Выбрать главу

Lan podjechał bliżej do palisady i pociągnął za postrzępioną linę wiszącą obok bramy. Po drugiej stronie zadźwięczał dzwonek, a zza krawędzi, wyższego od nich o dobre trzy piędzi muru, wyłoniła się jakaś pomarszczona twarz, przesłonięta wymiętą czapką z sukna.

— Co tam znowu? O tej porze dnia już nie otwieram bramy. Za późno; powiadam. Jedźcie do bramy Waterbridge, jeśli chcecie...

Klacz Moiraine weszła w zasięg wzroku człowieka przemawiającego do nich z góry. Nagle jego zmarszczki pogłębiły się od szczerbatego uśmiechu, wyraźnie wahał się, co teraz powiedzieć.

— Nie wiedziałem, że to pani. Czekajcie, już schodzę. Czekajcie chwilkę. Idę, już idę.

Głowa zniknęła, ale Rand nadal słyszał stłumione okrzyki, nakazujące im poczekać tam, gdzie stoją, bo on już idzie. Prawa strona starej bramy zaczęła się powoli otwierać ze zgrzytem i znieruchomiała, gdy powstały otwór był już wystarczająco duży, aby można było przeprowadzić przezeń konia. Dozorca bramy wystawił głowę na zewnątrz, błysnął swymi dziurawym’ ustami w uśmiechu i zaraz zszedł im z drogi. Moiraine wjechała tuż za Lanem, za nią Egwene.

Obłok potruchtał w ślad za Belą i Rand znalazł się na wąskiej uliczce zabudowanej wysokimi, drewnianymi ogrodzeniami i wysokimi, pozbawionymi okien spichrzami. Ich szerokie oddrzwia były szczelnie pozamykane. Moiraine oraz Lan już stali na ziemi i rozmawiali ze starym dozorcą, więc Rand również zsiadł z konia.

Niski mężczyzna, ubrany w mocno połatany płaszcz i kaftan, miętosił w dłoniach czapkę i pochylał głowę, gdy mówił. Przyjrzał się pozostałym członkom gromady, którzy właśnie zsiadali z koni, i potrząsnął głową.

— Ludzie z zapadłej wsi. — Znów wyszczerzył się w uśmiechu. — Czemuż to, pani Alys, zbieracie za sobą ludzi z sianem we włosach?

Po chwili jego wzrok ogarnął również Thoma Merrilina.

— A wy nie jesteście pasterzem. Pamiętam, jak was wpuszczałem kilka dni temu. Nie lubili waszych sztuczek na wsi, prawda bardzie?

— Mam nadzieję, że zapomnicie, żeście nas tu wpuścili, panie Avin — powiedział Lan, wciskając mu do ręki monetę. — I tak samo, nas wypuścicie.

— To niepotrzebne, panie Andra. Niepotrzebne. Już żeście mi dali dużo, jakeście wtedy wyjeżdżali. Bardzo dużo. Niemniej jednak moneta zniknęła tak zręcznie, jakby Avin sam był kuglarzem.

— Nie powiedziałem wtedy nikomu, to i teraz nie powiem. A już na pewno nie Białym Płaszczom — dokończył i zachmurzył się. Zacisnął usta, chcąc splunąć, ale pohamował się, gdy spojrzał na Moiraine.

Rand zamrugał oczami, ale nie odzywał się. Pozostali również, choć Matowi przychodziło to z trudem.

„Synowie Światłości” zdziwił się Rand.

To, co o Synach opowiadali domokrążcy, kupcy i ich strażnicy, zawierało wszelkie odcienie uczuć, od podziwu do nienawiści, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że Synowie nienawidzili Aes Sedai równie silnie jak Sprzymierzeńców Ciemności. Zastanowił się, czy oznacza to nowe kłopoty.

— Czy Synowie są teraz w Baerlon?

— Na pewno są. — Dozorca pokiwał głową. — O ile pa, miętam, przyjechali tego samego dnia, co wyście wyjechali. Nikt ich tu nie lubi. Ale większość tego nie pokazuje.

— Czy wiadomo, dlaczego tu są? — spytała Moiraine z napięciem w głosie.

— Dlaczego są tutaj? — Avin był tak zdumiony, że zapomniał pochylić głowę. — Pewnie, że wiadomo, ale zapomniałem. Byliście na wsi i pewnikiem słyszeliście tylko pobekiwanie owiec. Mówią, że tu przyjechali przez to, co się stało w Ghealdan. Smok, no wiecie, ten co tak na siebie mówi. Mówią, że on budzi zło, ja też w to wierzę, i oni chcą go zabić, tylko że on jest w Ghealdan, a nie tutaj. To tylko wymówka, aby się mieszać do cudzych spraw, tak sobie umyśliłem. Już na wielu drzwiach pojawiły się smocze kły.

