Uwielbiał płyty Elli Fitzgerald. Uwielbiał ten rodzaj czystego śpiewania, czystego frazowania. Była to jedyna rzecz w jego życiu, na której się naprawdę rozumiał, i wiedział, że zna się na tym lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Teraz, rozparty na sofie, czując, jak koniak rozgrzewa mu gardło, zapragnął zaśpiewać, nie jakąś piosenkę, tylko frazować pod melodię płyt, ale nie mógł tego zrobić przy kimś obcym. Wolną dłoń położył na kolanach Sharon, w drugiej trzymał kieliszek, z którego pociągał. Bez żadnej przebiegłości, ze zmysłowością dziecka poszukującego ciepła, jego dłoń spoczywająca na kolanach Sharon podciągnęła jedwab sukienki, odsłaniając mlecznobiałe udo powyżej złocistej siateczki pończoch, i tak jak zawsze, pomimo wszystkich kobiet, wszystkich lat, wszystkiej poufałości, Johnny poczuł płynne, lepkie ciepło oblewające mu ciało na ten widok. Cud następował nadal, ale co by uczynił, gdyby go to zawiodło tak jak głos?
Teraz był gotowy. Postawił kieliszek na długim, inkrustowanym stoliku cocktailowym i obrócił się do niej. Był bardzo pewny, bardzo spokojny, a jednak czuły. W jego pieszczotach nie było nic podstępnego czy lubieżnego. Pocałował ją w usta, zarazem sięgając dłońmi do jej piersi. Potem jego ręka osunęła się na ciepłe uda, tak jedwabiste w dotyku. Wzajemny pocałunek Sharon był ciepły, lecz nie namiętny, i Johnny teraz to wolał. Nie znosił dziewczyn, które podkręcały się raptem, jakby ich ciała były motorami galwanizowanymi w erotyczną pulsację przez dotknięcie owłosionego przełącznika.
A potem zrobił coś, co robił zawsze, coś, co jeszcze nigdy go nie zawiodło i zawsze zdołało podniecić. Delikatnie, najlżej jak można było to uczynić zarazem coś czując, wsunął czubek środkowego palca głęboko między jej uda. Niektóre dziewczyny nawet nie czuły tego wstępnego przygotowania do miłości. Inne były speszone, niepewne, czy nastąpiło fizyczne dotknięcie, bo zawsze jednocześnie całował je głęboko w usta. Jeszcze inne niejako wsysały czy połykały jego palec wypchnięciem bioder. A oczywiście, zanim stał się sławny, niektóre dziewczyny uderzały go w twarz. Była to cała jego technika i zazwyczaj służyła mu wcale nieźle.
Reakcja Sharon była niezwykła. Przyjęła to wszystko, dotknięcie, pocałunek, a potem oderwała usta od jego ust, odsunęła się nieco na sofie i wzięła ze stolika kieliszek. Była to chłodna, ale ostateczna odmowa. Czasami to się zdarzało. Rzadko, ale się zdarzało. Johnny wziął swój kieliszek i zapalił papierosa.
Sharon mówiła bardzo słodko, bardzo delikatnie:
– To nie dlatego, żebyś mi się nie podobał, Johnny. Jesteś o wiele milszy niż myślałam. I nie dlatego, że nie jestem tym rodzajem dziewczyny. Po prostu muszę się rozkręcić, żeby to z kimś robić, rozumiesz, o co mi idzie?
Johnny Fontane uśmiechnął się do niej. Nadal mu się podobała.
– A ja cię nie rozkręcam?
Była trochę zakłopotana.
– No wiesz, kiedy śpiewałeś tak wspaniale i w ogóle, ja byłam jeszcze smarkata. Po prostu rozminęłam się z tobą, należałam do następnego pokolenia. Naprawdę, to nie dlatego, że jestem jakaś świętoszka. Gdybyś był gwiazdorem filmowym, na którym się wychowałam, zrzuciłabym majtki w sekundę.
Teraz nie podobała mu się już tak bardzo. Była słodka, była dowcipna, była inteligentna. Nie wyłaziła ze skóry, żeby się z nim położyć, ani nie próbowała go uwieść dlatego, że jego stosunki mogły jej się przydać w przemyśle rozrywkowym. Była naprawdę równą dziewczyną. Ale rozpoznał też coś innego. Zdarzało się to już parę razy. Dziewczyna, która przychodzi na randkę całkowicie zdecydowana nie kłaść się z nim do łóżka, bez względu na to, jak bardzo jej się podoba, tylko dlatego, by móc powiedzieć przyjaciółkom, a co więcej samej sobie, że odrzuciła sposobność przespania się z wielkim Johnnym Fontane. Było to coś, co rozumiał teraz, będąc starszy, i nie gniewał się wcale. Po prostu nie podobała mu się już tak bardzo, a przedtem podobała mu się naprawdę ogromnie.
