Kiedy upewniono się co do treści listu, John Thorpe, który czekał tylko na jego nadejście z wyjazdem do Londynu, zaczął się szykować do podróży.
– No cóż, panno Katarzyno – zaczął znalazłszy się z nią sam na sam w saloniku – przyszedłem się pożegnać przed wyjazdem.
Katarzyna złożyła mu życzenia szczęśliwej drogi. Zdawało się, że jej nie słyszy, podszedł do okna jakiś nieswój, mrucząc jakąś melodyjkę, pochłonięty własnymi myślami.
– Nie za późno dojedzie pan do Devizes? – zapytała. Nie odpowiedział. Po chwili jednak wybuchnął niemaclass="underline"
– Słowo daję. ten pomysł z małżeństwem to wcale nie takie głupie. Całkiem rozsądną myśl mieli Bella i pani brat. Cóż pani o tym sądzi? Bo ja powiadam, że to nie-głupi pomysł.
– Myślę, że bardzo dobry.
– Tak i pani uważasz? Szczerze powiedziane, słowo daję! Rad słyszę, że nie jesteś, pani, wrogiem stanu małżeńskiego. A słyszałaś kiedy piosenkę Za weselem wesele? Co to ja chciałem… przyjedzie pani chyba na wesele Belli, co?
– Tak, obiecałam pańskiej siostrze, że jeśli to będzie możliwe, przyjadę.
– No i wtedy, wiesz pani – mówił kręcąc się, z wymuszonym głupawym śmiechem – możemy wtedy sprawdzić, czy nam się uda ta stara piosenka.
– Doprawdy? Ależ ja w ogóle nie śpiewam. A teraz do widzenia. Jem dzisiaj obiad z panną Tilney i muszę już wracać do domu.
– Ale gdzie się pani tak diabelnie spieszy! Kto wie, kiedy znowu będziemy razem? To nie znaczy, żebym nie miał wrócić najdalej za dwa tygodnie, chociaż mi się te dwa tygodnie będą diabelnie dłużyć.
– Wobec tego, czemu pan jedzie na tak długo? – odparła Katarzyna widząc, że jej rozmówca czeka na odpowiedź.
– Ładnie, że pani tak mówi. Ładnie i zacnie, nie zapomnę o tym w pośpiechu. Ale myślę sobie, że w pani jest więcej dobroci, zacności i takich tam różnych niż w kimkolwiek innym na świecie. Niebywała wprost zacność, i nie tylko zacność, ale tyle w pani… tyle wszystkiego… no i ma pani takie… słowo' daję, nie znam nikogo takiego jak pani.
– Ojejku, mnie się zdaje, że bardzo wiele jest takich jak ja, tylko że o wiele lepszych. Do widzenia panu.
– Ale, chwileczkę, panno Morland, czy nie sprawię nikomu przykrości przyjeżdżając za niedługi czas do Fullerton, żeby złożyć moje uszanowania?
– Niech pan przyjedzie – moi rodzice chętnie pana poznają.
– I mam nadzieję… mam nadzieję, panno Katarzyno… że i pani mnie przywita bez przykrości.
– Och, oczywista, bez najmniejszej. Niewielu jest ludzi, których widok sprawia mi przykrość. Zawsze raźniej w towarzystwie.
– Słowo daję, myślę zupełnie tak samo. Być z niewielką a wesołą kompanią, kompanią ludzi bliskich, być tam, gdzie chcę, i z tymi, z którymi chcę, i niech diabli wezmą wszystko inne, o to tylko stoję, a serdecznie jestem rad słysząc, że i pani tak uważa. Ale coś mi się zdaje, panno Morlanel, że w większości spraw jesteśmy jednego zdania.
– Być może, ale jakoś nigdy mi to nie przyszło do głowy. A co do większości spraw, to prawdę mówiąc, niewiele jest takich, w których mam swoje zdanie.
– Słowo daję, ja też! Nie zwykłem wysilać mózgu nad tym, co mnie nie tyczy. Wszystko biorę bardzo prosto. Niech tylko mam dziewczynę, która mi się podoba i porządny dach nad głową, a reszta nic mnie nie obchodzi. Furda bogactwo. Mam własny przyzwoity dochód, a gdyby dziewczyna nie miała pensa przy duszy, to furda, powiadam!
– Słusznie! W tej materii mam takie samo zdanie jak pan. Jeśli jedna strona ma dostateczny majątek, druga go mieć nie potrzebuje. I nieważne, kto z nich majątek wnosi, byle wystarczał. Nie znoszę zasady, że jedna wielka fortuna winna szukać drugiej, a już za najwstrętniejszą rzecz na świecie uważam małżeństwo dla pieniędzy. Żegnam pana. Miło nam będzie zobaczyć pana w Fullerton, kiedy to tylko okaże się możliwe. – I wyszła.
