Выбрать главу

– Czy jest ci tu bardzo źle? – pyta Ewa. Babcia Irena uśmiecha się.

– Powiem ci coś w tajemnicy…

Ewa rozgląda się i jej wzrok pada na staruszkę patrzącą w okno.

– Ona nie słyszy – mówi babcia. – Ona czeka i nic więcej jej nie obchodzi. Tu wystarczy znaleźć sobie zajęcie i jest dobrze. Ona je znalazła. I ja znalazłam.

„Babcia Maria robiłaby swetry na drutach. Szaliki i rękawiczki”, myśli Ewa. „Co znalazła babcia kapeluszowa w tym okropnym miejscu? Co tu można znaleźć?”

– Wiesz, co to za budynek? – pyta babcia Irena i uśmiecha się. – Nawet Janowi tego nie powiedziałam. To moja dawna szkoła.

– Szkoła? Tu kiedyś była szkoła? – pyta Ewa bez zdziwienia, bo to wyjaśnia rozkład dużych sal wokół ciągnących się przez cały budynek korytarzy. Wyślizgane poręcze („Pewnie zjeżdżali na nich, jak my”), ślady po boisku w zaniedbanym ogrodzie.

– Tak, tu była szkoła, jeszcze w czasach stalinowskich.

– Co to są czasy stalinowskie? – pyta Ewa.

– Miałaś przecież lekcje historii – mówi babcia bez wyrzutu, jakby dla przypomnienia.

– Uczyłam się na pamięć – tłumaczy się Ewa.

Babcia Irena płynnie przemienia się w babcię kapeluszową i mówi surowo, choć z troską (Ewę niepokoi, że to starsza pani martwi się o nią, zamiast na odwrót. Na odwrót byłoby normalnie i w porządku):

– Nie można żyć prawdziwie, nie mając pojęcia o miejscu, w jakim się żyje i o tym, jakie ono było kiedyś.

Ewa milczy i myśli, że ona nie wie, a przecież żyje. A babcia znowu się uśmiecha.

– Wtedy żyjesz tylko z dnia na dzień – dopowiada, tak jakby słyszała jej myśli.

„Już nie. Już nie, choć nadal nie wiem, co to czasy stalinowskie”, myśli Ewa i pyta głośno:

– Co ci to daje, że kiedyś była tu twoja szkoła?

– W tych murach wciąż są obecne nasze głosy, myśli, uczucia, wydarzenia… a ja przeżywam je na nowo.

– Opowiedz mi o nich.

– Na przykład mój list do Stalina, w 1950 roku i spotkanie z hrabiną Maricą – mówi babcia i nie wiadomo, czy się uśmiecha, czy zasępia.

Ewa wyrzuca z głowy nazwisko Stalina, historii nie lubiła i nie lubi i pyta szybko:

– Znałaś prawdziwą hrabinę?

– Dziecko, hrabina Maricą to nie taka hrabina, jak myślisz – śmieje się babcia Irena.

– Nie? – dziwi się Ewa.

Hrabina Marica:

pani od polskiego odeszła. Na emeryturę. I przyszła nowa. Jasne włosy w gęstych loczkach po trwałej „na gorąco”. Małe, bystre oczy, pogodny uśmiech, wesoły, stanowczy głos. Zdrowa cera bez makijażu. Energiczne ruchy. Granatowa spódnica. Zielona koszula. Czerwony krawat.

– Dzień dobry, dziewczynki i chłopcy! – mówi pani tak radośnie, że wszyscy odruchowo uśmiechają się i rozbłyskują nawet okna dostojnego szkolnego budynku. – Od dziś lekcje będziemy prowadzić po nowemu. Bo mamy nowy ustrój. Bo wszystko w Polsce jest nowe i piękne. A będzie jeszcze piękniejsze. Spójrzcie, jak wszystko się zmienia!

…pani wykonuje szeroki wymach ręką i rzeczywiście, ponura zazwyczaj klasa jaśnieje od słonecznych promieni i od niej samej. Czterdzieści par oczu śledzi powiew nowego.

„Chyba nie będzie dziś gramatyki”, szepcze z nadzieją sąsiadka Ireny.

– Jeszcze niedawno w tym kraju była niesprawiedliwość. Kapitaliści wyzyskiwali robotników. Dlatego robotnicy strajkowali. A dziś właśnie robotnicy rządzą krajem. Wprawdzie jeszcze zostało trochę zgniłej reakcji, ale uporamy się z nią! – woła pani i ściany klasy rozstępują się przed jej głosem. – Dziewczynki i chłopcy! Czy wiecie, kto to jest Józef Wissarionowicz Stalin? Czy wiecie, jak się buduje socjalizm? Czy wiecie, że polscy robotnicy pod wodzą Stalina walczą o socjalizm, ale zgniła reakcja i inteligencja bronią się przed nim? Ale oni przegrają, a my wychowamy sobie nową inteligencję! i ja was tego nauczę, bo ta walka zaczyna się już tutaj, w szkole. Ja was nauczę, jak mamy wygrać, bo bój to będzie ostatni, dziewczynki i chłopcy.

