Jednakże Niestierienko przybrał czujną postawo.
— A jakie to wyskoki miał, wspominał pan przed chwilą?
— Ach, to! Miał Dymitr Andriejewicz bzika na punkcie pewnej teorii. Co było, to było. Zupełnie oryginalna, żeby nie powiedzieć szalona, idea dotycząca budowy materii. Może słyszał pan, że obecnie poszukuje się szalonych idei? To bardzo ostatnio modne.
— Aha… Czytałem co nieco w popularnych czasopismach.
— Tak, Kałużnikow miał właśnie szaloną. Ale… — Witalij Siemionowicz uniósł palec. — Co innego szalona idea, a co innego — żeby on sam z jej powodu, jak pan mówi, źle się poczuł. Był przecież teoretykiem. To znaczy, że do wszystkich idei: głupich i trywialnych, swoich i cudzych — wypracował sobie spokojny, profesjonalny stosunek, swego rodzaju odporność. Gdyby nie był profesjonałem, no, powiedzmy nauczycielem szkolnym, to pewnie mógłby od takiej myśli sfiksować i nawet narozrabiać. Amatorom to się zdarza.
— Mówił panu o tej idei? Nie można by pokrótce…
— Mówił, ale obawiam się, że pokrótce nie można. Zbyt mocno zagłębia się ona w teorię kwarków, w mechanikę falową, w mechanikę ośrodków sprężystych… Musiałby pan przeczytać cały kurs wykładów.
— Ale… czy pana zdaniem była to prawdziwa idea? — nie ustępował sędzia. — To istotne, tacy „szaleńcy” nie podejmują badań z życiowego wyrachowania. Niech pan daruje, że wystawiam na próbę pańską cierpliwość.
Kuzin uśmiechnął się wyrozumiale.
— Nie szkodzi, proszę bardzo. Widzi pan, kryterium prawdziwości każdej teorii bywa w ostatecznym rozrachunku nie zdanie takiego czy innego specjalisty, a praktyka, eksperyment. Dymitr Anriejewicz swojej idei ani do doświadczeń, ani tym bardziej do praktyki nie doprowadził. Nie podejmuję się jej oceniać według tego, co mi opowiadał. Były tam momenty interesujące, ale wariackie pomysły także. Przy czym tych ostatnich, — obawiam się, znacznie więcej.
— Dobrze, zostawmy to. — Niestierienko spojrzał na kartkę z pytaniami.
— A więc Kałużnikow zniknął. Podjęliście jakieś kroki? Szukaliście go?
— Podjęliśmy, szukaliśmy. Dogadałem się wtedy z dyrekcją, że jeśli Kałużnikow wróci w przeciągu dwóch miesięcy, to nieobecność zaliczy mu się na konto urlopu i skończyłoby się na naganie. Towarzysze z oddziału pisali do wspólnych znajomych, do krewnych we wszystkich miastach. Ale… — Kuzin zamilkł, spojrzał na Niestierienkę, jakby badając, czy można z nim mówić otwarcie. — Powiem szczerze: robiliśmy to bardziej dla uspokojenia sumienia, dla zachowania pozorów formalnych i zwyczajnej przyzwoitości, niż ze świadomością celowości poszukiwań, tak!
— Aha! Był człowiekiem nielubianym, chcieliście się uwolnić?…
— Ależ nie! — Witalij Siemionowicz aż się skrzywił: co za prymitywne, czysto milicyjne podejście! Już panu tłumaczyłem, co to był za człowiek: ani histeryk, ani wariat, ani chory. Miał silny charakter. Zawsze wiedział, co robi. I jeśli zniknął, to nie chciał, żebyśmy się mieszali do jego spraw, a tym samym wypadało nam zachowywać się spokojnie. On nie był iż tych, proszę pana, którym zdarza się popaść w tarapaty.
— A jednak zdarzyło się!…
— Proszę wybaczyć, ale na miejscu upadku tego meteorytu równie dobrze mogła znaleźć się krowa. W takich przypadkach nikt nie jest bezpieczny. Taki los!
Na tym rozstali się.
