4
Breg zdążył już wnieść sprzęt i stał teraz z uniesioną przyłbicą hełmu, uspokajając oddech. Siwer obejrzał kamery, upewnił się, że nic im się nie stało, po czym kiwnął głową pilotowi.
— Rozbieraj się, zjemy kolację.
— Nie — powiedział Breg. Najpierw chciałbym naprawić automat. Nie mogę odpoczywać, póki na statku coś jest nie w porządku.
— No cóż, masz słuszność — odrzekł Siwer po chwili zastanowienia. — Jak naprawisz, to przyjdź.
— Ma się rozumieć. Co to za ludzie?
Siwer wzruszył ramionami:
— Nic ciekawego. Jacyś obcy.
— Nie bohaterowie? — uśmiechnął się Breg.
Siwer nachmurzył się.
— Na pewno nie. Niepotrzebnie się śmiejesz. Z początku ja też pomyślałem… Ale nie, to po prostu robotnicy kosmosu. Często myślę, że powinno być coś takiego, co na pierwszy rzut oka odróżniałoby bohaterów. Ludzie dokonali jakiegoś wyczynu, a kiedy zaczynają pojmować całą wielkość tego, czego sami dokonali, w ich oczach pojawia się jakiś szczególny blask, oddech staje się przyśpieszony. Stają się innymi ludźmi…
— Teoria — powiedział Breg. — Wciąż jesteś pod wrażeniem?
— Daj spokój, mój drogi. To logika. Ich statek to typowy rudowiec. „Błękitny Ptak” jest o wiele dłuższy. Poza tym napędzamy jest energia kwantowa, piszą o tym wszystkie informatory. A ten? Ten nie ma nawet reflektora.
Odprowadził Brega i wrócił do świetlicy. Tamci dwaj znowu siedzieli za stołem, śpiący oddychał głośno. Siwer zamówił kolację, wziął talerze i przysiadł się.
— Gdzieżeście tak zajeździli swoją maszynę? — spytał.
— A co, widać? — ponuro zaciekawił się jąkała, nawet nie rozciągając słów.
— No, dobra — odezwał się szerokousty.
Jąkała wstał. Nieoczekiwanie zrobił to tak gwałtownie, że krzesło odskoczyło, a puchary na stole zadźwięczały. Popatrzył na szerokoustego, rozłożył ręce i zaśmiał się z zażenowaniem. Jąkała okalał się nadspodziewanie wysoki i długonogi. Podszedł do automatycznego barmana, wycedził koktajl do szklanek, postawił je na stole i lekko dotknął ramienia śpiącego.
— Prze-eśpisz całe życie.
— Niech śpi — powiedział szerokousty. — Ma dość. Zdążymy.
— A niech tam — zgodził się jąkała i nie siadając, wypił kilka łyków. Bez słomki.
Siwer zmarszczył się: tyczkowaty jąkała miał na sobie przykrótkie spodnie, a na jednej z kieszeni kusej marynarki dyndała na wpół oderwana klamerka. Siwer nie lubił ejtuchów. Jąkała najprawdopodobniej poczuł na sobie jego wzrok, bo obejrzał się na Siwera i powiedział z uśmiechem:
— Ubranie nie-eregulaminowe, co? Ale zdążymy się przebrać.
Siwer wzruszył ramionami. Jąkała odstawił na wpół wypitą szklankę, podszedł do ściany z pejzażem i zaczął wodzić po niej ręką, usiłując namacać guziki. Znalazłszy je, niepewnie dotknął palcem jednego z nich. W rowku, szemrząc cichutko, popłynęła woda. Ukryte podświetlenie sprawiało, że wydawała się złocista i ciepła. Jąkała usadowił się na podłodze i zdjął buty. Siwer co prędzej ziewnął, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Jąkała włożył bose stopy do wody.
— Cudownie — rozkoszował się.
— Woda — wymamrotał szerokousty, upijając ze szklanki.
Jąkała zerwał się. Zostawiając mokre ślady, podbiegł do stołu, porwał szklankę, a potem znowu usadowił się, spuścił nogi do wody i podniósł szklankę do ust.
— Zu-upełnie inna sprawa — powiedział.
