Egwene zaczerwieniła się aż po szyję i odwróciła się na pięcie, mruknąwszy tylko:
— Mężczyźni! — co wydawało się przeznaczone również dla uszu Strażnika.
Rand ukradkiem rozejrzał się po całym obozowisku. Wszyscy patrzyli na niego, nie tylko Strażnik. Mat i Perrin mieli pobladłe twarze, Thom był tak napięty, jakby się gotował do walki. Na twarzy Aes Sedai nie było widać żadnego wyrazu, ale oczami zdawała się przewiercać mu głowę. Desperacko usiłował sobie przypomnieć, co takiego powiedział na temat Aes Sedai i Sprzymierzeńców Ciemności.
— Czas ruszać — powiedziała Moiraine.
Podeszła do swej klaczy, a Rand drżał, jakby go właśnie wypuszczono z pułapki. Zastanawiał się, czy tak przypadkiem nie było. Dwie noce później, przy płonącym słabo ognisku, Mat zlizywał właśnie okruchy sera z palców i powiedział:
— Wiecie co, wydaje mi się, że ich zgubiliśmy na dobre.
Lana przy nich nie było, po raz ostatni tego wieczora sprawdzał okolicę. Moiraine i Egwene odeszły na bok, aby odbyć kolejną rozmowę. Thom drzemał nad swoją fajką, więc chłopcy mieli całe ognisko dla siebie.
Perrin, bezmyślnie grzebiąc kijem w żarze, zauważył:
— Skoro ich zgubiliśmy, to czemu Lan ciągle chodzi na zwiady?
Prawie zasypiając Rand obrócił się plecami do ognia.
— Zgubiliśmy ich w Taren Ferry. — Mat ułożył się na plecach z palcami rozcapierzonymi nad głową i wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo. — O ile w ogóle chodziło im o nas.
— Myślisz, że draghkar nas ścigał, bo mu się spodobaliśmy? — zapytał Perrin.
— Powiadam, że trzeba się przestać przejmować trollokami i im podobnymi — upierał się Mat, jakby Perrin nic nie powiedział — a zacząć myśleć o zwiedzaniu świata. Tu, gdzie jesteśmy, rodzą się opowieści. Jak myślisz, jak wygląda prawdziwe miasto?
— Jedziemy do Baerlon — wtrącił sennie Rand.
-- Baerlon brzmi nieźle — żachnął się Mat — ale ja oglądałem starą mapę pana al’Vere. Jeżeli skręcimy na południe, gdy już dotrzemy do Caemlyn, droga nas zawiedzie do Illian i jeszcze dalej.
— A co jest takiego w tym Illian? — spytał ziewając Perrin. — W Illian przede wszystkim — odparł Mat — nie ma żadnych Aes Se...
Zapadła cisza, Rand ocknął się raptownie. Moiraine musiała im się przysłuchiwać od dłuższej chwili. Była z nią Egwene, ale uwagę przyciągała głównie Aes Sedai, stojąca na skraju łuny bijącej od ogniska. Mat leżał nadal na plecach, rozdziawiwszy usta i wpatrywał się w nią. Oczy Moiraine odbijały światło niczym ciemne, wypolerowane kamienie. Rand zaczął się nagle zastanawiać, od jak dawna tam stała.
— Chłopcy tylko... — zaczął Thom, ale Moiraine mu przerwała.
— Kilka dni wytchnienia, a wy już się chcecie poddać. — Jej opanowany, beznamiętny głos mocno kontrastował ze spojrzeniem. — Kilka spokojnych dni, a już zapominacie o wydarzeniach Zimowej Nocy.
— Nie zapomnieliśmy — zaprotestował Perrin. — To tylko...
Nadal nie podnosząc głosu, Aes Sedai zlekceważyła go tak samo jak barda.
— Tak się właśnie czujecie? Już chcecie uciekać do Illian i zapomnieć o trollokach, Półludziach i draghkarach?
Ogarnęła ich spojrzeniem. Kamienny błysk jej oczu kontrastujący ze zwykłym tonem głosu sprawiał, że Rand czuł się bardzo nieswojo, ale nie dała im szansy powiedzieć cokolwiek.
— Ściga was sam Czarny, wszystkich trzech albo tylko jednego i jeśli pozwolę wam odejść, dokąd tylko zechcecie, wówczas was dopadnie. Sprzeciwiam się wszystkiemu, czego pragnie Czarny, więc słuchajcie mnie i wierzcie mym słowom. Zanim pozwolę wam wpaść w ręce Czarnego, zniszczę was osobiście.
Rand dał się przekonać właśnie tej rzeczowości. Aes Sedai gotowa była zrobić dokładnie to, co mówiła, gdyby uważała, że to konieczne. Trudno mu było zasnąć tej nocy, tak samo zresztą jak i pozostałym. Nawet bard zaczął chrapać dopiero po zagaszeniu żaru ogniska. Po raz pierwszy Moiraine nie przyszła im z pomocą.