ZEZNANIA ALUTINA
Jeszcze przed tą rozmową Niestierienko wystosował do Rejonowej Komendy Milicji w Ust'Jeleckoj pismo z następującymi prośbami: po pierwsze, aby przesłuchano kowala Alutina, po drugie, aby przysłano mu osobiste rzeczy zaginionego. Uczyniono to. Po dwóch tygodniach na adres Nowodwińskiej Prokuratury przyszedł urzędowy list i paczka. List zawierał arkusze szczegółowego przesłuchania obywatela Alutina T. N. Niestety, nie znalazł w nich sędzia niczego istotnego dla sprawy. Zarówno w ciągu ostatnich dni przed wypadkiem, jak i przez cały czas pobytu w Ust — Jeleckoj Kałużnikow zachowywał się normalnie: pozujący na „dzikusa”, odpoczywający od nerwowego zgiełku mieszczuch. Człowiekiem był niewymagającym, spał u kowala na sianie, nie dbał o wygląd zewnętrzny. („Chłopak był na schwał, nasze dziewczyny i tak się za nim oglądały” — uściślał Alutin). Na całe dni, a niekiedy i noce przepadał nad rzeką, lub w stepie. Nie zawierał żadnych znajomości i nie szukał ich. To wszystko.
Niezbyt rewelacyjne zeznania Alutina wniosły jednak dosyć poważną poprawkę do oświadczenia ekspertów, do tego konkretnie punktu „Oświadczenia”, który traktował o wyżłobieniu — „bruździe”, jakoby pozostawionym przez antymeteoryt na miejscu upadku i ostatecznej anihilacji. Z zeznań Alutina wynikało, że „bruzda” ta nie ma żadnego związku z niebieskimi sprawami: po prostu w czasie jednego ze wspólnych połowów Kałużnikow wpadł na pomysł, że nieźle byłoby, uwzględniając różnicę poziomów wody w jeziorze i w rzece, przekopać w najwęższym miejscu dzielącego je progu kanał do Tobola i ustawić w nim więcierz. W Ubijennom, po wiosennych wylewach, ryb jest bardzo dużo — zeznawał kowal — a na wędkę nie biorą — syte. Tośmy i kopali przez trzy dni jak katorżnicy. Tylko trochę za płytko wyszło, niczego tam nie złowiliśmy.
W protokole z przesłuchania ten tylko fakt mignął Niestierience i oczywiście w żaden sposób nie wiązał się z tobolskim antymeteorytem. Milicja wyjaśniała, co robił w czasie ostatnich dni zaginiony, i proszę — wyjaśniła: kopał z kowalem rów. Sprawa kanału, która wypłynęła w zeznaniach Alutina, nie wzbudziła większego zainteresowania u Siergieja Jakowlewicza: w jego dochodzeniach fakt ten niczego nie tłumaczył.
W przysłanej z Ust'Jeleckoj paczce najbardziej pomocne dla zrozumienia osobowości zaginionego okazały się nie jego rzeczy (płaszcz, trochę bielizny, elektryczna maszynka do golenia, mydelniczka, — szczoteczka do zębów itp.), a cztery notatniki. Trzy z nich, podniszczone, z gładkim kredowym papierem, były całe zapisane, czwarty (w brązowym płótnie, z papierem w kratkę) tylko rozpoczęty. Siergiej Jakowlewicz przestudiował je, posługując się trochę wiedzą, a bardziej sprytem i intuicją.
Notatki dotyczyły w większości problemów fizyki i własnych pomysłów Kałużnikowa zmierzających do ich rozwiązania. Niestierienko zrozumiał z nich niewiele — ale prawdę mówiąc, nie bardzo się starał. Uprzytomnił sobie jednak, że Kałużnikow im dalej, tym bardziej był opętany swoją szaloną ideą budowy materii, o której wspominał Kuzin. Wyglądało na to, że zwiał z Instytutu Fizyki Teoretycznej właśnie w związku z tą ideą. I w tym punkcie Witalij Siemionowicz nie miał racji. Ale dla Siergieja Jakowlewicza nie był to absolutnie najważniejszy wniosek. Głównym i ostatecznym dla niego wnioskiem było stwierdzenie, że Kałużnikow nie ukrywał się, nie kluczył i do Ust'Jeleckoj przybył bez żadnych specjalnych zamiarów. Ze wszystkich akt wynikało, że nie należał on do ludzi, którzy sprawiają kłopoty wymiarowi sprawiedliwości rozmaitymi krętactwami i wybiegami, nie tym miał wtedy zajętą głowę. Widocznie rzeczywiście nastąpił fatalny zbieg okoliczności, i Kałużnikow zginął tam, na brzegu Tobola, bez naciągania.