Выбрать главу

Promień światła powoli i niepewnie zaczął przesuwać się po pokoju, jakby szukał na ślepo Lusi i Sergiusza. Tam, gdzie dotykał ścian, stare wypłowiałe tapety odzyskiwały dawna barwę i wyglądały jak nowe. Sędziwy szary kot drzemiący na komodzie zamienił się w kociaka i zaczął bawić się własnym ogonem. Mucha, która znalazła się na drodze promienia, przekształciła się w larwę muchy i spadła na podłogę.

Wreszcie promień sztabka zbliżył się do Sergiusza i Lusi. Prześliznął się po ich głowach, twarzach, nogach i reszcie ciała. Nad ich głowami wyrosły dwa świetliste półkola przypominające aureole świętych

— Aj, łaskocze mnie w głowę! — roześmiała się Lusia.

— Nie przejmuj się — powiedział Sergiusz. — To tylko siwe włosy odzyskują dawny kolor. Mnie też łaskocze w głowę.

— Ach! — wykrzyknęła Lusia. — Mam w ustach coś gorącego!

— Pewnie masz złote korony na zębach? — zapytał Sergiusz.

— Tylko dwie — odparła Lusia.

— Koronki młodym zębom są niepotrzebne i dlatego rozpadają się na proszek — wyjaśnił Sergiusz. — Wydmuchnij tan kurz.

Lusia złożyła wargi w trąbkę, jak to robią początkujący palacze, i wydmuchnęła z ust złoty pył.

— Wydaje mi się, że kanapa się pod nami unosi — powiedziała nagle.

— Sprężyny się prostują, bo robimy się lżejsi. Trochę przecież przez te lata utyliśmy.

— Masz rację, Sierioża — zgodziła się Lusia. — Ale teraz czuję się lekka jak wówczas, kiedy miałam dwadzieścia lat.

— Bo masz teraz dwadzieścia lat — powiedział Sergiusz. -

Powróciliśmy do czasów młodości.

W tym samym momencie SEPOX gwałtownie zadygotał, zadudnił i zapłonął. Zniknął, a na stole została tylko garstka niebieskiego popiołu. Zaraz potem zaczęło się rozwidniać. Kierowcy wyłączyli reektory, zgasły latarnie na ulicach i światło w oknach, bo nie było już teraz potrzebne.

Słońce znów świeciło pełnym lipcowym blaskiem.

* * *

Lusia wstała, przejrzała się w lustrze i uśmiechnęła się.

— Sierioża, chodźmy gdzieś na spacer — powiedziała. — Na przykład na Wyspę Jełagina.

Sergiusz wziął zawiniątko z łyżwami wodnymi, ujął Lusię pod rękę i wyszedł z nią z mieszkania. Lekko zbiegli po schodach na dół, na ulicę. Na Średnim Prospekcie wskoczyli do tramwaju i pojechali do Parku Kultury. Tam spacerowali alejkami, jeździli na karuzeli, huśtali się na huśtawce i zjedli po dwa obiady w barze na świeżym powietrzu.

Kiedy zapadła cicha biała noc i park opustoszał, wtedy poszli na brzeg zatoki. Na morzu był sztil i żagle jachtów nieruchomo majaczyły w oddali, koło Wyspy Wolnej. Na wodzie nie było jednej choćby zmarszczki.

— Znakomita pogoda — powiedział Sergiusz i rozpakował łyżwy wodne. Pomógł Lusi przymocować je do pantofelków, a potem włożył swoje.

Stanęli na wodzie zatoki i lekko pobiegli w morze. Minęli jachty, na których żeglarze czekali na wiatr, pomachali im rękami i wybiegli za Wyspę Wolną, na otwartą przestrzeń. Długo pędzili przez tę przestrzeń, a potem Sergiusz nagle zwolnił bieg. Lusia też zahamowała i podjechała do niego.

— Wiesz, Lusiu, chcę ci coś powiedzieć… — zaczął nieśmiało Sergiusz.

— Wiem — odparła Lusia. — Ja też cię kocham. Teraz już zawsze będziemy razem.

Objęli się, ucałowali i ruszyli w stronę brzegu.

Tymczasem zerwał się wiatr i rozfalował wodę, po której trudno już było biec na łyżwach.

— Co będzie, jeśli się potknę i wpadnę do wody? — zapytała Lusia.

— Zaraz podejmę odpowiednie kroki, żebyśmy nie utonęli — roześmiał się Sergiusz.