Nocne rozmowy Egwene i Aes Sedai drażniły Randa. Kiedy znikały w ciemności, szukając ustronnego miejsca, zastanawiał się, o czym mówią i co robią. Co Aes Sedai robiła z Egwene?
Którejś nocy poczekał, aż wszyscy mężczyźni ułożyli się do snu, a chrapanie Thoma rozbrzmiało tak głośno, że przypominało piłowanie dębowego pniaka. Wstał wtedy ostrożnie i owinął się kocem. Korzystając z umiejętności, jakich nabył podczas polowań na króliki, przekradł się wśród cieni rzucanych przez księżyc i przykucnął pod potężnym drzewem skórzanym, porośniętym twardymi, szerokimi liśćmi. Był wystarczająco blisko, by słyszeć Moiraine i Egwene, które siedziały na powalonym pniu przy małej lampce.
— Pytaj — mówiła Moiraine — i jeśli będę ci mogła teraz odpowiedzieć, zrobię to. Zrozum, nie jesteś jeszcze gotowa do wielu rzeczy, których nauczyć się nie możesz, dopóki nie poznasz innych rzeczy, które z kolei wymagają nauczenia się przed nimi jeszcze innych. Ale pytaj o co chcesz.
— Pięć Mocy — powiedziała powoli Egwene. — Ziemia, Wiatr, Ogień, Woda i Duch. To chyba nie jest sprawiedliwe, że ludzie najsprawniej władają Ziemią i Ogniem. Dlaczego przypadły im w udziale najpotężniejsze z Mocy?
Moiraine roześmiała się.
— Tak właśnie myślisz, dziecko? Czy istnieje skała tak silna, że wiatr i woda nie mogą jej zniszczyć, ogień tak silny, że woda nie może go ugasić, czy wiatr zdmuchnąć?
Egwene milczała przez jakiś czas i dłubała palcem w leśnym poszyciu.
— To... byli ci, którzy... którzy próbowali uwolnić Czarnego i Przeklętych, prawda? Męska odmiana Aes Sedai? Zrobiła głęboki wdech i zaczęła mówić szybciej. — Kobiety nie są takie. To mężczyźni postradali rozum i rozbili świat.
— Ty się boisz — stwierdziła ponuro Moiraine. — Gdybyś nie wyjeżdżała z Pola Emonda, po jakimś czasie zostałabyś Wiedzącą. Taki był plan Nynaeve, prawda? Albo zasiadałabyś w Kręgu Kobiet i kierowałabyś wszystkimi sprawami Pola Emonda, mimo że członkom Rady Wioski wydawałoby się, że oni to robią. Ale zrobiłaś coś niewiarygodnego. Wyjechałaś z Pola Emonda, opuściłaś Dwie Rzeki w poszukiwaniu przygód. Chciałaś to zrobić i jednocześnie się boisz. I uparcie się nie zgadzasz, aby twój strach wyprowadził cię w pole. W przeciwnym razie nie pytałabyś mnie, jak zostać Aes Sedai. A w każdym razie nie wyrzekłabyś się tak łatwo obyczajów i konwencji.
— Nie — zaprotestowała Egwene. — Ja się nie boję. Naprawdę chcę zostać Aes Sedai.
— Dla ciebie lepiej jeśli się boisz, ale mam nadzieję, że nie pozbędziesz się swego przekonania. Niewiele kobiet w dzisiejszych czasach ma wystarczające zdolności, aby stać się nowicjuszkami, a jeszcze mniej ma na to ochotę. — Głos Moiraine brzmiał tak, jakby snuła te rozważania dla samej siebie. — A z pewnością nigdy nie było dwóch takich w jednej wsi. Dawna krew jest ciągle silna w Dwu Rzekach.
Ukryty w cieniach Rand poruszył się, pod jego stopą trzasnęła gałązka. Zastygł momentalnie i zlany potem wstrzymał oddech, ale żadna z kobiet nie obejrzała się za siebie.
— Dwie? — krzyknęła Egwene. — Kto jeszcze? Kari? Kari Thane? Lara Ayellan?
Rozdrażniona Moiraine cmoknęła językiem, a potem odpowiedziała uroczyście:
— Musisz zapomnieć, że to powiedziałam. Obawiam się, że jej ścieżka biegnie inaczej. Zastanów się raczej nad swoją sytuacją. Nie wybrałaś łatwej drogi.
— Nie zawrócę z niej — zapewniła Egwene.
— Niech tak będzie. Ale nadal chcesz utwierdzenia, a ja nie mogę ci go dać, nie w taki sposób, jak ty chcesz.