Выбрать главу

Don Corleone dotarł ze swoim posłaniem do rodaków w Los Angeles, San Francisco, Cleveland, Filadelfii, Miami i Bostonie. Był podziemnym apostołem pokoju i pomyślniej niż jakikolwiek papież doprowadził w 1939 roku do roboczego porozumienia między najpotężniejszymi organizacjami świata podziemnego kraju. Podobnie jak konstytucja Stanów Zjednoczonych, układ ten w pełni respektował wewnętrzną władzę każdego członka mafii w jego stanie lub mieście. Dotyczył jedynie stref wpływów oraz umowy o przestrzeganiu pokoju w podziemnym świecie.

Toteż w 1939 roku, kiedy druga wojna światowa wybuchła, a Stany Zjednoczone przystąpiły do konfliktu w 1941, świat dona Vita Corleone żył w pokoju i ładzie, w pełni przygotowany na zebranie złotego żniwa na równi ze wszystkimi innymi gałęziami przemysłu prosperującej Ameryki. Rodzina Corleone włączyła się w dostarczanie czarnorynkowych kartek żywnościowych, kartek na benzynę, nawet w pokątną rezerwację miejsc dla podróżujących. Dopomagała przy otrzymywaniu zamówień wojennych, a także przy uzyskiwaniu czarnorynkowych materiałów przez te firmy odzieżowe, które nie dostawały dosyć surowca, ponieważ nie miały zamówień rządowych. Don mógł nawet uzyskać dla wszystkich młodych ludzi ze swojej organizacji, którzy podlegali poborowi do wojska, zwolnienie od udziału w tej zagranicznej wojnie. Dokonywał tego przy pomocy doktorów, którzy doradzali, jakie środki należy zażywać przed badaniem lekarskim, albo przez lokowanie ludzi na wyłączonych od poboru stanowiskach w przemyśle wojennym.

Toteż don mógł być dumny ze swoich rządów. Jego świat był bezpieczny dla tych, którzy poprzysięgli mu wierność; inni, którzy wierzyli w prawo i ład, ginęli całymi milionami. Przykrym zgrzytem był fakt, że jego własny syn, Michael Corleone, odmówił przyjęcia pomocy i zaciągnął się na ochotnika, by służyć swojemu krajowi. I ku zdumieniu dona to samo uczyniło kilku młodych ludzi z organizacji. Jeden z nich, próbując to wytłumaczyć swojemu caporegime’owi, powiedział: „Ten kraj był dla mnie dobry”. Kiedy to powtórzono donowi, rzekł z gniewem do caporegime’a: „Ja byłem dla niego dobry”. Mogło to skończyć się źle dla owych ludzi, ale ponieważ wybaczył swojemu synowi, Michaelowi, musiał wybaczyć również innym młodzieńcom, którzy tak niewłaściwie rozumieli swój obowiązek wobec dona i siebie samych.

Pod koniec drugiej wojny światowej don Corleone wiedział, że jego świat będzie znów musiał zmienić obyczaje, dopasować się ściślej do obyczajów tego innego, szerszego świata. Don ufał, że zdoła tego dokonać bez utraty zysków.

Podstaw do takiego mniemania dostarczało jego własne doświadczenie. Na właściwy tor naprowadziły go dwie sprawy osobiste. Na początku jego kariery młody naówczas Nazorine, wtedy dopiero pomocnik piekarza zamierzający się ożenić, przyszedł do niego po pomoc. On i jego przyszła oblubienica, porządna włoska dziewczyna, odkładali pieniądze i wpłacili ogromną sumę trzystu dolarów pewnemu hurtownikowi mebli, którego im polecono. Hurtownik pozwolił im wybrać wszystko, co chcieli, do urządzenia sobie mieszkania w czynszowej kamienicy. Piękną, solidną sypialnię z dwiema komodami i lampami. A także garnitur mebli do salonu, z miękko wyściełaną kanapą i fotelami, obitymi materiałem przetykanym złotą nicią. Nazorine i jego narzeczona spędzili szczęśliwy dzień wybierając to, czego pragnęli, w olbrzymim składzie zastawionym meblami. Hurtownik wziął ich pieniądze, te trzysta dolarów zapracowanych w pocie czoła, schował je do kieszeni i obiecał, że w ciągu tygodnia meble zostaną dostarczone do wynajętego mieszkania.

Jednakże w następnym tygodniu firma zbankrutowała. Ogromny magazyn zastawiony meblami opieczętowano i zabezpieczono na spłacenie wierzycieli. Hurtownik zniknął, a pozostali na miejscu wierzyciele nie mieli na kim wyładować swój gniew. Należący do nich Nazorine poszedł do adwokata, który powiedział mu, że nic nie może zrobić, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona w sądzie, a wszyscy wierzyciele spłaceni. Mogło to potrwać trzy lata, a Nazorine miałby szczęście, gdyby odzyskał dziesięć centów od dolara.

