O wpół do pierwszej, kiedy Katarzyna przestała troszczyć się o pogodę, bo jej poprawa nie mogła już przynieść żadnych korzyści, niebo zaczęło się z własnej woli przejaśniać. Najpierw zaskoczył ją promień słońca, rozejrzała się, chmury się rozpraszały, natychmiast więc powróciła do okna, by patrzeć i dodawać otuchy tym miłym zjawiskom. Po dziesięciu minutach nie mieli wątpliwości, że popołudnie będzie pogodne i wszystko potwierdzało zdanie pani Allen, która „zawsze myślała, że się przejaśni”. Pozostawało jednak pytanie, czy Katarzyna może jeszcze oczekiwać swoich przyjaciół i czy panna Tilney odważy się wyjść po takim deszczu.
Błoto było zbyt wielkie, by pani Allen mogła towarzyszyć mężowi do pijalni, wobec czego poszedł sam, a ledwo Katarzyna zdążyła odprowadzić go wzrokiem wzdłuż ulicy, kiedy uwagę jej przyciągnęły te same dwa otwarte pojazdy z tymi samymi pasażerami, których widok tak bardzo ją zdziwił przed kilkoma dniami.
– Och, proszę, Izabella, mój brat i pan Thorpe. Może przyjechali po mnie, ale ja nie pojadę. Przecież nie mogę jechać, bo pani wie, panna Tilney może jeszcze przyjść.
Pani Allen przytaknęła. Wkrótce zjawił się John Thorpe, usłyszały go, nim jeszcze wszedł do pokoju, bo już na schodach ponaglał pannę Morland.
– Szybko, szybko – wołał otwierając gwałtownie drzwi – proszę natychmiast wkładać kapelusz, nie mamy ani chwili do stracenia, jedziemy do Bristolu. Dzień dobry, pani Allen.
– Do Bristolu? To chyba bardzo daleko. Ale tak czy inaczej, nie mogę dzisiaj z wami jechać, bo jestem umówiona, oczekuję tu lada chwila znajomych.
To, oczywiście, zostało porywczo zbyte jako drobiazg i żadna zgoła przeszkoda. Thorpe odwołał się do pani Allen o pomoc, a dwoje pozostałych weszło do domu, by go wesprzeć.
– Najdroższa moja Katarzyno, czy to nie cudowne? Będziemy mieli niebiańską przejażdżkę. Musisz za to podziękować mnie i twojemu bratu, wpadło to nam do głowy podczas śniadania, doprawdy, jestem pewna, że w tym samym momencie. Wyjechalibyśmy już dwie godziny temu, gdyby nie ten przebrzydły deszcz. Ale to nic, noce są teraz księżycowe i wszystko będzie cudownie. Och, jestem wprost wniebowzięta na myśl o odrobinie wiejskiego powietrza i spokoju! Ileż to lepsze od tańcowania w Dolnych Salach. Pojedziemy prosto do Clifton, tam zjemy obiad i zaraz po obiedzie, jeśli tylko wystarczy nam czasu, pojedziemy do Kingsweston.
– Wątpię, żebyśmy zdążyli tam dojechać – zaprotestował Morland.
– Ty zawsze kraczesz – krzyknął Thorpe. – Zdążymy zobaczyć dziesięć razy więcej! Kingsweston! Och i to, i zamek Blaize, i wszystko, o czym tylko zamarzymy. Ale ta twoja siostra powiada, że nie pojedzie.
– Zamek Blaize – zawołała Katarzyna – a cóż to takiego?
– Najpiękniejszy zamek w Anglii, warto przejechać pięćdziesiąt mil, żeby go zobaczyć.
– Czy to naprawdę zamek? Stary zamek?
– Najstarszy w królestwie.
– Taki, o jakich się czytuje?
– Dokładnie taki sam.
– Ale proszę mi naprawdę powiedzieć, czy tam są wieże i długie galerie?
– Masami.
– Wobec tego chciałabym go zobaczyć, ale nie mogą, nie mogę jechać.
– Nie możesz jechać? Najdroższa moja, co to znaczy?
– Nie mogę jechać, ponieważ – tu spuściła oczy bojąc się uśmiechu Izabelli – oczekuję panny Tilney i jej brata, którzy mają mnie zabrać na spacer za miasto. Obiecali przyjść o dwunastej, tylko wtedy padało, ale teraz zrobiło się ładnie, sądzę, że zaraz przyjdą.
– Nie przyjdą – zaprzeczył Thorpe – bo widziałem ich, kiedy skręcaliśmy w Broad Street. Czy on jeździ faetonem w dwa złote kasztany?
– Doprawdy, nie wiem.
– Tak, wiem, że jeździ, widziałem go. Mówi pani o tym, z którym pani wczoraj wieczór tańczyła, tak?
– Tak.
– Widziałem właśnie, jak skręcał w Lansdown Road, a wiózł pannę całkiem do rzeczy.
– Naprawdę pan widział?
– Naprawdę, na honor, od razu go poznałem! Poza tym miał chyba nie najgorsze szkapy.