Cała jego galanteria nic mogła sprawić, by Katarzyna została dłużej. Miała tak niezwykłe wiadomości do przekazania i na taką wizytę musiała się przygotować, że żadne jego namowy nie byłyby w stanie jej zatrzymać. Pospieszyła więc do domu zostawiając go w niezłomnym przekonaniu, iż bardzo mu się udało przemówienie i że panna wyraźnie robi mu awanse.
Ponieważ wiadomość o zaręczynach brata ogromnie ją poruszyła, spodziewała się, że państwo Allenowie, usłyszawszy o tym cudownym wydarzeniu, również przejmą się niesłychanie. Jak bardzo się jednak rozczarowała! Okazało się, że niezwykłej wiadomości, którą zakomunikowała z obszernym wstępem, spodziewali się już od przyjazdu jej brata; wszystkie zaś uczucia ich w tym momencie sprowadziły się do życzeń dla obojga młodych, przy czym pan Allen zrobił uwagę na temat urody Izabelli, a pani Allen – na temat tego, jak bardzo jej się poszczęściło. Katarzynie ta niewrażliwość wydała się zdumiewająca. Kiedy jednak pani Allen dowiedziała się o sekretnym wyjeździe Jamesa do Fullerton, przejęła się trochę. Nie mogła tego słuchać z zupełnym spokojem i wciąż powtarzała, jak bardzo żałuje, że sprawa została zachowana w tajemnicy, jak bardzo pragnęłaby wiedzieć wcześniej o jego wyjeździe, bo wówczas na pewno by go chciała zobaczyć, jako że niewątpliwie musiałaby go trudzić prośbą o zawiezienie wyrazów uszanowania dla rodziców oraz serdecznych pozdrowień dla całej rodziny Skinnerów.
ROZDZIAŁ 16
Katarzyna spodziewała się tak wielkiej przyjemności po swojej wizycie na Milsom Street, że musiała się nieuchronnie rozczarować. Tak więc, chociaż została najuprzejmiej przyjęta przez generała Tilneya i mile powitana przez jego córkę, chociaż Henry był w domu i nie zaproszono poza nią innych gości, stwierdziła po powrocie, bez wielogodzinnych analiz własnych uczuć, że szła na owo spotkanie szykując się na radość, której nie zaznała. Zamiast pogłębić swoją znajomość z panną Tilney podczas wspólnie spędzonych godzin, była chyba z nią teraz na mniej zażyłej stopie niż poprzednio. Myślała, że zobaczy Henry'ego Tilneya w korzystniejszym niż kiedykolwiek świetle, w swobodnej rodzinnej atmosferze, tymczasem nigdy jeszcze nie był tak małomówny i nie-pociągający, a pomimo wielkiej uprzejmości, jaką okazywał jej generał, mimo jego podziękowań, komplementów i zaproszeń, ulgą było uwolnić się od niego. Jak to wszystko wytłumaczyć – pozostawało dla niej zagadką. Przecież to na pewno nie wina generała. Nie ulegało wątpliwości, że to ogromnie miły, zacny i w ogóle uroczy pan, boć przecież taki przystojny i postawny, no i ojciec Henry'ego. Nie, nie można go winić za brak humoru obojga rodzeństwa czy fakt, że nie znalazła przyjemności w jego towarzystwie. To pierwsze, przypuszczała, mogło być zwykłym przypadkiem, to drugie mogła przypisać tylko własnej głupocie. Usłyszawszy szczegółowy opis wizyty Izabella znalazła inne wytłumaczenie.
– Wszystko to duma, duma! Nieznośna wyniosłość i duma! – Od dawna podejrzewała, że ta rodzina ma bardzo wysokie mniemanie o sobie, a teraz upewniła się tylko w tym przekonaniu. W życiu nie słyszała, by ktoś zachował się tak niegrzecznie jak panna Tilney. Żeby jej nie starczyło zwykłego dobrego wychowania na robienie jak należy honorów domu! Żeby tak lekceważąco odnosić się do swojego gościa! Niemal ust do niego nie otworzyć.
– Ależ nie było tak źle, Izabello! Nie okazała mi najmniejszego lekceważenia, była bardzo uprzejma.
– Och, nie broń jej! I jeszcze ten brat, on, który wy-dawał się tak do ciebie przywiązany! Wielkie nieba! No cóż, nie można zrozumieć uczuć pewnych ludzi! Więc przez cały dzień nawet na ciebie nie spojrzał?