Wyjął z kieszeni rozpylacz i flakonik płynu WWNP, a następnie spryskał odzież Lusi i swoją tym preparatem.

— Teraz możemy nawet usiąść na fali — Usiedli więc na fali jak na kryształowej ławie, i fala poniosła ich ku brzegowi.

OBYWATELE CZEKAJĄ WAS WIELKIE ODKRYCIA!

Przetłumaczył Tadeusz Gosk

Władimir Sawczenko

Dotknięcie prawdy

Część pierwsza

Z historii tobolskiego antymeteorytu

UZNAĆ ZA ZMARŁEGO…

Orzeczenie

18 lutego 19… roku kolegium Sądu Obwodowego do spraw cywilnych w mieście Nowodwińsku, rozpatrzywszy na otwartym posiedzeniu sądu sprawę wniesioną przez Instytut Fizyki Teoretycznej (w osobie radcy prawnego Biełogriewa A. A.) o uznanie za zmarłego byłego pracownika Instytutu ob. KAŁUŻNIKOWA Dymitra Andriejewicza ustaliło:

1) że zaginiony Kałużnikow D. A. lat trzydzieści sześć pracował w Instytucie-powodzie w charakterze starszego pracownika naukowego fizyki cząstek elementarnych i poczynając od marca ubiegłego roku przestał przychodzić do pracy, nie zawiadomiwszy administracji ani o chorobie, ani o innych przyczynach nieobecności;

2) że od tego samego czasu nie przebywał w miejscu stałego zamieszkania w mieście Nowodwińsku przy ul. Kopernika 17 m. 45 i nie opłacał w administracji domu czynszu za mieszkanie;

3) że w połowie maja tegoż roku pojawił się w stanicy Ust'Jelockoj obwodu Kurgańskiego, gdzie zamieszkiwał u obywatela Alutina Trofima Nikiforowicza, kowala z kołchozu „Czerwony Kazak” do 21 lipca, kiedy to, jak wynika z oświadczenia gospodarza Alutina, znikł;

4) że wyżej wymieniony Alutin widział po raz ostatni zaginionego w dniu 21 lipca na lewym brzegu rzeki Tobół o osiem kilometrów od Ust'Jeleckoj (w rejonie byłego jeziora Ubijennoje), gdzie świadek wraz ze swoim synem i podejrzanym łowił ryby; w nocy świadek z synem udał się do stanicy, a Kałużnikow pozostał nad rzeką;

5) że w nocy z 21 na 22 lipca o godzinie 1.15 miejscowego czasu w pobliżu miejsca, gdzie po raz ostatni widziano zaginionego, to jest na lewym brzegu rzeki Tobół w rejonie jeziora Ubijennoje — nastąpiła eksplozja, której towarzyszyło wydzielenie się ogromnej ilości ciepła, światła i promieniowania przenikliwego; epicentrum eksplozji, według oświadczenia badających ją uczonych, przypadało z dokładnością do dziesiątek metrów na miejsce wspomnianego połowu; o sile wybuchu może świadczyć fakt, że jezioro Ubijennoje o długości 1,3 km, szerokości 0,3 km i głębokości 3 m, wyparowało w całości; przyczyną tego wybuchu był, zdaniem uczonych, upadek na Ziemię ogromnego antymeteorytu;

6) że poczynając od tego momentu aż po dziś dzień, ani wskazany świadek, ani inne osoby nie widziały Kałużnikowa D. A. i brak jest jakichkolwiek informacji o miejscu jego pobytu;

7) że eksperci od medycyny, opierając się wyżej wspomnianym „Oświadczeniu” potwierdzili, iż wybuch takiej mocy mógł nie tylko spowodować śmierć człowieka znajdującego się nie dalej niż 30–40 metrów od jego centrum, ale również doprowadzić do całkowitego unicestwienia jego zwłok.

Na podstawie powyższego i uważając za wystarczające dowody na rzecz zaistnienia faktu zgonu, w oparciu o artykuł I Kodeksu Postępowania Cywilnego, kolegium sędziów postanowiło: ob. Kałużnikowa Dymitra Andriejewicza uznać za zmarłego. Za datę jego śmierci przyjąć 22 lipca 19… roku.

Niniejsza decyzja może ulec rewizji w przypadku zgłoszenia się D. A. Kałużnikowa lub pojawienia się innych informacji o jego zgonie.