Выбрать главу

Ticke zapomniał o pulpicie. Wpatrywał się jak zahipnotyzowany w dziewczynę. Nieznacznie zerknąłem w inną stronę, tam gdzie siedziała Sylwia. Sylwia udawała, że bez reszty pochłaniają ją notatki.

Jeden z khmerskich posłów wolno i uroczyście, jak aktor podrzędnego teatru, wyłonił się spoza krawędzi ekranu i stanął przy balustradzie, patrząc z roztargnieniem na biała świątynię. Za nim lekko, postukując odrobinę laską, kroczył Szin Arahan, najwyższy kapłan.

Zapytał o coś Khmera, a siedzący obok mnie fizyk odgadł jego pytanie:

— No i jak, podoba się wam nasza świątynia?

Khmer odpowiedział, a fizyk znów przetłumaczył:

— Niezła. Mamy lepsze.

Ticke patrzył tylko na dziewczynę. Dziewczyna patrzyła na Khmera, który był dla niej egzotycznym wysłannikiem obcego, niedostępnego świata. Khmer widocznie poczuł jej wzrok, bo obrócił się do Szin Arahana i coś do niego powiedział z uśmiechem. Fizyk natychmiast przetłumaczył:

— Dziewczyny macie tu lepsze niż świątynie.

Ktoś za mną zachichotał. Ticke posmutniał. Szin Arahan kiwnął głową i również zerknął na dziewczynę, która zmieszała się i cofnęła o parę kroków. Strażnicy wybuchnęli gromkim śmiechem. Khmer również się roześmiał i zaczął do czegoś namawiać Szin Arahana, wskazując dziewczynę upierścienionym palcem… Najwyższy kapłan uśmiechał się tylko uprzejmie, ale najwidoczniej nie dawał spodziewanej odpowiedzi.

— „Oddaj ją mnie”, domaga się szacowny gość — powiedział fizyk.

— Przestań! — skarciła go Sylwia.

— Rzeczywiście, daj spokój — poparł ją Paraswati. — Co my bez niej zrobimy?

— Przecież on jest stary — powiedziała Sylwia.

Ticke nie słuchał ich. Patrzył na ekran. Potem przyznał mi się, że wciąż walczył z pragnieniem wyłączenia go, jakby to mogło cokolwiek zmienić, przerwać łańcuch wydarzeń. Ale powiedział to o wiele później.

Khmer odszedł wyraźnie niezadowolony. Powiedziałem:

— To oczywiste, że Pagan nie był wasalem Khmerów, gdyż w przeciwnym Fazie Szin Arahan nie odważyłby się odmówić posłowi. Ten kapłan był wielkim dyplomatą… Inna rzecz, że nie wiemy, czy istotnie Khmer żądał podarowania mu dziewczyny.

— Żeby tylko jakoś to ją ominęło… — powiedział Paraswati.

Jego obawy były niestety uzasadnione. Szin Arahan przez chwilę stał na werandzie i nad — czymś się zastanawiał, ukrywszy oczy w siatce zmarszczek. Wydawało się, że nie widzi nikogo z otaczających go ludzi, ale kiedy dziewczyna podkradła się do tarasu, żeby wziąć dzban, nagle ocknął się, krzyknął coś do strażników, odwrócił się i szybko wszedł do pałacu. Strażnicy podeszli z dwóch stron do znieruchomiałej z przerażenia dziewczyny, a jeden z nich trącił ją w plecy drzewcem dzidy. Dziewczyna pokornie poszła przed nimi przez plac, a tłum gapiów w milczeniu rozstąpił się przed nią. Seans kończył się.

Tym razem nikt nie wyszedł z laboratorium. Kiedy zapłonęły lampy, stwierdziłem, że wszyscy patrzą na mnie, jakbym potrafił wyjaśnić widzianą dopiero co scenę, a najważniejsze, przekonać ich, że dziewczynie nie stanie się żadna krzywda… Powiedziałem więc:

— W najlepszymi razie Szin Arahan kazał ją ukryć przed Khmerem. Może zna jej ojca, a może zwyczajnie zrobiło mu się jej żal.

— A w najgorszym?

— Nie wiem. Najgorszych wariantów jest zawsze znacznie więcej niż najlepszych. Całkiem możliwe, że najwyższy kapłan postanowił jednak zrobić niespodziankę Khmerowi i wręczyć mu podarek przed odjazdem. Możliwe też, że dziewczyna czymś uchybiła posłowi i zostanie za to ukarana…

— Ale przecież ona nic nie powiedziała…

— Tak jeszcze mało wiemy o zwyczajach tamtej epoki!

