Z każdą chwilą rosło jej lękliwe przejęcie, aż wreszcie Katarzyna chwyciwszy drżącymi dłońmi klamrę zamknięcia postanowiła zaspokoić za wszelką cenę swoją ciekawość, przynajmniej co do zawartości skrzyni. Z wielką trudnością, bo coś jakby się próbowało jej opierać, uniosła nieco wieko skrzyni, lecz w tej akurat chwili ktoś nagle zapukał do drzwi. Katarzyna drgnęła, puściła klamrę i wieko zamknęło się ze straszliwym łoskotem. Natrętem nie w porę okazała się pokojówka panny Tilney, przysłana, by pomóc pannie Morland przy toalecie. Katarzyna, chociaż odesłała ją natychmiast, oprzytomniała nieco i zdała sobie sprawę, czym się powinna zająć. Opanowawszy więc nieprzepartą chęć zbadania tajemnicy, zaczęła się niezwłocznie ubierać. Nie szło jej to jednak bardzo składnie, bo myśli i wzrok wciąż miała skupione na owym przedmiocie, jakby obliczonym na budzenie ciekawości i niepokoju, toteż choć młoda panna nie pozwalała już sobie mitrężyć ani chwilki na następną próbę, nie potrafiła ani na moment odsunąć się od skrzyni. Wreszcie, kiedy wsunęła jedną rękę w rękaw sukni, doszła do wniosku, że toaletę ma właściwie na ukończeniu, wobec czego może bezpiecznie pofolgować rozpierającej ją ciekawości. Przecież ma na pewno minutkę na zbyciu, a tak wytęży siły, że wieko natychmiast odskoczy, chyba że przytrzymają je jakieś nadnaturalne moce. Rzuciła się więc ku skrzyni. Okazało się, że zaufanie jej nie zawiodło. Energicznym szarpnięciem odrzuciła wieko – ze zdumieniem ujrzała spoczywającą w kącie skrzyni bawełnianą kołdrę, złożoną porządnie i świadczącą swym wyglądem o legalnej przynależności do tego miejsca.
Wpatrywała się w nią z pierwszym rumieńcem zdumienia, kiedy do pokoju weszła panna Tilney, by spytać, czy Katarzyna już gotowa, toteż do fali wstydu, że mogła choć przez chwilę żywić tak niedorzeczne przypuszczenia, doszedł wstyd, że przyłapano ją na tym niepotrzebnym szperaniu.
– To dziwna stara skrzynia, prawda? – powiedziała panna Tilney, gdy Katarzyna spiesznie zamknęła wieko i obróciła się do zwierciadła. – Trudno powiedzieć, od ilu tu jest pokoleń. Nie wiem, skąd się znalazła w tym pokoju, ale jej stąd nie ruszałam, bo myślałam, że może się czasem przydać na kapelusze i czepeczki. Najgorsze, że jest taka ciężka i trudno ją otwierać. Ale tu, w tym kącie, najmniej zawadza.
Katarzyna nie miała czasu na rozmowę, bo jednocześnie czerwieniła się, wiązała suknię i w nagłym pośpiechu podejmowała w duszy mądre postanowienia. Panna Tilney delikatnie napomknęła o spóźnieniu. W pół minuty później zbiegały razem po schodach ze strachem nie całkiem bezpodstawnym, bowiem generał Tilney przemierzał salon tam, i z powrotem z zegarkiem w dłoni i natychmiast, gdy weszły, szarpnął gwałtownie dzwonek i rozkazał: – Obiad ma być podany natychmiast! Katarzyna aż zadrżała słysząc ten rozkazujący ton i siedziała blada, zadyszana i ogromnie pokorna, martwiąc się o jego dzieci, z nienawiścią w sercu do starych skrzyń. Generałowi zaś, kiedy na nią spojrzał, wróciła dawna uprzejmość i resztę czasu poświęcił na wyrzucaniu córce, że tak niemądrze i bez najmniejszej przyczyny popędzała swą śliczną przyjaciółkę, która teraz siedzi taka zadyszana; Katarzyna jednak nie mogła w żaden sposób przejść do porządku dziennego nad podwójnym strapieniem, że ściągnęła kazanie na głowę przyjaciółki i zrobiła głupstwo. Wreszcie zasiedli na szczęście do stołu, gdzie błogie uśmiechy generała i własny apetyt przywróciły jej równowagę ducha. Jadalnia była okazała, rozmiarami pasowałaby do salonu o wiele większego niż używany na co dzień mały salonik, a umeblowana bogato i zbytkownie, czego niemal nie doceniły niedoświadczone oczy naszej bohaterki, która dostrzegła niewiele więcej nad rozmiary pokoju i liczbę służby. Podziw dla owych rozmiarów wyraziła głośno, a generał z łaskawym wyrażeni, twarzy przyznał, że owszem, nie jest to pokój o złych wymiarach, a chociaż przywiązuje do tych spraw małą wagę, uważa jednak, że jako tako przestronna jadalnia jest po prostu koniecznością życiową, ale Katarzyna musi być przecież przyzwyczajona do pokoi o wiele większych u państwa Allenów.
