I właśnie w tym okresie, kiedy my pozbyliśmy się już nieśmiałości, a Wanin jeszcze nie, nastąpiło odkrycie marsjańskiego przyboju. A odkrył go — o dziwo — Wanin.
Było to tak.
Zbliżaliśmy się do tych oto czerwonych skał od strony piasków. Szklany szelest poprzedzający przybój słyszalny jest tylko w ich pobliżu, lecz nim podeszliśmy do nich, umilkł, toteż byliśmy zupełnie nie przygotowani na to, co się miało stać.
Wanin, jak to zwykle on, szedł z tyłu, stąpając krok w krok po śladach (zazwyczaj starał się trzymać środka; tak było jeszcze wtedy, gdy poruszaliśmy się tylko gęsiego, teraz jednak szliśmy ciasna gromada i Waninowi chcąc nie chcąc przyszło trzymać się tyłów).
Wydostaliśmy się na brzeg, Waninowi zaś pozostało jeszcze kilka kroków, gdy nagle piasek zakołysał się. Stało się to tak nieoczekiwanie, że Wanin upadł. Chciał się podnieść, lecz nogi utonęły mu w piasku. Zdołał się powstrzymać i nie krzyknął, lecz widzieliśmy, jak twarz mu pobladła. Podczas gdy gorączkowo rozplątywaliśmy linę, gdy rzucaliśmy mu ją, przybój kilka razy zanurzył Wanina w piasek i Wanin zrozumiał, że nie ma w tym nic strasznego. Piasku w obrębie przyboju w żadnym razie nie można nazwać grząskim. Niemal wszędzie da się stanąć i namacać twarde dno. Przyczyna prawdopodobnie leży w tym, że koło skał jest bardzo płytko i piasek w głębi nie może stać się sypki.
Wanin szybko zorientował się, o co tu chodzi (jeszcze jeden dowód, że tchórzem w zwykłym rozumieniu wcale nie był). Nie dał się wyciągnąć, lecz wylazł sam, trzymając się liny ot tak, po prostu na wszelki wypadek.
A kiedy i my zrozumieliśmy, że nic tragicznego w tej sytuacji nie było, nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu na wspomnienie niezgrabnych ruchów Wanina i jego zmieszanej fizjonomii. Jak wy byście przyjęli ten śmiech? Prawdopodobnie w końcu sami zaczęlibyście z siebie żartować. Tymczasem Wanin „kurni”. Wydało mu się, że oceniliśmy jego zachowanie jako tchórzliwe. Nie miał ku temu żadnych podstaw, bo każdy z nas — jestem tego pewny — przestraszyłby się. gdyby podłoże nagle zaczęło uciekać mu spod nos. Lecz Wanin — jak już mówiłem — boleśnie przeżywał swoją jak sadził „niepełnowartościowość”. I wtedy na serio poczuł się ciężko obrażony. Uznał, że nasze żarty są w najwyższym stopniu niesprawiedliwe, bo po pierwsze — zachował się dzielnie, a po drugie — przybój to jego odkrycie. Bezspornie jego! (Temu, kto trzyma się środka, zwykle bywa łatwiej, lecz i sukces przychodzi znacznie rzadziej.) Tymczasem spotyka go śmiech.
I Wanin żarliwie zaczął udowadniać to, czego nie można było udowodnić — że wcale, ale to wcale się nie przestraszył, a jeśli nie wstawał to tylko dlatego, że chciał lepiej zbadać zjawisko.
— A poza tym, powiem wam, choć i tak tego nie zrozumiecie, że kąpiel w przyboju jest bardzo miła — oznajmił.
Nie uwierzono mu.
Wówczas Wanin, nim zdołaliśmy go powstrzymać (nikt się tego nie spodziewał!), rzucił się w przybój, legł pod falą, a jego twarz przybrała wyraz najwyższej rozkoszy.
— Młodzieńcze! — wrzasnął kapitan, tupiąc nogą. — Natychmiast z powrotem!
Wylazł, uśmiechając się od ucha do ucha: udowodnił!
Przez chwilę oburzaliśmy się jego postępkiem, lecz i nas to zainteresowało. A gdyby tak spróbować?
Z pełną asekuracją, z zachowaniem wszelkich środków ostrożności dwóch z nas weszło w przybój. I czy uwierzycie — to rzeczywiście było przyjemne! Zdawało się nam, że leżymy nieruchomo, a kołyszą się skały, horyzont i niebo z nielicznymi gwiazdami w zenicie. Miarowe, usypiające kolebania i jednocześnie uczucie powolnego lotu, nie wiadomo gdzie — w górę czy może w dół. Wrażenie jedyne w swoim rodzaju!
A potem nieodmiennie pełznie ku tobie fala, pogrążasz się, i to wygląda strasznie, zaczynasz się szamotać, aby utrzymać się na powierzchni, walczysz z zapałem, chociaż z góry wiadomo, że nic złego ci się nie stanie.
