Выбрать главу

— Wątpliwe, czy potraficie mnie sprawdzić według podręcznika — zaszeptał chory podniósłszy głowę i szybko zaczął pokrywać kartkę papieru rzędami matematycznych symboli.

Estergom uważnie obserwował ruch jego ręki.

— Może pan to zabrać — powiedział chory i opuścił głowę na poduszkę. — To jest bardzo skomplikowany wniosek z pewnej formuły, dotyczącej… nieważne zresztą czego. Umyślnie nie doprowadziłem go do końca. Ale każdy fizyk panu potwierdzi, że wszystko tu jest prawidłowe, choć nie każdy wpadnie na to, jakie stad można wyprowadzić dalsze wnioski.

Ołówek wypadł mu z ręki i potoczył się po podłodze.

— Dziękuję — powiedział Estergom, biorąc kartkę z formułami. — Żeby sprawdzić pańską pamięć, zrobimy tak: jutro, nie zaglądając do tych zapisów, spróbuje pan powtórzyć cały wywód. Potem razem z profesorem porównamy. Potrafi pan powtórzyć cały ten zapis z pamięci?

— Nie zastanawiając się, w każdej chwili, nawet jeśli mnie pan — obudzi w środku nocy.

— Świetnie. A teraz następne pytanie. Lubi pan czytać? Oczywiście nie chodzi mi o naukowe publikacje.

Chory uśmiechnął się.

— Już od wielu lat brakowało mi czasu na takie głupstwa. Tu w klinice profesora mógłbym sobie na to pozwolić, ale profesor twierdzi, — że mojej biednej głowie potrzebny jest pełny wypoczynek.

— Naturalnie — skinął Estergom. — A teraz proszę powiedzieć, kiedy pan ostatni raz był w Egipcie?

Satajana ostrzegawczo podniósł rękę, ale Estergom udał, że nie zauważył tego gestu.

Twarz chorego wyraziła zdziwienie.

— W Egipcie? — powtórzył. — Dlaczego akurat w Egipcie, a nie na przykład w Meksyku? Zresztą to nieważne. Nigdy nie byłem ani w Meksyku, ani w Egipcie.

— Ale oczywiście bardzo pan chciał tam być?

— Nie myślałem o tym. Może kiedyś, w młodości… Ostatnimi laty byłem aż nadto zajęty. A poza tym… Egipt… To interesujące… Czasami śni mi się coś takiego… niestety, teraz nie mogę sobie przypomnieć…

— Proszę się postarać.

— Wystarczy, kolego — ostro przerwał Satajana. — Nasz pacjent jest znużony. Na dziś dosyć. Proszę go odwieźć…

Wściekłe spojrzenie profesora wręcz świdrowało twarz Estergoma.

Kiedy drzwi laboratorium zamknęły się za wózkiem uwożącym chorego, Satajana dał upust swej złości:

— Pan zwariował! — krzyczał przyciskając ręce do piersi. — Jak pan mógł? Po jakiego, za przeproszeniem, diabła krząta się pan wokół nie swoich spraw?

— Przecież pan pozwolił…

— Miałem pana za mądrzejszego, a może pan… hm… wpadł na pomysł sprawdzić ranie?

— Sprawdzałem tylko siebie samego — cicho odrzekł Estergom. — A on… czy pan liczy na to, że się wyleczy, profesorze?

— W tym przypadku to bez znaczenia. Swymi pytaniami mógł pan przyspieszyć rozwiązanie, I nie wiem, czy już pan tego nie zrobił.

On nie zna diagnozy. Nie podejrzewa „roztrojenia” jaźni ani tego, że jako osobowość przestał istnieć…

— Ale…

— Niechże pan przestanie. Muszę go oszczędzać. Jest md niezbędny do dalszego… proszę pamiętać: żadnych więcej spotkań z tym człowiekiem… Formuły, do których napisania zmusił go pan…

— Powtarzać ich nie trzeba, wystarczy to, co dziś napisał.

— Proszę mi wreszcie wyjaśnić, po co to wszystko jest panu potrzebne?

— Pan oczywiście nie uwierzy, jeśli powiem, że po to, aby panu pomóc.

— Nie uwierzę.

