— Jakie ma — znaczenie? Mnie jest potrzebny pełny zapis dzisiejszego eksperymentu.
— Ale…
— Żadnego ale, panie profesorze, jeśli pan chce dalej eksperymentować.
— Monsieur Estergom!
— Czy jest panu potrzebne pełniejsze rozszyfrowania dzisiejszego zapisu impulsów?
— Jeśli dobrze wiem, jest to niemożliwe. A powtórzyć eksperymentu się nie uda…
— Czyż mówiłem o powtórzeniu? Potrzebny mi tylko pełny zapis w oryginale.
— Nie mamy zapasowej taśmy, i pan o tym doskonale wie. Ten aparat ma specjalną taśmę. A pan dostarczył tylko jedną kasetę. Na jutro zaplanowaliśmy serię prób.
— Jutro rano dostanie pan drugą kasetę.
— Monsieur Estergom, nie chciałbym, aby tego rodzaju zapisy wychodziły poiza ściany laboratorium…
— Przecież pan zostawia sobie kopię rozszyfrowanych impulsów, a całą resztę i tak zetrzecie jutro lub może nawet dziś w nocy po zakończeniu eksperymentu.
— Po co panu pełny zapis?
— Żebym mógł przestudiować bardziej szczegółowo strukturę pól, których moja aparatura nie odczytała.
— Chce pan powiedzieć…
— Na razie nic nie chcę powiedzieć.
— Czyż istnieje jakakolwiek bądź możliwość odczytania tej części zapisu, którą odbieramy jako „płomień”?
— Nie wiem. Na razie nic nie wiem. Lecz żeby kontynuować poszukiwania rozwiązań, muszę mieć taśmę z pełnym zapisem eksperymentu.
— Dobrze — z westchnieniem powiedział Satajana — pan ją otrzyma, ale…
— Ale?
— Jeśli się panu uda… jeśli przyjdzie panu do głowy samemu się zająć odczytaniem tego zapisu… ja muszę… jestem zobowiązany przestrzec pana… To niebezpieczne… Bardzo…
— Panie profesorze, nie jestem dzieckiem. I doskonale orientuję się w możliwościach radia i telewizji.
— Niemniej jednak to trochę, co pan widział dzisiaj…
Estergom uśmiechnął się pogardliwie:
— Podziałało na mnie, chce pan powiedzieć?
Satajana smutno pokręcił głową.
— Ludzie przywykli do konkretnych rzeczy, mój przyjacielu, konkretnych i koniecznych. Tak jak ten stół, pokój, aparatura wreszcie. A teraz obaj z panem jesteśmy na krawędzi otchłani. Otchłani nieskończoności… Proszę się w to wczuć. Całkiem możliwe, że z zapisem nie się panu nie uda zrobić… Próbowałem już różnymi drogami… Dlatego jestem przekonany, że koniecznie trzeba jeszcze zwiększyć prędkość samego zapisu. Ale gdyby rozszyfrować się udało…
— Gdyby się udało… — jak echo powtórzył Estergom.
— Rozwarłoby się na roścież okno w nieskończoność, nieskończoność epok, pokoleń, ludzkich losów, namiętności, dążeń, charakterów, ludzkiego życia od kolebki aż po grób — w całej odsłoniętej tragicznej istocie każdej jednostki. Nieskończoność kosmosu jest niczym wobec tego przerywającego się, nie kończącego łańcucha rozumu. Gdzie źródło tego potoku i gdzie ocean, do którego wcześniej czy później trafi? Każdy z nas wyskakuje na jedno mgnienie, jak diablik z pudełeczka, z tego nieznanego, nieskończonego potoku i prawie w tejże chwili na zawsze w nim ginie. To nazywamy życiem. Prawie się nie zastanawiamy nad tym, co było „do” i w istocie mało nas niepokoi, co będzie „potem”. Ale potok płynie gdzieś poza progiem naszego „ja”. Wynurzywszy się z niego, uniesiemy w sobie informujący kod przeszłości. Jego fragmenty są straszne, dziwne, niedorzeczne. Miał pan możność się przekonać. A cały? Jest o wiele straszniejszy. Przy zetknięciu z nim rozum poszczególnej jednostki może nie wytrzymać…
— Niemniej jednak pan szuka zbliżenia właśnie z „całym” — przerwał Estergom. — Z malutkim „całym” stanowiącym istotę żywego indywiduum, i z „Całym” z dużej litery, z tym, co, jak pan sądzi, chroni się w podświadomości żyjącego pokolenia.
