Zbliżywszy się do statku Siwer stanął i spojrzał na dozymetr — statek wydzielał promieniowanie, chociaż niezbyt wielkie. Podszedł jeszcze bliżej, aż do samego statku. Automatyczna polerka, zrobiwszy kolejne okrążenie, wynurzyła się znowu; poruszała się teraz nieco szybciej, i to spodobało się Siwerowi.
Luk, jak się okazało, umieszczony był niespodziewanie wysoko, nie w dolnej, najszerszej, lecz w środkowej części statku, powyżej górnego zamocowania amortyzatorów. Prowadziła do niego dziwnie masywna drabinka sporządzona z rur pospawanych byle jak. Siwer zaciekawiony poszukał wzrokiem nazwy statku — powinna była znajdować się nad lukiem. Jednak ta część statku pokryta była jeszcze nagarem i nie udało mu się niczego zobaczyć. Siwer wspiął się na palce i zastukał wiertłem w daszek luku, lecz skorupa, w jaką zmieniła się górna warstwa powłoki, tłumiła dźwięk. Dziwiąc się niepomiernie, jak temu dawno już dojrzałemu do przetopienia statkowi udaje się jeszcze jakimś cudem przechodzić przez superczujne kontrole kosmiczne, Siwer kilkoma płynnymi uderzeniami zbił skorupę nagaru i jeszcze raz zastukał.
Czekać przyszło mu dość długo. Najwyraźniej ludzie byli daleko, a poza tym potrzeba było trochę czasu, żeby jeden z nich mógł włożyć skafander. Wreszcie luk powoli otworzył się. Na tej starej maszynie, a statek liczył sobie na pewno więcej niż dziesięć lat — wiek statku kosmicznego nie jest wcale dłuższy od żywota psa — luk nie odchylał się na zewnątrz, tworząc platformę, i nie rozchodził się skrzydłami na boki, lecz odsuwał się do tyłu, ciągniony przez zginające się w przegubach dźwignie. Stosowano kiedyś takie konstrukcje i gdyby wytężyć pamięć, można by sobie było nawet dokładnie przypomnieć, kiedy i na jakich statkach. Siwer jednak miał teraz co innego na głowie i wszelkie przypominania byłyby dla niego jedynie stratą czasu — przyszedł tu nie dla zabawy, tylko z konkretnym celem, na dodatek bardzo ważnym celem — a umiejętność nierozpraszania się opanował już dość dawno.
Na tle cofniętego do wewnątrz daszku pojawił się człowiek w skafandrze: sądząc po wymiarach, był to tyczkowaty jąkała. Wyciągnąwszy lewą rękę zgiętą w kiści, wskazującym palcem prawej postukał po okienku na nadgarstku, gdzie widać było zegarek, a potem pogroził Siwerowi palcem, dając wyraźnie do zrozumienia, że umówiony termin jeszcze się nie skończył. Siwer także pokazał swój zegarek, a potem kilkakrotnie przesunął nad nim dłonią, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie o czas mu teraz chodzi i że nie po to przyszedł. Wyciągnął swoje maleńkie wiertło i dwoma palcami określił potrzebną średnicę — plus— minus pięć milimetrów. Tyczkowaty wstrzymał się z odejściem, a więc z pewnością zrozumiał, o co chodzi. Ostrożnie wziął wiertło, a potem wykonał gest zapraszający do wejścia. Siwer już miał przekroczyć próg, lecz spojrzawszy na swój dozymetr, zrezygnował z tego pomysłu: na statku promieniowanie na pewno było wyższe niż na zewnątrz, gdzie i tak było na tyle duże, żeby go nie lekceważyć. Siwer pomachał ręką odmownie, tyczkowaty od razu zrozumiał, cofnął się, a płyta luku obsunęła się, zakrywając właz.
Siwerowi przyszło czekać około piętnastu minut. Spędził ten czas kilka kroków od statku, gdzie promieniowanie było w każdym razie słabsze.