Wszyscy odruchowo prostują się, gdyż od nowej pani bije zdrowa, świeża energia, w przeciwieństwie do starej polonistki, która pachniała kurzem, zleżałymi ubraniami i naftaliną.

– A teraz się poznamy – ciągnie pani radośnie i zerka do klasowego dziennika. – Adlewska, powstań… Aaa, to ty… Pochodzenie?

– ?

– Pochodzenie, mówię!

– …?!

– No, zawód ojca, Adlewska.

– Dentysta.

– Siadaj. Batko! Pochodzenie!

– Tata jest tym… no… urzędnikiem.

– Siadaj. Bigaj!

– Pochodzenie robotnicze, tata jest kolejarzem.

– Ładnie. Bardzo ładnie. A należy?

– …?

– Pytam, do czego tata należy?

– Tata należy do kolei.

– Idiotka…

– Tata należy do naszej rodziny…?

– Pytam, czy tata należy do partii!

– Ja nie wiem.

– To zawsze trzeba wiedzieć. Spytaj w domu i jutro mi powiesz. Siadaj. Czerwińska!

Irenka myśli: „Ona jest taka ładna i młoda. Jest jak koleżanka. Wszystko wie. Niczego się nie boi. Jakie ja mam pochodzenie? Inteligencja pracująca. I nie należy. Ona nie będzie mnie lubić. Tak bym chciała, żeby mnie lubiła”.

– Kalińska… Irenka wstaje.

– Pochodzenie…

Irenka pręży się na zewnątrz (już niemal stoi na baczność) – i wewnątrz.

– Mój tata jest inteligentem, ale nie ma dyplomu, więc właściwie… właściwie to jest półinteligentem! i nie należy, ale może należeć! Ja mu powiem!

Pani patrzy na Irenę długim, zaciekawionym spojrzeniem.

Nazajutrz pani przynosi na lekcje polskiego adapter. Cała klasa uczy się piosenek. o Nowej Hucie. o Zetempe. o stalowych rumakach, co ruszyły na pola. I piosenkę o Suliko. Po rosyjsku. Nikt w klasie nie zna rosyjskiego, więc wszyscy zapisują fonetycznie to, co pani im dyktuje. „Gdieże ty, maja Suliko…?” To jest ukochana piosenka Józefa Wissarionowicza Stalina. A Józef Wissarionowicz Stalin jest Ukochanym Wodzem pani.

– …nie. Nie moim, tylko nas wszystkich. I waszym też – wyjaśnia pani cierpliwie.

Pani opowiada klasie, jak się buduje Nową Hutę. Silnymi i zdrowymi rękami buduje ją młodzież z całej Polski.

My Zetempe!

My Zetempe!

Roboty nie boimy się!

Nie! Nie! Nie!

– Jak będziecie grzeczni, to was zabiorę na wycieczkę do Nowej Huty – mówi pani.

– i do Krakowa! – wyrywa się któraś z uczennic.

– Do Krakowa? Po co? Tam nie ma nic ciekawego a teraz opowiem wam o niezwykłym dzieciństwie małego Soso…

Wszyscy w klasie milkną. Dzieciństwo małego Soso brzmi prawie tak zachęcająco jak Przygody Winnetou. A mały Soso to po prostu duży Józef Stalin.

– Był dzieckiem genialnym…

Klasa w gorączkowym podnieceniu słucha opowieści pani o Pawliku Morozowie. o Pawce Korczaginie, o tym, jak Lubow Jarowaja z miłości do partii porzuciła złą miłość do białogwardzisty, wroga rewolucji i wydała go w ręce Czeka. To jest prawie tak samo ciekawe jak opowieści o Indianach; tam też byli źli biali i dobrzy czerwoni.

Ale najciekawsza – gdyż najbardziej niepojęta – jest dyktatura proletariatu. Chyba nawet pani nie wie, czym ona jest, gdyż choć wciąż używa tego określenia – to jednak nie objaśnia go, więc Irenka sama je sobie wyobraża: dyktatura proletariatu jest czymś wspaniałym i mocnym. Można być przy niej bezpiecznym, nigdy nie czuć strachu, przeciwnie: napełniać lękiem innych – byle być jej częścią. Dyktatura proletariatu wszystko wie i nigdy nie ma wątpliwości. Choć jest rodzaju żeńskiego, to jednak nie ma płci. Jest podobna do gigantycznego robotnika, wymalowanego na jednej ze ścian przy rynku – ma toporne, grube rysy i sękate, mocne dłonie, lecz równocześnie delikatne loczki pani i jej zdecydowany, jasny, wibrujący głos. Irenka bardzo chce być dyktaturą proletariatu, choć nie wie, jak to osiągnąć.

…tymczasem pani awansowała. Jest teraz wicedyrektorem, bo jej poprzednik odszedł na emeryturę. Wszyscy, którzy nagle odchodzą ze szkoły na emeryturę – choć wcale nie są zbyt starzy – już nigdy nie wracają. Nauczycielka polskiego, nauczyciel historii, nauczycielka francuskiego, a nawet pani od robótek ręcznych, która uczyła haftu richelieu.