— Aha — odezwał się bezbarwnym głosem Siwer. — Więc to tak. — Siedział na krześle i patrzył na ziemski pejzaż na ścianie. Woda wciąż jeszcze bulgotała w korycie jedynego strumienia na Japecie. Siwer podniósł się i wyłączył wodę. — Nie dogonimy go? — spytał zobojętniałym głosem.
— Nie — odpowiedział Breg. — Mamy rozebrany automat.
— No tak — powiedział Siwer. — Więc i automat rozebrany. — Umilkł.
Breg wyłączył kamerę, a potem zaczął odłączać kabel od pulpitu.
— Poczekaj — powiedział Siwer.
Breg spojrzał na niego.
— Po co czekać? — spytał. — Już nic więcej się nie zdarzy. — Nałożył na kabel izolacyjną nakładkę i starannie ją przykręcił.
— No tak. Już nic więcej się nie zdarzy — powtórzył na nim Siwer.
— Co zrobimy z kablem? — spytał Breg.
— Zostawimy — odrzekł Siwer. — Może komuś się przyda. Chociaż na pewno nie mnie… Dlaczego nic nie powiedzieli? A mnie to nawet do głowy nie przyszło. A raczej przyszło, tylko tego nie zrozumiałem. Co za dureń ze mnie!
— Zapewne — odrzekł Breg. — Ale to nic. Jesteś jeszcze młody, a ci nie byli ostatnimi bohaterami na Ziemi i w kosmosie.
— Nie mów nic. Proszę cię — powiedział Siwer.
— No, dobrze. Milczę — odrzekł Breg. Wyszli ze stacji i powlekli się w stronę statku.
— A jednak dlaczego?… — odezwał się Siwer.
— Zapewne nie chcieli legend. Chcieli się po prostu wyspać lub posiedzieć z nogami w wodzie. Na swoim statku nie mają strumienia.
Zamocowali ładunek, po czym wspięli się na górę i zdjęli skafandry.
— Tak — powiedział Siwer — a na Japecie znaleźli strumień. Ale pejzaż był zły.
— Im było wszystko jedno — rzekł Breg. — Im potrzebna była Ziemia. — Podszedł do automatu. — Najlepsza terapia to praca. Wymień te zespoły.
— Dobra — pośpiesznie zgodził się Siwer i zaczął wyjmować zużyte zespoły, a na ich miejsce wstawiać nowe. Wyciągnąwszy kolejny zwęglony blok, cisnął go na podłogę i powiedział: — Nie. A jednak nie! To nie oni! Tam nie było człowieka o nazwisku Kraj. Wiem na pewno. Zresztą sam sprawdź w „Informatorze”! — po czym z torby, gdzie znajdowały się instrukcje i różne dane techniczne, wyjął informator pokładowy. — No, popatrz!
— Zgoda, nie ma — odrzekł Breg, przedzwaniając bloki. — Wierzę ci.
— Nie! — powiedział Siwer. — Naprawdę nie ma. Rozumiesz?
— No to popatrz, czy nie ma takiego nazwiska gdzie indziej — powiedział z zadumą Breg. nie patrząc na Siwera. — Poszukaj wśród członków załogi „Latającej Ryby”.
— „Latającej Ryby”?
— Tej, która stamtąd nie wróciła.
Siwer wzruszył ramionami i zaczął kartkować informator. Znalazł „Latającą Rybę”, przeczytał i długo milczał.
— Kim on tam był? — spytał Breg po chwili.
— Nawigatorem — odrzekł Siwer niemal bezgłośnie.
Znowu zapadło milczenie.
— Wylądowali tam — powiedział cicho Breg. — Wylądowali, żeby uratować tego jednego, który ocalał. Tak, tak właśnie musiało być.
— Lądowali na ligancie! I zdołali się z niego podnieść?
— Na to wygląda — powiedział Breg. — Pewnie nie od razu…
Znowu pochylił się, wziął kolejny blok i zaczął zrywać z niego opakowanie ochronne.
— Wygląda, że zostało ich zaledwie trzech, licząc z ocalonym. I mimo to zdołali przyprowadzić statek?
