puszczę wszystko w ruch. Dobrze? Znasz moich chłopców, prawda?

– Aha – powiedział Sonny. Odłożył słuchawkę.

Podszedł do małego ściennego sejfu i otworzył go.

Wyjął ze środka zaopatrzoną w indeks książkę, oprawną w niebieską skórę. Otworzył ją na telefonach i odnalazł pozycję, której szukał. Zapis brzmiał: „Ray Farrell 5000 dolarów Boże Narodzenie”. Obok był numer telefoniczny. Sonny nakręcił ten numer i zapytał:

– Farrell?

Człowiek na drugim końcu linii odpowiedział:

– Tak.

Sonny rzekł:

– Tu mówi Santino Corleone. Chcę, żeby pan mi zrobił pewną uprzejmość, i chcę, żeby pan to zrobił natychmiast. Proszę sprawdzić dwa numery telefoniczne i podać mi wszystkie połączenia z nich i do nich w ostatnich trzech miesiącach. – Podał Farrellowi numer domowy Pauliego Gatto i numer domowy Clemenzy. Potem dodał: – To ważna sprawa. Niech mi pan to przekaże przed północą, to będzie pan miał ekstrawesołe święta.

Nim zasiadł, żeby wszystko przemyśleć, zatelefonował jeszcze raz pod numer Luki Brasi. Znowu nie było odpowiedzi. To go zaniepokoiło, ale usunął to z myśli. Luca przyjedzie tutaj, jak tylko się dowie. Sonny odchylił się do tyłu na obrotowym krześle. Za godzinę dom zaroi się od ludzi Rodziny i trzeba będzie im wszystkim powiedzieć, co mają robić; teraz kiedy nareszcie miał czas pomyśleć, uświadomił sobie, jak poważna jest sytuacja. Było to pierwsze od lat dziesięciu wyzwanie rzucone Rodzinie Corleone oraz jej władzy. Nie było wątpliwości, że kryje się za tym Sollozzo, ale nigdy nie ośmieliłby się próbować takiego uderzenia, gdyby nie miał poparcia co najmniej jednej z pięciu wielkich rodzin nowojorskich. A to poparcie musiało pochodzić od Tattagliów. To oznaczało wojnę na wielką skalę albo natychmiastową ugodę na warunkach Sollozza. Sonny uśmiechnął się ponuro. Chytry Turek dobrze to ukartował, ale miał pecha. Stary żył, a zatem musiała być wojna. Z Lucą Brasi i zasobami Rodziny Corleone wynik mógł być tylko jeden. Ale znowu ta dokuczliwa wątpliwość. Gdzie jest Luca Brasi?

Rozdział 3

W samochodzie łącznie z kierowcą i Hagenem było czterech mężczyzn. Posadzono go na tylnym siedzeniu między tymi dwoma, którzy go zaszli od tyłu na ulicy. Sollozzo siedział z przodu. Człowiek siedzący na prawo od Hagena wyciągnął rękę i nasunął mu kapelusz na oczy, żeby nic nie widział.

– Nie rusz nawet paluszkiem – zagroził. Jazda trwała krótko, nie więcej niż dwadzieścia minut, a kiedy wysiedli z samochodu, Hagen nie mógł się zorientować, gdzie jest, bo już zapadały ciemności. Poprowadzili go do jakiegoś mieszkania w suterenie i kazali usiąść na prostym krześle kuchennym. Sollozzo siadł naprzeciw niego przy kuchennym stole. Jego ciemna twarz miała osobliwie sępi wyraz.

– Nie chcę, żebyś pan się bał – powiedział. – Wiem, że pan nie jesteś od mokrej roboty w Rodzinie. Chcę, żebyś pan pomógł Corleone’om i pomógł mnie.

Hagenowi drżały ręce, kiedy wkładał papierosa do ust. Jeden z mężczyzn przyniósł do stołu butelkę i nalał mu whisky do porcelanowej filiżanki od kawy. Hagen z wdzięcznością wypił ognisty płyn. To mu uspokoiło ręce i usunęło słabość z nóg.

– Pański szef nie żyje – ciągnął Sollozzo. Przerwał zaskoczony łzami, które napłynęły Hagenowi do oczu. Potem mówił dalej: – Dorwaliśmy go przed biurem, na ulicy. Jak tylko dostałem wiadomość, zabrałem pana. Musi pan doprowadzić do pokoju miedzy mną a Sonnym.

Hagen nie odpowiedział. Był zaskoczony własnym bólem. A uczucie żalu mieszało się z lękiem przed śmiercią. Sollozzo mówił dalej:

– Sonny palił się do mojej oferty. Prawda? Pan też wie, że to jest mądra rzecz. Narkotyki mają przyszłość. Tyle jest pieniędzy, że każdy może wzbogacić się w parę lat. Don był Starym Kołtunem, jego czasy się skończyły, ale o tym nie wiedział. Teraz nie żyje, nic nie może go wskrzesić. Jestem gotów zawrzeć nowe porozumienie, chcę, żebyś pan namówił na to Sonny’ego.

