Mimo to pomyślałem, że kiedy ludzie tak się kochają, trzeba zawsze mówić tylko prawdę.
— Nie trzeba, droga mateńko — powiedziałem. — Przecież nawet jak nie znajdą sposobu na leczenie tej choroby…
— Znajdą — powiedziała cicho mama. — Na pewno znajdą. Możesz być o tym w pełni przekonany.
Przetłumaczył Ryszard Ciszewski
Aleksander Szalimow
Okno w nieskończoność
— Jak się panu udało zrobić zdjęcia do tego filmu, profesorze? Wiele kadrów daje iluzję autentyczności, naturalności… Chociażby ta koszmarna scena, kiedy nocne dziwadło pożera maleńkiego dzikusa.
Profesor Satajana pochylił głowę i uśmiechnął się uprzejmie:
— Pańskie pytanie zabrzmiało jak najlepszy komplement, monsieur Wallon. Jednakże muszę tu coś wyjaśnić. Wszystko to rzeczywiście, jak pan raczył zauważyć, natura. Żadnych… hm… chwytów. Wszystko rzeczywiście tak było.
— Ależ to niemożliwe!
— Wybaczy pan. Postaram się pana przekonać, że możliwe. I nie ukrywam, że liczę na pańską pomoc.
— Co mianowicie ma pan na myśli? Reklamę filmu?
Satajana zrobił lekceważący ruch maleńką pulchną dłonią.
— Ach, na razie nie zamierzam nadawać temu rozgłosu…
— A szkoda. Film może mieć oszałamiające powodzenie. Przyniósłby panu i sławę, i pieniądze.
— Dziękuję, ale chodzi o coś innego. Zupełnie o coś innego. Muszę wnieść parę konstrukcyjnych zmian w aparaturze. Mam na myśli aparaturę do wideomagnetycznego zapisu. Potrzebne są wielkie prędkości.
— To nie problem.
— Ach, dla mnie problem. Potrzebna bardzo duża prędkość zapisu.
— Na przykład?
— Setki tysięcy kadrów na sekundę.
— Setki tysięcy?
— A jeszcze lepiej miliony, nawet setki milionów.
— O, to fantastyka, profesorze.
— Wielu inżynierów uważa takie prędkości za fantastykę. Na razie uważa… Lecz przy jednym z pańskich telewizyjnych studiów, monsieur Wallon, jest — doskonałe biuro konstrukcyjne, i myślałem, że na przykład inżynier Jacques Estergom…
— Pan go zna?
— Słyszałem o jego pracach.
Francois Wallon — jeden z większych potentatów filmowo— telewizyjnych Zachodu — badawczo spojrzał na rozmówcę. Na okrągłej, brązowawożółtej twarzy profesora Satajany nie drgnął ani jeden mięsień. Ten sam zastygły uprzejmy uśmiech, i tylko w głębi oczu, za grubymi szkłami okularów, kryło się baczne oczekiwanie.
„Bez wątpienia moja odpowiedź jest dla niego bardzo ważna — rozmyślał Wallon. — Dziwne, biochemik i znany psychiatra interesuje się techniką kina i telewizji. A ten film… straszna fantasmagoria koszmarów, jak pierwszy lepszy współczesny dreszczowiec, naiwna dziecinna bajeczka. Czterdzieści lat już jestem związany z kinematografią i telewizją, a nawet nie podejrzewałem, że na taśmie można utrwalić takie… Niewiarygodny realizm… Jak on zrobił taki film?…” — Jacques Estergom to utalentowany konstruktor — powiedział w końcu producent filmowy. — Bardzo go cenię. Zrobił niemało dla udoskonalenia aparatury, szczególnie w dziedzinie zakresu obrazu. Ale pańskie życzenia, profesorze… Taki orzech do zgryzienia to nawet nie dla Jacques'a.
— Zakres obrazu to akurat to, co mi potrzebne — szybko przerwał
Satajana. — Zakres obrazu i prędkość… Bardzo duża prędkość. Pan wybaczy, że mu przerwałem.
Francois Wallon wzruszył masywnymi ramionami.
— Przecież powiedziałem… I prócz tego, panie profesorze, mówię otwarcie: jeśli nawet będę uważał za możliwe pozwolić Jacques owi Estergomowi zająć się rozwiązaniem pańskiego problemu, częściowym rozwiązaniem oczywiście, ponieważ mówić możemy tylko o pewnym zwiększeniu już osiągniętych prędkości wideomagnetycznego zapisu, będę musiał znać cel tej pracy: pana cel, profesorze, i… mój cel. Innymi słowy, co to da firmie, firmie Francois Wallona?
