Выбрать главу

— Rozpytywałem o niego — możliwie spokojnie powiedział Francois Wallon. — Uważają go za wielkiego uczonego, lecz krąg jego zainteresowań wydaje się — niektórym dziwny.

— I mnie się nie podoba to, nad czym pracuje — dodał Estergom nie patrząc na szefa.

— Masz na myśli film?

— Film to głupstwo! — Estergom gwałtownie zdarł okulary w grubej rogowej oprawie i mrużąc oczy krótkowidza zabrał się do przecierania szkieł. Jego szczupłe nerwowe palce ledwo dostrzegalnie drżały. — Czyż chodzi o film? — dodał cicho, z powrotem wkładając okulary.

— Więc o co?

Estergom milcząc wzruszył ramionami. Francois Wallon czul, jak go opuszcza spokój.

— Firmę interesują tylko filmy — powiedział odmierzając słowa — cała reszta nas nie dotyczy, Jacques.

Estergom magle ostro się roześmiał. Miał bardzo nieprzyjemny, gwałtowny i jakiś skrzeczący śmiech, i Francois Wallon znów Uświadomił sobie, jak bardzo mu jest antypatyczny ten chudy, zgryźliwy, długoręki człowiek o szczupłej twarzy ascety, obramowanej wąską czarną bródką.

„Gdyby nie był tak zdumiewająco utalentowany…” — pomyślał z goryczą.

— Pan rozumie, jaki damy oręż temu Satajainie, udoskonaliwszy jego aparaturę? — Przenikliwy wzrok Estergoma świdrował poprzez grube szkła okularów twarz szefa. — Praktycznie przed nim nie będzie żadnych tajemnic. Osobowość każdego, powtarzam: każdego, potrafi poddać sekcji aż do najtajniejszych głębin. Wewnętrzny świat człowieka przestanie być wewnętrznymi światem. Nad każdym zawiśnie groza, że go jednej chwili mogą przenicować, obnażyć w mim takie rzeczy, których niewielu znalazłoby siły wyznać przed samym sobą.

— Ciebie to krępuje?

— Idę o zakład, że pan nie znajdzie człowieka, którego by to nie krępowało. Proszę sobie choć przez chwilę wyobrazić siebie w takiej sytuacji.

— A cóż ja mam do tego?

— Czyżby pan miał być w lepszym położeniu niż pozostali? Wystarczy potajemnie zainstalować przenośną aparaturę utrwalającą w pańskiej sypialni. Albo proszę sobie wyobrazić, że pan zachorował, że wiozą pana do szpitala, a tam jeden z asystentów Satajany zapisuje pański encefalogram dzięki udoskonalonej przeze mnie aparaturze.

— Satajanę interesuje coś całkiem innego — próbował się bronić Waliom. — Mówił mi…

— Czyżby pan myślał, że powiedział prawdę?

— Ostatecznie, jeśli my odmówimy, znajdzie kogoś innego.

— Wątpię — wycedzał Estergom, śmiesznie wykrzywiwszy cienkie wargi. — Problem niesłychanie skomplikowany, nawet dla mnie. Myślę, że w ciągu najbliższych lat nikt mu oprócz minie nie pomoże.

— Jesteś bardzo skromny! — Waliom nie mógł sobie odmówić przyjemności docinania.

— Jestem realistą, nic więcej — uśmiechnął się pogardliwie Estergom.

— To znaczy, że odmawiasz? — głos Wallona — zabrzmiał nieomal przymilnie.

— Chciałbym, niebo świadkiem, chciałbym odmówić! — Estergom prawie to wykrzyczał. Zachrzęścił splecionymi palcami, przycisnął je do piersi i opuścił głowę. — Chciałbym — powtórzył szeptem, nie podnosząc oczu. — I uprzedziłem pana… Ale w końcu co ja znaczę? Pan oczywiście — ma rację, szefie. Nie ja, to ktoś inny… Nie dziś, to za rok, za pięć lat, za sto… Tak czy owak to okno wcześniej lub później otworzy się na roścież. Czy to ważne, kto je konkretnie otworzy? Postąpię zgodnie z pańskim życzeniem, szefie — nieoczekiwanie uspokoiwszy się dodał Estergom.