Hagen odparł:

– Nie ma pan żadnych szans. Sonny zabierze się za pana wszystkimi środkami.

– To będzie jego pierwsza reakcja – odrzekł Sollozzo ze zniecierpliwieniem. – Musi pan z nim rozsądnie pogadać. Za mną stoi Rodzina Tattagliów ze wszystkimi swoimi ludźmi. Inne Rodziny nowojorskie pójdą na każdą umowę, która wstrzyma wojnę na pełną skalę pomiędzy nami. Nasza wojna musi zaszkodzić im i ich interesom. Jeżeli Sonny zgodzi się na układ, inne Rodziny w kraju uznają, że to nie ich sprawa, nawet najstarsi przyjaciele dona.

Hagen patrzał na swoje dłonie, nie odpowiadając. Sollozzo ciągnął dalej z perswazją:

– Don popełniał błędy. Za dawnych czasów nigdy bym nie mógł dobrać się do niego. Inne Rodziny mu nie ufają, bo zrobił pana swoim consigliori, a pan nawet nie jesteś Włoch, a tym bardziej Sycylijczyk. Jeżeli dojdzie do wojny na całego, Rodzina Corleone zostanie zmiażdżona i wszyscy na tym stracą, ze mną włącznie. Potrzebuję politycznych kontaktów Rodziny jeszcze bardziej niż pieniędzy. Więc pogadaj pan z Sonnym, pogadaj z caporegime’ami. Oszczędzisz pan wielkiego rozlewu krwi.

Hagen wyciągnął porcelanową filiżankę, żeby mu dolano whisky.

– Spróbuję – powiedział. – Ale Sonny jest uparty. A nawet Sonny nie będzie w stanie odwołać Luki. Musi pan się wystrzegać Luki. I ja też będę musiał się go wystrzegać, jeżeli pójdę na pańską propozycję.

– Zajmę się Lucą – zapewnił Sollozzo spokojnie. – Pan niech się zajmie Sonnym i obydwoma chłopakami. Może im pan powiedzieć, że Freddie oberwałby razem ze swoim starym, ale moi ludzie mieli ścisłe rozkazy nie rozwalać go. Nie chciałem więcej zadrażnień niż to konieczne. Może im pan to przekazać, Freddie żyje dzięki mnie.

Wreszcie umysł Hagena zaczął pracować. Po raz pierwszy naprawdę uwierzył, że Sollozzo nie zamierza go zabić ani zatrzymać jako zakładnika. Nagła ulga od strachu, która oblała jego ciało, sprawiła, że zarumienił się ze wstydu. Sollozzo obserwował go ze spokojnym, pełnym zrozumienia uśmiechem. Hagen zaczął się zastanawiać nad sytuacją. Jeżeli się nie zgodzi przemówić za Sollozzem, może zginąć. Jednakże uświadomił sobie, że Sollozzo chce tylko, aby przedstawił sprawę, i to przedstawił należycie, tak jak powinien jako odpowiedzialny consigliori. I rozmyślając nad tym uświadomił sobie też, że Sollozzo ma słuszność. Nieograniczonej wojny między Tattagliami i Corleone’ami należało uniknąć za wszelką cenę. Corleone muszą pogrzebać zmarłych, zapomnieć i zawrzeć układ. A potem, we właściwym czasie, mogą ruszyć na Sollozza.

Jednakże, zerknąwszy nań, zorientował się, że Sollozzo doskonale zna jego myśli. Turek się uśmiechał. I wtedy coś uderzyło Hagena. Co się stało z Lucą Brasi, że Sollozzo był taki beztroski? Czy Luca zawarł porozumienie? Hagen pamiętał, że owego wieczora, kiedy don Corleone odmówił Sollozzowi, Lucę wezwano na poufną konferencję z donem. Jednakże teraz nie był moment, żeby się troszczyć o takie szczegóły. Musiał powrócić do bezpiecznego schronienia, jakim była forteca Rodziny Corelone na Long Beach.

– Zrobię, co będę mógł – przyrzekł. – Myślę, że pan ma rację, nawet don chciałby, żebyśmy tak zrobili.

Sollozzo poważnie kiwnął głową.

– Świetnie – odrzekł. – Nie lubię rozlewu krwi. Jestem biznesmenem, a krew kosztuje za dużo pieniędzy.

W tej chwili zadzwonił telefon i jeden z ludzi siedzących za Hagenem poszedł go odebrać. Posłuchał, po czym rzekł krótko:

– Okay, powtórzę mu.

Odłożył słuchawkę, podszedł do Sollozza i szepnął coś Turkowi do ucha. Hagen spostrzegł, że Sollozzo zbladł, a oczy zabłysły mu wściekłością. Poczuł dreszcz strachu. Sollozzo patrzał na niego w zamyśleniu i Hagen nagle pojął, że już nie zostanie uwolniony. Że stało się coś, co mogło dla niego oznaczać śmierć. Sollozzo rzekł:

– Stary żyje. Pięć kul w tej jego sycylijskiej skórze, i żyje. – Zrezygnowany wzruszył ramionami. – Pech – powiedział do Hagena. – Pech dla mnie. Pech dla pana.