A ponieważ już mu się tak nie podobała, odprężył się bardziej. Pociągnął trunek i spoglądał na ocean. Powiedziała:
– Mam nadzieję, że się nie gniewasz, Johnny. Pewnie jestem staroświecka, pewnie w Hollywood dziewczyna powinna oddawać się z taką samą łatwością, jak gdyby całowała swojego chłopca na dobranoc. Po prostu nie byłam tu jeszcze dostatecznie długo.
Johnny uśmiechnął się do niej i poklepał ją po policzku. Jego dłoń opuściła się i dyskretnie naciągnęła sukienkę na jej krągłe, jedwabiste kolana.
– Nie gniewam się. Miło jest mieć staroświecką randkę.
Nie mówił, co czuł: ulgę, że nie musi wykazywać się jako wspaniały kochanek, nie musi sprostać swojemu boskiemu obrazowi z ekranu. Że nie musi słuchać dziewczyny usiłującej reagować tak, jakby naprawdę mu sprostał, robiącej z bardzo zwykłej, powszedniej obłapki coś więcej niż jest naprawdę.
Napili się jeszcze, wymienili parę głodnych pocałunków, po czym Sharon postanowiła już iść. Johnny zapytał uprzejmie:
– Czy mogę zaprosić cię na kolację któregoś wieczora?
Rozegrała to szczerze i uczciwie do końca.
– Wiem, że nie masz ochoty marnować czasu, a potem się zawieść. Dziękuję za cudowny wieczór. Kiedyś opowiem moim dzieciom, że jadłam kolację sam na sam z wielkim Johnnym Fontane w jego mieszkaniu.
Uśmiechnął się do niej.
– I że nie uległaś – dodał. Roześmiali się oboje.
– Nigdy w to nie uwierzą – odrzekła.
Na to Johnny, też trochę sztucznie, powiedział:
– Dam ci to na piśmie, chcesz? – Potrząsnęła głową. On mówił dalej: – Jakby ktoś wątpił, zadzwoń do mnie, to zaświadczę. Opowiem, jak cię goniłem po całym mieszkaniu, a jednak zachowałaś swą cześć. Okay?
W końcu postąpił trochę za okrutnie, i zaskoczył go wyraz rozżalenia na jej młodej twarzy. Zrozumiała, iż mówił jej w ten sposób, że nie próbował zbyt usilnie. Odebrał jej słodycz zwycięstwa. Teraz będzie myślała, że to brak uroku czy powabu uczynił ją tego wieczora zwyciężczynią. A ponieważ była taka, a nie inna, musiałaby, opowiadając, jak się oparła wielkiemu Johnny’emu Fontane, dodawać zawsze z kwaśnym uśmieszkiem: „Oczywiście nie próbował zbyt usilnie”. Więc ulitowawszy się nad nią, dorzucił:
– Jeżeli kiedykolwiek poczujesz się naprawdę przybita, zadzwoń do mnie, dobrze? Nie muszę sypiać z każdą dziewczyną, którą znam.
– Dobrze – odpowiedziała i wyszła.
Miał teraz przed sobą długi wieczór. Mógł skorzystać z tego, co Jack Woltz nazywał „fabryką ciała” – ze stajni chętnych starletek – ale pragnął jakiegoś ludzkiego towarzystwa. Chciał porozmawiać jak człowiek. Pomyślał o swojej pierwszej żonie, Virginii. Teraz, kiedy skończyła się praca nad filmem, miałby więcej czasu dla dzieciaków. Chciał znowu się stać częścią ich życia. I martwił się też o Virginię. Nie miała odpowiedniego przygotowania, aby poradzić sobie z hollywoodzkimi cwaniakami, którzy mogli się do niej dobierać, ażeby się potem przechwalać, że posuwali pierwszą żonę Johnny’ego Fontane. O ile mu było wiadomo, nikt jeszcze nie mógł tego powiedzieć. Każdy mógł powiedzieć to o mojej drugiej żonie – pomyślał kwaśno. Podniósł słuchawkę telefonu.