— Szkoda. Chciałbym dociec, kto z nas trzech jest bardziej szalony…

Rzeczywiście, kto z nas trzech jest bardziej szalony? — myślał

Estergom wracając do domu pustym bulwarem jeszcze śpiącego wielkiego miasta. Stukot jego kroków po betonie niósł się daleko w ciszy przedświtu. Na odległych, jasno oświetlonych skrzyżowaniach majaczyły tylko jakieś pojedyncze postacie. Za drzewami pędziły ze szmerem niewidoczne samochody. — Więc” kto?… Ten nieszczęśnik, który stał się obiektem szalonych eksperymentów maniaka? Czy owładnięty manią wszechwiedzy Satajana, który próbuje pozbawić ludzi jedynej rzeczy, jaka im została: prawa do swego własnego wewnętrznego świata? A może on, inżynier Estergom, konstruktor elektronowego urządzenia, z pomocą którego Satajana ma nadzieję urzeczywistnić wiwisekcję ludzkiej świadomości? Wszyscy są obłąkani… I zwariowany jest świat, w którym coś takiego jest możliwe. Satajana już to zrozumiał. On nie mówi o szaleńcach. On dzieli ludzi na „swoich pacjentów” i na tych, którzy nimi nie są. Ale mogą się stać każdej chwili…

Kłamstwo — te wszystkie rozmowy o szukaniu obiektywnej historycznej prawdy: ona po prostu nie istnieje. Być może kłamstwem jest i to, że obrazy utrwalone na taśmie wideomagnetycznej żyją gdzieś w zakamarkach mózgu. Czyż nie mogą być wytworem choroby, narkozy? Satajana wspominał o „specjalnej narkozie”. I w końcu czyje myśli były dziś uchwycone i rozszyfrowane? Tylko tego, który leżał na stole, czy też i tych, którzy byli obecni podczas eksperymentu? Przecież on, Estergom, lepiej od innych się orientuje w możliwościach swojej aparatury… Wobec myśli ludzkiej każdy ekran jest bezsilny. Na razie bezsilny. To znaczy…

Formuły matematyczne na ekranie — to oczywiście tamten… to jego myśli. Ocknąwszy się, bardzo dokładnie powtórzył je na kartce papieru. Ale co za zbieg okoliczności: te formuły służą do obliczania prędkości wideomagnetycznego zapisu… Możliwe, że on, zanim dostał się do kliniki Satajany, zajmował się właśnie takim problemem, którym teraz niejako zmuszony został zajmować się Estergom. Tamten nie doprowadził wniosku do końca… Estergom też nie doprowadził. Nie potrafił. Wynik był niedokładny. Ale zdaje się, że tamtemu człowiekowi udało się pójść dalej. Mówił coś o wnioskach, które nie każdy potrafi wyciągnąć… Kimże on jest? Szaleńcem czy geniuszem? I kto to był, czemu Satajana ukrywa jego imię?

— Tak, oczywiście istnieje jeszcze jedna możliwość — teraz Estergom mówił głośno do siebie — prędkość zapisu nie musi być zwiększana. Można iść inną drogą, całkiem inną, Ten człowiek mi podpowiedział… Po diabelsku prawie… Akurat to, czego domaga się Satajana. Oto ono, to rozwiązanie…

Estergom przysiadł na brzegu betonowej dróżki. Kilka linijek — i wniosek gotowy. Końcową formułę zamknął w grubych ramkach. Tych kilka symboli to klucz, na który czeka Satajana. Klucz do wewnętrznego świata człowieka. Klucz, którym można szeroko otworzyć okno w nieskończoność. Kto będzie miał rację? Co jest za tym oknem? Nieskończoność wszechwiedzy czy nieskończoność nieprzeniknionego mroku? A może to jedno i to samo? Teraz zresztą nietrudno się o tym przekonać. Choćby za pomocą wideomagnetycznej taśmy wziętej od Satajany. Taśmy z zapisem nocnego eksperymentu. Formułę na wszelki wypadek trzeba zniszczyć… Teraz już jej nie zapomni. I czym prędzej do laboratorium! Musi zdążyć zrobić wszystko, nim przyjdą współpracownicy.

Na jakiś moment zawahał się: czyżby tu nie było pomyłki? I on rzeczywiście jest u progu? U progu niewiadomego? Jakikolwiek by to mogło mieć wpływ na przyszłość ludzkości i jego samego, musi się przekonać, musi przekroczyć ten próg! A Satajana… W końcu można będzie przed nim nie odsłaniać wszystkiego.

Estergom podarł na drobne kawałeczki kartkę z formułami, podrzucił w górę strzępki i pobiegł w głąb ciemnego labiryntu ulic. Poryw rannego wiatru pochwycił skrawki papieru i niósł ponad budzącym się miastem wciąż wyżej i wyżej w jaśniejące niebo.

W południe wezwano profesora Satajanę do telefonu. Dzwonił Wallon. Satajana słuchał nie przerywając, i tylko nieznacznie kręcił głową. Twarz jego była — nieprzenikniona. W końcu Wallon zamilkł. Milczał i Satajana.