Aby zrozumieć, co to jest marsjański przybój, trzeba samemu tego doświadczyć. Trudno to opisać, a to z tej prostej przyczyny, że na Ziemi nic podobnego nie ma. Trzeba samemu przeżyć ten lot donikąd, owo powolne pogrążanie się w piasku, żeby poznać magnetyczną siłę przyboju.
Tak więc wraz z tym odkryciem Wanin stał się bohaterem. Nie wystarczała mu jednak nasza wdzięczność. Chciał się jeszcze raz i jeszcze raz upewnić w swej wartości, obalić to, co tak wyolbrzymiła jego wyobraźnia. Na Marsa przybywali wciąż nowi ludzie, zawożono ich do przyboju, a pokazywał go — ma się rozumieć — Wanin, jego odkrywca i badacz. Zresztą, prawdę powiedziawszy, tę niewielką ilość wiadomości, jakie mamy o naturze przyboju, zawdzięczamy wyłącznie Waninowi. Dla niego wszakże znacznie ważniejsze było coś innego — wrażenie.
I wrażenie to było wspaniałe! Wyobraźcie sobie grupę nowicjuszy, jeszcze zalęknionych i niepewnych, spodziewających się Bóg wie jakich cudów. I wraz z nimi Wanina — doświadczonego, spokojnego tubylca, który wszystko wie i dla którego wszystko to fraszka. Odprowadzany zachwyconymi spojrzeniami, nagle opuszcza się z brzegu, wychodząc na spotkanie groźnej, tajemniczej fali, kładzie się na niej, płynie. A potem następował jego koronny numer: Wanin dawał się zasypać. Mało komu udawało się powstrzymać mimowolny okrzyk przestrachu, kiedy piasek całkowicie zakrywał człowieka. Wanin znikał, a nad mogiłą pochłoniętej ofiary toczyły się fale — chłodne, niespieszne, obojętne. Cisza, spokój, bezdźwięczny ruch piasku, nad ponurą równiną kopuła fioletowego nieba. Mijają minuty, a Wanina nie ma i nie ma — zginął, utonął.
Wybuchała panika. My zaś — jeśli któryś z nas był przy tym obecny — staraliśmy się nie psuć” mu efektu i robiliśmy zatroskane miny. Tym większe było wszystkich zdumienie, kiedy Wanin nagie wstawał spod piasku.
To także była jego sztuczka. Właśnie on wykrył, że nawet dwumetrowa pokrywa piasku nie przeszkadza powstać z mogiły człowiekowi ubranemu w skafander wyposażony w hydrowspomagacze. Umożliwia to po prostu panująca tu mniejsza siła ciążenia niż na Ziemi… Zresztą piasek nie mógł wciągnąć człowieka zbyt głęboko; Wanin sprawdził to dokładnie i przekonał się, że pod piaskiem można przebywać godzinami, póki nie wyczerpie się tlen w butli. Nowicjusze nie mieli jednak o tym zielonego pojęcia.
W głębi duszy byliśmy nawet dumni z „efektu Wanina” i z niecierpliwością oczekiwaliśmy każdego kolejnego przedstawienia. Co prawda, kapitan zrzędził i radził Waninowi skończyć z tymi głupstwami, wynikało to jednak nie stąd, iż przewidywał, że może się stać coś złego, lecz z zamiłowania do porządku. Wanin, oczywiście, nic sobie z tego nie robił — to był jego przybój, pokazowe kąpiele stanowiły jego chlubę i ani w głowie mu było rozstawać się z laurami. Podobnie jak niekiedy zasłużony naukowiec szczyci się nie tyle swymi wspaniałymi osiągnięciami, co umiejętnością robienia pięknej stójki na głowie. I zrozum tu naturę ludzką. Zresztą sam kapitan także nie odmawiał sobie przyjemności wykąpania się…
W rezultacie wyleciała nam z głowy jedna prosta prawda, że człowiek, który wie, że źle pływa, ma niewielkie szansę na utoniecie, ponieważ jest ostrożny. Niewielkie jest także ryzyko dla dobrego pływaka. Najczęściej zaś giną — i to głupio giną — ludzie, którym się wydaje, że już nauczyli się dobrze pływać, podczas gdy w rzeczywistości wcale tak nie jest.
I oto z biegiem czasu nad naszymi głowami zawisła ciemna chmura. Dotąd wszystko szło pomyślnie, i to nas ośmieliło. Ale Mars nie został jeszcze opanowany, to tylko nam tak się wydawało. Nie znaczy to, że zaczęliśmy go całkowicie lekceważyć. Ale żyć w nieustannym oczekiwaniu, że może stać się coś złego, stale zachowywać pełną ostrożność, kiedy wszystko jest w porządku, wszędzie cisza i spokój — to po prostu nie do pomyślenia. Przy sposobności możecie sprawdzić to na sobie.