Tym razem rzeczywiście splunął.

— Więc już sprawili dużo kłopotu, czy tak? — spytał Lan.

Avin potrząsnął energicznie głową i rzekł.

— Nie, żeby nie chcieli, tylko że gubernator nie ufa im już, tak samo jak ja. Nie wpuszcza ich do miasta więcej, jak po dziesięciu naraz, i to ich już tak nie złości. Jak słyszałem, reszta ma obóz gdzieś na północy. Ale farmerzy się na nich oglądają. Ci, którym się tu udaje wejść, skradają się w tych swoich białych płaszczach, wtykając nos do spraw uczciwych ludzi. Każą chodzić w Światłości i to jest rozkaz. Nieraz już omal nie doszło do bójki z furmanami, górnikami i hutnikami, a nawet strażnikami, ale Gubernator nie chce tu żadnych wojen, i dlatego tak jest. Jeśli oni polują na zło, to pytam, czemu nie są w Saldaei? Tam są jakieś kłopoty, jak słyszałem. Albo w Ghealdan? Powiadają, że tam się toczy wielka bitwa:

Moiraine cicho wciągnęła powietrze.

— Słyszałam, że Aes Sedai ciągną do Ghealdan.

— A jakże, pewnie, że jadą. — Avin znowu zaczął kiwać głową. — One pojechały do Ghealdan i od tego się zaczęła bitwa. Ludzie mówią, że te Aes Sedai zginęły. Może nawet wszystkie. Ja wiem, że niektórzy ludzie nie lubią Aes Sedai, ale pytam, kto inny może powstrzymać fałszywego Smoka? Co? I ci przeklęci durnie, którzy myślą, że mogą być męskimi Aes Sedai, czy jakoś tak. A co z nimi? Pewnie, są tacy, co mówią, znaczy Się nie Białe Płaszcze, nie ja, ale inni, że może ten człowiek jest rzeczywiście Odrodzonym Smokiem. Jak słyszałem, potrafi co nieco robić. Używa Jedynej Mocy. Idą za nim całe tysiące.

— Nie gadajcie tak głupio — żachnął się Lan, a Avin poczuł się wyraźnie urażony.

— Ja tylko powtarzam, co słyszałem, nie? Tylko to, com słyszał, panie Andra. Powiadają, niektórzy, że prowadzi swoją armię na wschód i południe, w kierunku Łzy.

Jego głos nabrzmiał znaczeniem.

— Powiadają, że on ich nazywa Ludem Smoka.

— Nazwy niewiele znaczą — powiedziała spokojnie Moiraine.

Jeżeli cokolwiek, co usłyszała, zaniepokoiło ją, to nie dała tego po sobie poznać.

— Gdybyście zechcieli, moglibyście nazwać swego muła Ludem Smoka.

— Oj, chyba nie — Avin zachichotał. — Na pewno nie, jak te Białe Płaszcze się tu kręcą. Ale też nie myślę, że ktoś by dobrze patrzył na takie imię. Wiem, o co pani się rozchodzi, ale... nie, pani, nie mojego muła.

— Bez wątpienia roztropna decyzja — powiedziała Moiraine. — Musimy już ruszać.

— I nie martwcie się, pani — powiedział Avin głęboko skłaniając głowę. — Nikogo żem nie widział.

Pomknął do bramy i parokrotnie szarpiąc jej skrzydłami zamknął ją.

— Nikogo i niczego nie widziałem.

Brama zamknęła się z głuchym łomotem, a Avin ściągnął kratę, pociągając za linę.

— Prawdę powiedziawszy, ta brama nie była otwierana od wielu dni.

— Niech Światłość cię oświeca, Avin — powiedziała Moiraine.

Zaraz potem ruszyli w ślad za nią. Gdy Rand obejrzał się za siebie, Avin stał nadal pod bramą. Polerował monetę brzegiem płaszcza i chichotał.

Podążali wyludnionymi ulicami, tak wąskimi, że mogły się na nich zmieścić obok siebie tylko dwie fury. Otaczały je składy, a z rzadka wysokie, drewniane ogrodzenia. Rand jakiś czas jechał obok barda.

— Thom, o co tu chodzi z Łzą i Ludem Smoka? Łza to miasto nad Morzem Burz, prawda?

— Krąg Karaethon — wyjaśnił zwięźle Thom.

Rand zamrugał oczami.

„Proroctwa Smoka.”

— Nikt nie opowiadał takich... historii w Dwu Rzekach. W każdym razie nie w Polu Emonda. Gdyby ktoś to spróbował zrobić, Wiedząca obdarłaby go żywcem ze skóry.