— Nie, nie — żywo zaoponował Satajana — interesuje mnie tylko to drugie. Pragnę przeniknąć tylko tam, choć wątpię, czy mi starczy sił. Czy mój własny mózg da radę. Dlatego pana przestrzegam. A pierwsze w całości odstępuję pańskiemu patronowi. Nadaje się to tylko na scenariusz. Kiedyś może nabierze jakiejś obiektywnej wartości, odzwierciedliwszy się w podświadomości potomków. Stanie się kryterium oceny naszej epoki, jeśli ród ludzki będzie trwał. A teraz… Ale odbiegliśmy od tematu. Chciałem panu tylko powiedzieć…
— On się budzi, profesorze — dobiegł głos któregoś z asystentów.
— Zawieźcie go do sali — polecił Satajana.
— Zaczekajcie — podniósł głowę Estergom — bardzo bym chciał z nim pomówić.
— On nic nie pamięta. A oprócz tego…
— Wiem. Lecz chciałbym mu zadać kilka pytań. Potrzebne mi to do dalszych poszukiwań.
— Jest pan trudnym wspólnikiem, Estergom. Przepraszam.
— Wiedział pan o tym, profesorze?
— Wiedziałem — odrzekł bez uśmiechu Satajana. — Proszę zadać swoje pytania. Ale niewiele. Tu była specjalna narkoza. Chory jest jeszcze słaby.
Człowiek na stole otworzył oczy. Obiegł spojrzeniem laboratorium i zatrzymał się na Estergomie.
— Dzień dobry — powiedział Estergom. — Jak się pan czuje?
— Kim jest ten człowiek, profesorze? — drżącym głosem zapytał chory. — Prosiłem nie zapraszać postronnych osób na pańskie seanse. On oczywiście z gazety?
— To mój kolega — uśmiechając się łagodnie, wyjaśnił Satajana. — Zaprosiłem go na konsultację.
— Po co? Całkowicie wierzę w pańskie metody leczenia. Po co więc pan go zaprosił? — głos chorego okrzepł, stał się ostry i krzykliwy.
— Jest wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie i liczyłem…
— Nie myśli pan przypadkiem, że zapłacę za tę konsultację? — zakrzyczał chory. — O, co to, to nie!
— Ależ ja nie wezmę od pana grosza — powiedział Estergom.
— Niepotrzebna mi pańska jałmużna! — krzyczał chory. — Pan wie, z kim ma pan do czynienia?
— On wszystko wie — jak mógł najłagodniej, powiedział Satajana. — Chcemy prędzej postawić pana na nogi. Czeka parna praca, poważna praca, czyż nie tak?
— Tak, tak, oczywiście — nagle zgodził się chory. — Ma pan rację, profesorze. Dziękują panu. No i jak pan ocenia mój stan zdrowia teraz?
— Jest panu lepiej, czyż pan tego sam nie czuje?
— Tak, — tak. A jak według pana? — oczy chorego patrzyły teraz na Estergoma.
Inżynier drgnął, tak wielki wyczytał w nich niepokój i prośbę.
— Ja… zgadzam się z profesorem Satajana — wymamrotał ochryple. — Proszę mi jednak pozwolić zadać kilka pytań.
— Oczywiście, oczywiście.
— Proponowałem profesorowi zastosować pewien środek, lecz nim zadecyduję ostatecznie o jego wyborze, chciałbym poznać… Proszę mi powiedzieć, kiedy pan myśli o pracy, o pańskiej bardzo ważnej pracy, nie zawodzi pana pamięć?
— Nie, na razie nie… lecą nie mogę o niej długo myśleć. Zaczyna się ból… szalony ból głowy.
— I nie zapomina pan formuł, z których korzystał przy swoich obliczeniach?
— Jasne, że nie, mam je zawsze w głowie.
— Świetnie, proszę przypomnieć sobie jedna z nich, którąkolwiek.
— Muszę napisać. Na czym by…
Satajama dał znak asystentom. Jeden z nich przystawił do piersi chorego tekturową teczkę z przytwierdzoną kartką papieru, a drugi włożył do prawej ręki ołówek.
— Więc co napisać? — spytał chory patrząc, uważnie na Esteargoma.
— Co pan chce. Jakąkolwiek bądź formułę, jakikolwiek logiczny wniosek. Nie jestem specjalistą w pańskiej dziedzinie, lecz jeśli trzeba będzie, razem z profesorem sprawdzimy potem w podręczniku.