Siwer odsunął talerz.
— Czas na mnie — powiedział w zamyśleniu.
Wpuścił talerz w szczelinę myjni i ruszył wzdłuż ścian świetlicy, szukając ściennego kontaktu. Znalazłszy go w kącie, wyciągnął z torby woltomierz i zmierzył napięcie.
— A to ci historia — wymamrotał.
— Nie ma prądu? — spytał ze współczuciem szerokousty.
— Jest dwadzieścia wolt, a ja potrzebuję dwieście.
— Na automatycznych stacjach zawsze jest sieć niskonapięciowa.
— Widzę — burknął Siwer. Chwilę stał przy ścianie i namyślał się. — Nie ma rady, trzeba będzie ciągnąć kabel zasilający ze statku. Dobrze, że mamy jeszcze trochę czasu.
— Ta-ak pan myśli? — spytał jąkała nie odwracając się.
— Zjawią się tu nie wcześniej niż za dobę.
— O-obiecali?
— Dobryś sobie — odezwał się ze złością szerokousty.
— W granicach systemu — powiedział Siwer tonem wykładowcy — zmuszeni będą zmniejszyć szybkość: stężenie wolnego wodoru jest tutaj o wiele większe niż w otwartych przestrzeniach kosmicznych.
— Słu-usznie — zgodził się jąkała. Siwer podszedł do stołu, wziął kamerę i zaczął chodzić po kajucie, szukając ujęć.
— Zrobię program jak ta lala — powiedział. — Jakiego Ziemia jeszcze nigdy nie widziała.
— Czy już przeszkadzamy? — spytał szerokousty. Czuło się, że walczy ze snem.
— Jeszcze nie — powiedział Siwer. — Za mało światła. Proszę, niech pan włączy kinkiety. — Tak, chyba będzie doborze. Czy mógłby pan stanąć tutaj? Przymierzę się.
— To dla kina? — spytał niepewnie szerokousty.
— Dla telewizji. Niech pan trochę popozuje. Proszę sobie wyobrazić, że jest pan kapitanem „Błękitnego Ptaka”.
— Trudno mi będzie — powiedział szerokousty, uśmiechając się i obrzucając Siwera tym samym uważnym spojrzeniem.
— Ależ nie — odezwał się Siwer z niezadowoleniem. — Bardzo łatwo. Siedem i pół roku trwała wasza podróż. Teraz wracacie. Silni chłopcy na swym wspaniałym statku, który wszystko przetrzymał…
— Popozuj, silny chłopcze — powiedział jąkała. — Co ci szkodzi?
Siwer popatrzył surowo na jego plecy.
— Bardzo proszę, bez ironii. A więc przezwyciężyliście tysiące przeszkód, dokonaliście wyczynu, a teraz, kiedy wszystko jest już w porządku…
— Silniki startowe nie są w porządku — odezwał się jąkała, znów nie odwracając się. — Du-uży rozrzut.
— Ale to przecież nie o was… Zresztą przypuśćmy, że startowe są trochę nie w porządku, to nawet ciekawsze. No widzi pan, ma pan fantazję. Lecz wyście je już, ma się rozumieć, naprawili od razu w przestworzach, dokonaliście jeszcze jednego wyczynu. Proszę, niech pan o tym opowie. Muszę wiedzieć, jak to będzie wyglądało. Chciałbym wybrać najlepsze ujęcia. A więc jest pan kapitanem…
Szerokousty pokręcił głową.
— Boję się, że mi to nie wyjdzie.
— Po-osłuohaj — powiedział jąkała i tym razem odwrócił się. — Więc wyobraź sobie, że jesteś drugim pilotem.
— Niech będzie drugim pilotem — powiedział Siwer. — Wszystko jedno.
— Nie — powiedział szerokousty ze smutkiem. — Wolałbym nie.
Siwer westchnął.
— No tak… — rzekł dobitnie, jednak opanował się. — A przecież oni zasłużyli sobie na to, żeby pan się trochę postarał. Dla nich.
— Solni chłopcy — mruknął jąkała. — Do-okonali wyczynów. Legenda…
Siwer spojrzał na niego nieprzychylnie.