— Czekałem na to pytanie — przytaknął Satajana nie przestając się uprzejmie uśmiechać. — Odpowiedzią na to jest film, który tylko co pan oglądał. Bardzo duża prędkość zdjęć da panu możność, oczywiście przy pewnej mojej pomocy, bez większego trudu i strat tworzyć filmy podobne oglądanemu. I zapewniam pana, ich stylistyczna i tematyczna różnorodność będzie nieporównanie bogatsza niż w przypadku, gdyby pracował dla pana milion utalentowanych scenarzystów. W ogóle już się panu okażą niepotrzebni scenarzyści, reżyserzy, operatorzy i nawet aktorzy, nie będą potrzebni statyści, dekoracje, kosztowne wyjazdy na zdjęcia w plenerze. Pańskie filmy będą powstawały w niedużym, przytulnym laboratorium z kilkoma tylko osobami na etacie… Potem próbny montaż, udźwiękowienie — i można robić kopie. Zresztą wierzę, że i udźwiękowienie uda się w przyszłości znacznie usprawnić, to znaczy uczynić je tańszym, mówiąc językiem handlowym.
„Zdaje się, na próżno straciłem czas — pomyślał Francois Wallon. — Teraz on poprosi mnie o pieniądze na udoskonalenie swojej własnej aparatury, a ja zlecę sekretarzowi zrealizować… Ileż to razy dawałem sobie słowo, nie wiązać się z maniakami… A film jest zajmujący. Może zechce go sprzedać?… Za ten film można byłoby zapłacić…” Wallon wzniósł oczy w sufit i rozważał, ile by można zapłacić za film profesora Satajany.
— Oczywiście — ciągnął po ikrótkim milczeniu profesor — nasze porozumienie będziemy musieli utrzymywać w tajemnicy. W ścisłej tajemnicy… I Jacques Estergom…
— Jak dotąd — z lekkim rozdrażnieniem przerwał Wallon — w niczym jeszcze nie doszliśmy do porozumienia. Prócz tego pan nie odpowiedział w pełni na moje pytanie. Pan zapomniał powiedzieć o sobie. Jaki ma pan w tym cel?
Satajana błysnął oślepiająco zębami w uśmiechu.
— My, uczeni jesteśmy bardzo skromni, czcigodny panie Wallon. Sądzę, że i mój skromny cel nie będzie pana interesował.
— Hm. A pańskie warunki?
— Żadnych warunków, monsieur Wallon. Tylko prośba, żeby Jacques Estergom zajął się ulepszeniem interesującej mnie aparatury.
— No… a inne warunki?
— Żadnych.
— To znaczy, jeśli dobrze pana zrozumiałem, pan zamierza zrobić prezent firmie Wallon i Ska?
— Pan jest nazbyt uprzejmy, monsieur Wallon, oceniając w ten sposób moją skromną propozycję. To, co pan był łaskaw nazwać prezentem, to tylko „produkt uboczny”, nic więcej.
— Produkt uboczny?
— Tak, sfotografowany materiał, z którego w waszych studiach będą montować filmy. Będą je panu przekazywać po odpowiednim… przestudiowaniu… Innymi słowy, cenne dla pana kadry otrzyma pan wtedy, kiedy mnie się okażą już niepotrzebne. A w szczególnych przypadkach będę sobie zostawiał kopie.
— Nie rozumiem…
— Pan chce powiedzieć, że niewiadome jest panu źródło materiałów, monsieur Wallon… Film, który dopiero co tutaj zademonstrowaliśmy, to wideomagnetyczny zapis bioprądów mózgu jednego człowieka. Bardzo chorego człowieka. Znajduje się on pod obserwacją w mojej klinice. Kilka lat temu… zwariował. Zwykła rodzinna tragedia, monsieur Wallon. Od tego czasu przebywa u mnie. Przypadek nader interesujący. Chodzi o rozdwojenie, a dokładnie „roztrojenie” osobowości. Próbowaliśmy pomóc mu, wykorzystując prądy wielkiej częstotliwości, i nieoczekiwanie otrzymaliśmy wyraźne wideosygnały jego własnych bioprądów. Udało nam się je utrwalić, i pan je widział.