Vito Corleone wysłuchał tej historii z pełnym rozbawienia niedowierzaniem. Było niewiarygodne, żeby prawo mogło dopuścić do podobnego złodziejstwa. Hurtownik miał własną pałacową siedzibę, posiadłość na Long Island, luksusowy samochód i kształcił swoje dzieci w college’u. Jakżeby mógł zatrzymać sobie te trzysta dolarów biednego piekarza Nazorinego i nie dać mu mebli, za które zapłacił? Aby się jednak upewnić, Vito Corleone kazał to sprawdzić Gencowi Abbandando u adwokatów, którzy reprezentowali spółkę Genco Pura.

Potwierdzili oni relację Nazorinego. Hurtownik całą osobistą fortunę zapisał na nazwisko żony. Jego interes meblowy był spółką, więc sam nie był osobiście odpowiedzialny. Wprawdzie okazał złą wolę, przyjmując pieniądze od Nazorinego, kiedy wiedział, że ogłosi upadłość, ale to powszechnie praktykowano. Według prawa nie można było nic zrobić.

Ma się rozumieć, sprawa została załatwiona bez trudu. Don Corleone wysłał swojego consigliora, Genca Abbandando, aby pomówił z hurtownikiem, i tak jak należało się spodziewać, ów rozgarnięty biznesmen od razu poczuł pismo nosem i załatwił dostarczenie mebli Nazorinemu. Była to jednak interesująca lekcja dla młodego Vita Corleone.

Drugi incydent miał bardziej dalekosiężne skutki. W 1939 roku don Corleone postanowił wyprowadzić się z miasta z rodziną. Podobnie jak każdy ojciec chciał, aby jego dzieci chodziły do lepszych szkół i przebywały w lepszym towarzystwie. Z własnych, osobistych powodów pragnął anonimowości podmiejskiego życia, gdzie jego reputacja nie była znana. Zakupił posiadłość w Long Beach, gdzie wówczas były tylko cztery świeżo zbudowane domy, ale w bród miejsca na dalsze. Sonny zaręczył się oficjalnie z Sandrą i miał się wkrótce ożenić; jeden z domów byłby dla niego. Drugi przeznaczono dla dona. Trzeci dla Genca Abbandando. Ostatni pozostał na razie pusty.

W tydzień po zajęciu tego ośrodka grupka trzech robotników przyjechała tam najniewinniej w świecie ciężarówką. Podali się za kontrolerów pieców centralnego ogrzewania z ramienia miasta Long Beach. Jeden z młodych goryli dona wpuścił ich i zaprowadził do pieca w suterenie. Don, jego żona i Sonny wypoczywali w ogrodzie, rozkoszując się słonym morskim powietrzem.

Ku wielkiemu niezadowoleniu dona jego goryl poprosił go do domu. Trzej robotnicy, rośli, masywni mężczyźni, stali wkoło pieca. Rozmontowali go i poszczególne części leżały rozrzucone na betonowej podłodze sutereny. Ich szef, pewny siebie człowiek, powiedział do dona opryskliwie:

– Pański piec jest w parszywym stanie. Jeżeli pan chce, żebyśmy go naprawili i złożyli na powrót, będzie to pana kosztowało sto pięćdziesiąt dolarów za robotę i części, a wtedy przedstawimy pana do inspekcji okręgowej. – Wyjął czerwoną nalepkę. – Widzisz pan, my to przylepimy, a wtedy nikt z okręgu nie będzie panu więcej zawracał głowy.

Dona to rozbawiło. Był to nudny, spokojny tydzień, w którym musiał zaniedbać swoje interesy, żeby się zająć różnymi rodzinnymi drobiazgami, jakie pociągała za sobą przeprowadzka do nowego domu. Twardszą angielszczyzną niż zwykle, kiedy mówił ze swoim lekkim włoskim akcentem, zapytał:

– A jak wam nie zapłacę, to co będzie z moim piecem?

Szef trzech robotników wzruszył ramionami.

– Zostawimy go tak, jak jest. – Wskazał metalowe części porozrzucane na podłodze.

Don zgodził się potulnie:

– Zaczekajcie, przyniosę wam pieniądze. – Potem wyszedł do ogrodu i powiedział Sonny’emu: – Słuchaj, jacyś ludzie pracują przy piecu. Nie rozumiem, o co im idzie. Idź i zajmij się tym.

Nie był to tylko żart, brał bowiem pod uwagę uczynienie syna swoim zastępcą. Była to jedna z prób, jakie musiał przejść prowadzący interesy.