— Tak — powiedział Breg. — Za to spać chyba nie mieli kiedy.
— Ale przecież — nachmurzył się Siwer — żywych powinno być ośmiu!
Breg spojrzał na Siwera ze smutkiem.
— Jesteśmy po prostu optymistami — powiedział. — I gdy słyszymy liczbę „trzy”, to wolimy myśleć, że tylu poległo, a wróci ośmiu.
Tylko, że czasami bywa na odwrót — wziął od Siwera blok i starannie wstawił go na właściwe miejsce. — To według ciebie lepiej jest być pesymistą? — spytał Siwer z urazą.
— Nie. Lecz w tym przypadku optymizm polega na tym, że owa trójka wróciła stamtąd, skąd wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie powinien był wrócić właściwie nikt. — Breg wstawił do automatu płytkę mocującą. — No, możemy lecieć.
Siwer usadowił się w fotelu.
— Szkoda, że nie możemy się machnąć gdzieś dalej od Ziemi.
— Nie możemy — zgodził się Breg i włączył reaktor.
Zamigotały światełka przyrządów. Pulpit stał się podobny do rozgwieżdżonego nieba.
— On jest niewidomy, ten Kraj — powiedział Siwer. — On już nie widzi gwiazd. Myślałem, że stracił oczy gdzieś w kopalni.
— Nie — pokręcił głową Breg. — W kopalni pilot nawet nie wychodzi z kabiny. Tam w ogóle nie ma ludzi, pełna automatyka.
Siwer tylko zmrużył oczy.
— Słuchaj, a gdybyś był przez cały czas ze mną, zorientowałbyś się?
Breg odpowiedział po chwili:
— Myślę, że tak. Dla mnie każdy pilot jest bohaterem, nawet jeśli nigdy nie był na ligancie, tylko po prostu wozi rudę z Japeta na Tytana. Dlatego, bo i w naszym systemie różnie bywa.
Siwer spuścił głowę i już jej nie podniósł.
— Co powiedzą na Ziemi? — mruknął. — Teraz już nigdzie więcej mnie nie poślą.
— Ależ nie. — Dlaczego by mieli nie posyłać? — pocieszył go Breg. — Z czasem poślą. Za to oni, oni już nigdy nie będą wracać do systemu słonecznego i zatrzymywać się na Japacie. To zdarza się tylko raz w życiu. A na pewno mogło być też zupełnie inaczej.
Breg kilka razy zapalił i wygasił światła nawigacyjne, potem trzykrotnie zamigał słowo „Uwaga”, chociaż na dole nie został nikt, kogo należałoby uprzedzić.
— Chciałbym… — powiedział z rozpaczą Siwer.
— Nie masz się co tłumaczyć — odrzekł Breg.
Położył rękę na starterze, automatycznie włączył się system bezpieczeństwa.
— Działa — Siwer uśmiechnął się blado.
— Teraz wystarczy na długo — powiedział Breg. — Obserwuj za rufą. Siwer skinął głową, ale i bez tego patrzył na ekran, na którym widać było powierzchnię Japeta, maleńkiej planetki, na której nie ma atmosfery, za to jest strumień z czystą wodą, potrzebną bohaterom bardziej niż wszelkie uroczystości.
Przetłumaczyła Aleksandra Orman
Ilja Warszawski
W atolu
Staliśmy nad brzegiem i patrzyliśmy za oddalającym się „Albatrosem”. Był już tak daleko, że nie mogłem dostrzec, czy na pokładzie są ludzie. Potem nad kominem ukazała się biała chmurka pary i po kilku sekundach usłyszeliśmy przeciągłe buczenie.
— Nareszcie — powiedział tata. — Teraz możemy do woli bawić się w robinsonów: mamy prawdziwą bezludną wyspę, chatę i nawet Piętaszka.
To był fajny pomysł, nazwać Piętaszkiem grubego, ociężałego robota. Był on zupełnie nowy i z jego wszystkich szczelin wypływały pod wpływem słońca kropelki oliwy.
— Popatrz, on się poci — powiedziałem.