– To doprawdy bardzo dziwne. Widocznie uważali, że jest za mokro na spacer.
– Wcale bym się temu nie dziwił, bo w życiu nie widziałem podobnego błota. Spacer! Może pani równie dobrze spacerować jak fruwać. Całą zimę nie było takiego błota – wszędzie sięga po kostki.
Izabella poparła brata.
– Najdroższa moja, nie wyobrażasz sobie nawet, jak jest grząsko, chodź, musisz jechać, nie możesz nam teraz odmówić.
– Bardzo bym chciała zobaczyć zamek, ale czy pozwolą nam go zwiedzić? Czy będziemy mogły wejść na wszystkie schody i zajrzeć do wszystkich komnat?
– Tak, tak, w każdy kąt i każdą dziurę.
– Ale znowu, jeśli oni pojechali tylko na godzinę, póki nie obeschnie, a potem tu przyjdą?
– Nie ma obawy, panno Mor land, bo słyszałem, jak Tilney wołał do jakiegoś przejeżdżającego konno mężczyzny, że jadą aż do Wiek Rocks.
– Wobec tego jadę. Czy mam jechać, proszę pani?
– Jak tam sobie chcesz, moja droga.
– Ależ. proszę pani, niechże ją pani namówi – rozległy się ogólne błagania. Pani Allen nie pozostała na nie głucha.
– No cóż, kochanie, może jedź. – W dwie minuty już ich nie było.
Katarzyna, gdy wsiadła do powoziku, wahała się między żalem po utracie jednej przyjemności i nadzieją na drugą, która ją wkrótce czeka – jedno uczucie dorównywało drugiemu stopniem natężenia, ale oba były całkiem odmienne. Uważała, że rodzeństwo Tilney nie zachowało się w stosunku do niej jak należy, tak łatwo rezygnując ze spotkania i nie przysyłając nawet kartki z przeproszeniami. Minęła zaledwie godzina od wyznaczonej na spacer pory, i mimo tego, co słyszała o potwornym błocie, które nagromadziło się przez tę godzinę, doszła z własnej obserwacji do wniosku, że mogliby spacerować bez szczególnych trudności. Bolało ją, że została tak lekko potraktowana właśnie przez nich. Z drugiej strony, rozkosz zwiedzenia zamku takiego jak Udolpho, bo tak wyobrażała sobie zamek Blaize, była kompensatą, zdolną wyrównać niemal wszystko.
Żwawo przejechali Pulteney Street i Laura Place, niewiele wymieniając słów. Thorpe przemawiał do swego konia, a ona rozmyślała na przemian to o ruinach nadziei, to o ruinach zamków, to o faetonach, to znowu o arrasach maskujących wejścia, to o Tilneyach, to o sekretnych drzwiach. Kiedy jednak wjechali w Argyle Buildings, wyrwało ją z zamyślenia pytanie towarzysza:
– Co za dziewczyna tak się pani przypatrywała przechodząc?
– Kto? Gdzie?
– Na prawym chodniku, teraz już chyba jej nie będzie widać.
Katarzyna obróciła się i ujrzała pannę Tilney, która wsparta na ramieniu brata szła powoli ulicą. Zobaczyła, że obydwoje odwracają się i patrzą za nią.
– Proszę stanąć, proszę, niech pan stanie – zawołała gwałtownie do swego towarzysza. – To panna Tilney, naprawdę. Jak pan mógł mi mówić, że pojechali! Stać, stać! Natychmiast wysiadam i idę do nich.
Ale cóż przyszło z tych wołań? Thorpe tylko zaciął konia do szybszego kłusa. Po chwili Tilneyowie, którzy już się więcej nie oglądali, zniknęli jej z oczu na rogu Laura Place, zaś w następnym momencie ona sama znalazła się już na Placu Targowym. Ale i tam jeszcze i podczas jazdy przez całą następną ulicę błagała go, by stanął.
– Proszę, proszę się zatrzymać, panie Thorpe. Nie mogę jechać dalej, nie pojadę. Muszę wracać do panny Tilney! – Ale pan Thorpe śmiał się tylko, śmigał batem, popędzał konia, wydawał dziwne okrzyki i jechał dalej. Katarzyna zaś, chociaż zła i zirytowana, nie mogła wysiąść z pojazdu i musiała dać za wygraną. Nie szczędziła mu jednak wyrzutów. – Jak pan mógł tak mnie zwieść, panie Thorpe? Jak pan mógł powiedzieć, że widział ich jadących na Lansdown Road? Dałabym wszystko, żeby to się nie było stało. Jakie musiało im się wydać dziwne, jakie niegrzeczne, że tak przejechałam koło nich bez słowa! Nie wyobraża pan sobie, jak bardzo się zirytowałam! Już ani Clifton, ani żadna inna miejscowość nie sprawi mi przyjemności. O ile bym wolała wysiąść zaraz i pójść za nimi! Jak pan mógł powiedzieć, że ich widział w faetonie?