Ticke wieczorem przyszedł do mojej kabiny.

— Profesorze, ja oszaleję — powiedział.

— Czym ci mogę pomóc? — zapytałem. — Postaraj się zrozumieć, że to jest iluzja, jakimś cudem zachowany film dokumentalny, a my jesteśmy pierwszymi ludźmi, którzy go oglądają.

— W to nie można uwierzyć. Chciałem wyłączyć ekran, bo pomyślałem, że w ciemności ona zdołałaby uciec.

Ticke wyszedł skontrolować aparaturę, upewnić się, że jutrzejszego seansu nie zakłóci żadne przypadkowe uszkodzenie. Ale tego dnia nic szczególnego się nie wydarzyło.

Nieprawda. Widzieliśmy starca, który leżał w kurzu przed stopniami pałacu i błagał strażników, żeby wpuścili go do środka, ale tym razem strażnicy byli surowi i milczący. To znaczy, że dziewczynie nadal groziło niebezpieczeństwo. Ze świątyni robotnicy zdejmowali ostatnie rusztowania i doprowadzali ją do porządku. U jej podnóża wykopali wąski, głęboki dół, od pałacu do głównego wejścia rozłożyli maty, a żołnierze z krótkimi zakrzywionymi mieczami rozpędzali gapiów, żeby nie zadeptali powstałego w ten sposób chodnika.

Główna ceremonia została przeniesiona na jutro.

Człowiek jest bardzo dziwnym stworzeniem. Jeszcze dwa dni temu interesował mnie tylko jeden problem: jakie stosunki zależności łączyły Pagan z Ankgorem, kto komu składał daniny. To była kwestia niezmiernie ważna dla historii Birmy, ale mało interesująca kogokolwiek poza mną. Natomiast w dniu ostatniego seansu, w dniu, na który przypadła konsekracja świątyni Anada, ceremonia niesłychanie uroczysta, szczególnie uroczysta ze względu na obecność zagranicznych gości, zapomniałem o suwerenach, wasalach i w ogóle władcach. Tak samo, jak wszyscy pozostali mieszkańcy stacji, niepokoiłem się o losy dziewczyny, której zdjęcia wisiały chyba w co drugiej kabinie i za której uśmiech gotowi byliśmy popełnić każde szaleństwo. Ale nie mogliśmy popełnić żadnego.

— Pozycja — mówi do mikrofonu Ticke. — Światło. Seans.

— Jest pozycja — odpowiada sterówka.

Gaśnie światło. Na ekranie ukazuje się plac wypełniony po brzegi tłumem ludzi. Wolny jest tylko prowadzący do świątyni chodnik ułożony z mat. W pobliżu świątyni tłum rozpada się na jaskrawe plamy. W niebieskich togach stoją ari, bracia leśni. Bramini są spowici w białe szaty, a prawdziwi buddyści, współwyznawcy Szina Arahana mają na sobie togi żółte i pomarańczowe. Kurz unosi się nad stłoczonymi ludźmi i przesłania całą scenę lekką mgiełką.

Uroczysta procesja schodzi majestatycznie z werandy. Jako pierwszy wstępuje na chodnik Szin Arahan, prowadzony pod ręce przez mnichów. Zanim pod dwustoma złotymi parasolami kroczy cesarz Czangzitta. Następnie ministrowie, urzędnicy, posłowie Kambodży, posłowie Arakanu, posłowie Cejlonu…

Technicy dają maksymalne powiększenie i dlatego wydaje się nam, że rama ekranu zapada się w głąb, świątynia rośnie i wraz z cesarzem zbliżamy się ku niej, niezwykle dziś pięknej i złowieszczej. Nikt, nawet ja, stary dureń, nie wie, co się może za moment wydarzyć, więc wszyscy czekamy w napięciu.

Czekamy, aż cesarz pokona odległość dzielącą go od świątyni. Spoglądam na zegarek. Do końca seansu zostało dziesięć minut. Niechaj to, myślę małodusznie, co się ma stać, stanie się potem, kiedy już tego nie będziemy widzieć. I w tym samym momencie zaczynam rozumieć, czego się lękam, do czego nie chcę się przyznać nawet samemu sobie i czego nikt nie może wiedzieć.

Istnieje pewna legenda odnotowana w wielu kronikach, w którą wierzy większość historyków. Mówi ona, że w dniu konsekracji świątyni pod jej murami wykopano głęboki dół, w którym pogrzebano najpiękniejsza dziewczynę cesarstwa.