Выбрать главу

– Nie przerażaj się, moja droga Katarzyno' – szepnęła jej Izabella – ale ja naprawdę znowu idę tańczyć z twoim bratem. Oświadczam stanowczo, że to prawie skandal. Powiadam mu, że powinien się rumienić, ale ty z Johnem musicie nam pomóc, żebyśmy się nie potrzebowali wstydzić. Pospiesz się, kochana moja, i przychodź do nas. John odszedł przed chwilą, ale zaraz tu wróci.

Katarzyna nie miała ani czasu, ani ochoty na odpowiedź. Tamci odeszli. John Thorpe wciąż tkwił nie opodal, toteż uważał© się już za straconą. Nie chcąc jednak, by sądził, iż na niego patrzy albo czeka, wbiła nieruchomo wzrok w swój wachlarz i akurat myślała, że to wszystko kara za jej szaleńczą nadzieję, iż mogą się spotkać w tym tłumie z Tilneyami – kiedy usłyszała, że zwraca się do niej i prosi ją do tańca nie kto inny, jak właśnie pan Tilney. Łatwo sobie wyobrazić, z jak rozjarzonym wejrzeniem przyjęła skwapliwie jego prośbę i z jakim rozkosznym trzepotaniem serca ruszyła z nim do kontredansowej grupy. Wymknąć się, i to, jak sądziła, wymknąć się w ostatniej chwili Johnowi Thorpe i zostać poproszoną do tańca przez pana Tilneya, natychmiast po wejściu na salę, jakby jej specjalnie szukał – chyba już większe szczęście nie mogło jej spotkać w życiu.

Zaledwie jednak zdobyli miejsce w tanecznym dwuszeregu, zwrócił się do niej John Thorpe, stojący tuż za nią.

– Hej, tam! – zawołał. – Panno Morland, co to ma znaczyć? Myślałem, że będziemy ze sobą tańcować?

– Dziwię się, że pan tak myślał, skoro mnie pan w ogóle nie poprosił.

– Dobre sobie! Poprosiłem panią zaraz, jak tylko wszedłem na salę i miałem zamiar prosić jeszcze raz, ale kiedym się obrócił, ciebie już nie było. To brzydka, nędzna sztuczka! Przecież przyszedłem tu tylko po to, żeby z tobą tańcować i święcie wierzę, że już od poniedziałku byłaś przeze mnie zaangażowana. Tak, pamiętam, żem cię prosił, kiedy czekałaś na dole na płaszcz. No, proszę, opowiadam tu moim znajomym, że idę tańczyć z najładniejszą dziewczyną na sali. Fantastycznie mnie wyśmieją, jak cię zobaczą w tańcu z kim innym.

– Och, nic podobnego! Po takim opisie nigdy nie odgadną, że to ja!

– Dobre sobie, jak nie odgadną, to ich stąd powyrzucam na zbity łeb za głupotę. Cóż to za jegomościa znalazła pani sobie? – Katarzyna zaspokoiła jego ciekawość. – Tilney – powtórzył. – Hm. Nie znam. Nieźle się prezentuje, całkiem do rzeczy. Może chce kupić konia? Jest tu mój przyjaciel, Sam Fletcher, ma konia, który każdemu będzie odpowiadał. Fantastycznie pojętne bydlę w zaprzęgu, za jedne czterdzieści gwinei. Diabelnie mnie kusiło, żeby go kupić, bo mam, między innymi, zasadę zawsze kupować dobrego konia, jeśli się nadarzy, ale to nie taki, jakiego mi trzeba – nie nadaje się do polowania. Dałbym każde pieniądze za dobrego huntera. Mam teraz: trzy najlepsze, jakie chodziły pod siodłem. Nie sprzedałbym ich za osiemset gwinei. Chcemy z Fletcherem nająć na przyszły sezon dom w hrabstwie Leicester Taka to diabelna niewygoda mieszkać w gospodzie.

Było to ostatnie zdanie, którym mógł inkomodować Katarzynę, bowiem uniósł go z nieodpartą siłą długi sznur przechodzących dam. Partner Katarzyny zbliżył się teraz do niej.