Wreszcie luk otworzył się. Na progu ukazał się tyczkowaty, poczekał, aż Siwer podejdzie, po czym podał reporterowi maleńkie wiertło oraz jeszcze jedno, takie jakie było potrzebne. Siwer położył rękę na piersi w geście podziękowania, tyczkowaty w odpowiedzi ukłonił się; promień światła z maleńkiej lampki oświetlającej próg oraz najwyższy stopień trapu padł na górną część jego hełmu, staromodnego, niemal kulistego, i oświetlił na wpół starte słowo, zostały z niego tylko litery „Sło…”. Siwer wiedział, że na jego własnym hełmie, tuż pod reflektorem wypisane było złotymi literami słowo „Ładoga” — nazwa statku; wynikałoby z tego, że rudowiec najprawdopodobniej nosił nazwę „Słońce” lub coś w tym rodzaju. Dobrze jeszcze, że nie „Galaktyka” — w przeszłości nawet niewielkim statkom lubiono dawać dźwięczne nazwy. Siwer jeszcze raz pomachał ręką i ruszył z powrotem, a tyczkowaty dalej stał na progu luku i patrzył za reporterem.
Teraz praca poszła szybciej, chociaż wiertło okazało się porządnie stępione. Po godzinie kanał pod drzwiami stacji był już wywiercony, a kabel przeciągnięty. Siwer odetchnął z ulgą i wytarł pot z czoła.
— Zasłużyliśmy sobie na koktajl — powiedział.
— Nie odmówię — zgodził się Breg.
— To idź, przynieś. A swoją drogą będziemy musieli chyba uruchomić zapasy „Ładogi”. Wątpię, czy gwiazdoloci zdołają ugasić pragnienie tym, co pili tamci trzej ze „Słońca”.
— Dlaczego ze „Słońca”?
— Prawdopodobnie tak nazywa się ta ich krypa — roześmiał się Siwer i zaczął grzebać wśród licznych nitek kabla.
Podłączył pulpit zdalnego sterowania kamer, monitor, wreszcie same kamery i już zabrał się do podłączania zdalnego pulpitu radiostacji „Ładogi”, kiedy pojawił się Breg niosący szklanki z ochłodzoną mieszanką soków.
— Coś przydługo — powiedział Siwer biorąc szklankę.
— Usiłowałem sobie przypomnieć — powiedział Breg — ale takiej nazwy w żaden sposób nie mogę odnaleźć w pamięci. „Słońce”, nie, nie pamiętam, żeby coś takiego było.
— A jednak „Słońce”. Tak tam jest napisane. Powinno być „Gasnące Słońce” albo jeszcze lepiej „Zaćmienie Słońca”. Korpus jest tak obrośnięty nagarem, że bałem się stukać w burtę w obawie, że wiertło przejdzie na wylot. — Dopił i wytarł wargi. — Co prawda tam, gdzie przeszła polerka, metal zaczyna błyszczeć, tak że tym razem najprawdopodobniej dojdą do Tytana pomyślnie, lecz w następny rejs, jestem tego pewny, kontrola ich już nie wypuści. — Siwer obejrzał wtyk zasilacza pulpitu radiostacji. — Trochę się chwieje. Postaram się go teraz umocnić, a ty odpocznij trochę, bo trzeba będzie jeszcze poustawiać kamery na zewnątrz. Albo lepiej: najpierw ustaw kamery, a potem sobie odpoczywaj. — Siwer szybko operował wiertłem. — Potrafisz przecież?
— Mało to się nalatałem ze Skazem? — burknął Breg i znów zaczął nakładać skafander.
Siwer pomógł mu się ubrać i ponownie zabrał się do swej roboty. Breg wziął z sobą dwie kamery i znikł w przedsionku. Siwer zaizolował połączenie i chwilkę poczekał, obserwując, jak miękka taśma wiąże się, tworząc twardy futerał. Potem podłączył telewizyjny pulpit radiostacji, a następnie podpiął do monitora kabel zasilający i kabel antenowy. „Teraz w porządku” — powiedział sam do siebie, zatarł ręce i włączył monitor. Breg, który zdążył już poustawiać kamery, pojawił się w szatni i zsunął hełm.
— No, teraz możesz odpoczywać — powiedział Siwer.
— Jeśli nie jestem ci potrzebny — odrzekł Breg — to lepiej pójdę i dokończę swój automat.
— Poczekaj — zatrzymał go Siwer — wypróbujemy radiostację i wtedy pójdziesz. Weź sobie jeszcze jeden koktajl i dla mnie też.
Włączył radiostację „Ładogi”. Urządzenia zaczęły pracować i w pomieszczeniu dał się słyszeć niewyraźny szum. Siwer powoli szukał w eterze w rejonie tej częstotliwości, na której pracował nadajnik.
„Błękitnego Ptaka”.
— Spróbujemy teraz wywołać Ziemię. Zawiadomimy ją, że u nas wszystko w najlepszym porządku.