— Tak przypuszczałem — skinął głową Francois Waliom, wciąż jeszcze zdziwiony bólem, który zabrzmiał w słowach jego inżyniera. — Jutro proszę się spotkać iż profesorem i omówić szczegóły — podjął po krótkim milczeniu. — Będzie mnie pan informował o wszystkim. A kiedy zajdzie potrzeba, zawsze będziemy mogli zerwać z nim… Do tego, jeśli mu — zagrozić zdemaskowaniem… Myślę, że wszystko jest w naszych rękach, Jacques.

— Możliwe, szefie — odpowiedział chłodno Estergom i pożegnał się.

Minęło kilka miesięcy. Praca nad ulepszeniem aparatury dla kliniki profesora Satajany posuwała się niezmiernie wolno. Tak w każdym razie uważał sam profesor. Miękko, ale zdecydowanie odrzucał jeden po drugim modele, które proponował Estergom. Pod koniec któregoś ze spotkań, kiedy Satajana orzekł, że kolejny model go nie zadowala, inżynier wybuchnął:

— Zbrzydła mi gra w ciuciubabkę, profesorze — oświadczył. — Chodziło o zwiększenie prędkości wideomagnetycznych zdjęć, czy tak?

Satajana uśmiechnął się i przytaknął.

— Wspaniale — ciągnął Estergom. — Aparatura skonstruowana w ciągu ostatnich miesięcy w moim laboratorium pozwala zwiększyć prędkość od czterdziestu do pięćdziesięciu razy.

— To za mało — uśmiechając się zauważył profesor.

— Ale takie prędkości, jak mi wiadomo, nie były dotąd nigdy i nigdzie stosowane. Najbardziej szybką myśl, transformowaną w obrazach, można zapisać rozkładając na poszczególne elementy przy takiej prędkości.

— Ale mnie to nie wystarcza — powtórzył Satajana.

— Wobec tego muszę być obecny podczas pańskich eksperymentów — stanowczo oświadczył Estergom. — Być może wtedy zrozumiem, czego się ode mnie żąda.

— Jeszcze większych prędkości. Tylko.

— Jakich mianowicie?

— Tego nie wdam.

— Muszę być obecny przy eksperymentach — powiedział twardo Estergom. — Inaczej odmawiam dalszej współpracy i jeszcze dziś zawiadomię o tym szefa.

— Proszę się postarać zwiększyć prędkość jeszcze… dziesięć razy.

— Pan żartuje, profesorze.

— No to chociaż pięć razy.

— Muszę wiedzieć, co pan otrzymuje przy już osiągniętych prędkościach.

— Prawie nic z tego, co mnie interesuje.

— Muszę to widzieć sam. Tylko wtedy, być może coś wymyślę.

Satajana przestał się uśmiechać.

— Czy pan wie, na jakim materiale teraz pracuję? — zapytał, badawczo spoglądając na swego rozmówcę.

— Tak — odpowiedział Estergom. — Teraz pan pracuje z szaleńcami, a chciałby pracować z normalnymi ludźmi, to znaczy s bardziej lub mniej normalnymi.

— Otóż właśnie! — Na twarzy profesora znów pojawił się uśmiech.

— Ale na normalnych ludziach już pan próbował eksperymentować, czy tak? Z pomocą tej aparatury, którą ja panu dostarczyłem w ciągu ostatnich miesięcy.

— Nie…

— Tak, profesorze. Otóż podczas jednego z takich eksperymentów powinienem być obecny. Przecież to w pańskim interesie.

— To niemożliwe.

— Wobec tego przerywam pracę.

— Pan tego nie zrobi. — Zrobię, i zapewniam pana, że nie ma takiej siły, która by mnie zmusiła postąpić inaczej.

Satajana popatrzył uważnie na inżyniera.

— Dobrze — zgodził się nagle. — Niech będzie, jak pan chce. Postaram się wytłumaczyć panu, o co chodzi, na żywym materiale. Oczywiście będzie to jeden z pacjentów mojej kliniki. A co dotyczy eksperymentów z bardziej lub mniej normalnymi ludźmi, to… Mam nadzieję, że pan zrozumie, — drogi monsieur Estergom, dlaczego nie chciałbym zwiększać liczby osób mających do czynienia z takiego rodzaju badaniami.

— Nic łatwiejszego, niż zetrzeć potem zapis magnetyczny.

— Oczywiście, oczywiście… Więc jeżeli jest pan wolny jutro wieczorem, na przykład o dziesiątej…

— Jestem wolny.

— Świetnie. Będę czekał na pana w klinice.

Kiedy Estergom zjawił się w klinice psychiatrycznej profesora Satajany, w laboratorium neurologii patologicznej wszystko było gotowe do eksperymentu.