– Gdyby ten. dżentelmen pozostał z panią pół minuty dłużej – powiedział – wyprowadziłby mnie z cierpliwości. Nie ma prawa odbierania mi uwagi mojej partnerki. Zawarliśmy kontrakt wzajemnej uprzejmości na okres tego wieczora i przez ten czas wszystko, co mamy miłego do ofiarowania, należy do partnera. Nikt nie może przyciągać uwagi jednego z nas nie naruszając tym samym praw drugiego. Uważam kontredans za symbol małżeństwa. Głównymi obowiązkami w jednym i w drugim są wierność i grzeczność, ci zaś mężczyźni, co sami nie zdecydowali się ani na taniec, ani na małżeństwo, nie mają żadnych praw ani do partnerek, ani do małżonek swoich bliźnich.

– Ale to dwie tak różne rzeczy!

– Więc pani sądzi, że nie można ich porównywać?

– Z pewnością nie. Ludzie, którzy wzięli ślub, nigdy się nie mogą rozstać, muszą iść i razem mieszkać. Ci, co tańczą, muszą tylko stać naprzeciwko siebie w długiej sali przez pół godziny.

– A więc taka jest pani definicja małżeństwa i tańca. W tym świetle, doprawdy, podobieństwo nie jest uderzające, sądzę jednak, że potrafię je przedstawić zgodnie z tym, co mówiłem. Przyzna pani, że w obydwu przypadkach mężczyzna ma przywilej dokonywania wyboru, kobieta tylko możność odmowy, że w obu przypadkach jest to związek między mężczyzną a kobietą, uformowany dla korzyści obydwojga, oraz że z chwilą uformowania tego związku obydwoje należą wyłącznie do siebie aż do momentu jego rozwiązania; że każde z nich obowiązane jest nie dawać drugiemu powodów do żalu, iż on czy ona nie związał się był z kim innym, że w dobrze zrozumianym wspólnym interesie należy powstrzymywać wyobraźnię od błądzenia w kierunku doskonałości bliźniego swego jak też nie zastanawiać się, o ileż lepiej wyszłoby się na związku z kimś innym. Czy pani się zgadza?

– Tak, oczywiście, jak pan to mówi, wszystko brzmi bardzo ładnie, ale przecież to są całkiem różne rzeczy. Zupełnie nie mogę ich zobaczyć w tym samym świetle ani uważać, że związane są z nimi te same obowiązki.

– Pod jednym względem istnieje między nimi różnica. W małżeństwie oczekuje się od mężczyzny, że będzie utrzymywał kobietę, kobieta zaś winna umilać dom mężczyźnie, on ma ją żywić, ona ma się do niego uśmiechać. W tańcu zaś ich obowiązki są akurat odwrotne – od niego oczekuje się grzeczności i zabawiania damy, podczas gdy jej wkładem jest wachlarz i woda lawendowa. Zapewne ta właśnie różnica w obowiązkach uniemożliwia pani porównanie tych dwóch sytuacji.

– Nie, doprawdy, nigdy mi to nie przyszło do głowy.

– Wobec tego nic już nie wiem. Jedno, wszakże, muszę zauważyć. To nastawienie pani jest dosyć niepokojące. Zaprzecza pani kategorycznie, jakoby istniało jakiekolwiek podobieństwo obowiązków. Czy mam z tego wnosić, że pojęcia pani o obowiązkach stanu partnerskiego nie są tak surowe, jakbym sobie mógł tego życzyć? Czy powinienem żywić obawy, że gdyby ten dżentelmen, z którym rozmawiała pani przed chwilą, miał tu wrócić, czy też gdyby jakikolwiek inny mężczyzna zwrócił się do pani, nic by pani nie powstrzymało od rozmawiania z nim tak długo, jak by pani chciała?

– Pan Thorpe jest tak bliskim przyjacielem mojego brata, że jeśli się do mnie zwraca, muszę mu odpowiedzieć, ale oprócz niego nie znam chyba na tej sali nawet trzech mężczyzn.

– I to ma być jedyna moja gwarancja? Biada mi! Biada!

– Wydaje mi się, że trudno o lepszą, bo jeśli nikogo nie znam, to nie mogę z nikim rozmawiać, a poza tym ja nie chcę z nikim rozmawiać.