– Och, wcale nie – uczciwie zapewniła go Katarzyna. – Jadalnia państwa Allenów jest co najmniej o połowę mniejsza.
Ona sama nigdy w życiu nie widziała tak wielkiego pokoju. Generał wpadał w coraz lepszy humor. No cóż, ponieważ miał taki pokój, uważał, że należy go wykorzystać, ale doprawdy, na honor, sądzi, że o wiele wygodniej może być w pokojach o połowę mniejszych. Był pewny, że dom państwa Allenów musi mieć rozmiary najdokładniej odpowiadające wymogom rozsądnego szczęścia.
Wieczór upłynął bez dalszych zaburzeń, a w dorywczych chwilach nieobecności generała – pogodnie i wesoło. Tylko przy gospodarzu Katarzyna odczuwała odrobinkę zmęczenia podróżą, lecz nawet wówczas, nawet w chwilach senności czy skrępowania, przeważało ogólne poczucie szczęścia i myślała o swoich przyjaciołach w Bath ni razu nie pragnąc znaleźć się wśród nich.
Noc przyszła burzliwa; przez całe popołudnie co pewien czas zrywały się podmuchy wiatru, a kiedy towarzystwo się rozchodziło, szalała wichura i gwałtowny deszcz. Przechodząc przez hall Katarzyna wsłuchiwała się ze zgrozą w odgłosy burzy, a kiedy huknęło tuż, tuż za rogiem starożytnej budowli, kiedy obok trzasnęły nagle jakieś drzwi, poczuła po raz pierwszy, że naprawdę jest w opactwie. Tak, to były typowe odgłosy, przywiodły jej natychmiast na pamięć najrozmaitsze straszliwe sytuacje i potworne sceny, które rozgrywały się w murach takich właśnie budowli, a które zapoczątkowały takie właśnie burze, i z całego serca cieszyła się, że jej wejście pod ten dostojny dach odbyło się w pogodniejszych okolicznościach. Ona nie ma się czego obawiać od nocnych zbójów czy pijanych galantów. Przecież ta opowieść Henry'ego w podróży to na pewno żart. W domu tak umeblowanym i tak strzeżonym ani nie ma czego szukać, ani czego się bać i może iść do sypialni równie bezpieczna jak we własnym pokoju w Fullerton. Tak to przezornie dodawała sobie ducha wchodząc po schodach, a kiedy zauważyła, że panna Tilney śpi zaledwie o dwoje drzwi dalej, weszła do swojego pokoju nawet z pewną śmiałością w sercu. Tu nastrój jej poprawił się jeszcze bardziej na widok drewnianych szczap płonących wesoło na kominku.
– O ile lepiej – powiedziała do siebie podchodząc do paleniska – o ile lepiej zastać ogień płonący już na kominku, niż czekać, drżąc z zimna, aż cala rodzina się położy, co było losem tylu nieszczęsnych dziewczyn, a potem przestraszyć się śmiertelnie, kiedy stara, wierna sługa wchodzi niosąc drzewo na podpałkę. Jakżem rada, że Northanger jest takie, jakie jest. Jeśliby przypominało różne inne miejsca, to nie wiem, czy w taką noc jak dzisiaj odpowiadałabym za swoją odwagę, ale teraz nie mam żadnego powodu do obaw, na pewno.
Rozejrzała się po pokoju. Zasłony w oknach jakby się poruszyły. To na pewno nic innego jak gwałtowny wiatr przenikający przez szpary w okiennicach. Nucąc niedbale piosenkę ruszyła ku nim śmiało, by się co do tego upewnić, zajrzała odważnie.za każdą zasłonę, nie dostrzegła na niskich parapetach niczego, co by ją mogło przerazić, i przyłożywszy dłoń do okiennicy poczuła na własnej skórze, jak silny wieje wiatr. Nie bez skutku pozostało też spojrzenie, jakim obrzuciła skrzynię odwróciwszy się od badanego okna – szyderczo wspomniała bezpodstawne lęki zrodzone w czczej wyobraźni i z rozkoszną beztroską zaczęła się szykować do spania. Powoli, nie ma się czego śpieszyć, nic nie szkodzi, jeśli będzie ostatnią czuwającą osobą w domu. Ale nie dorzuci do ognia – to byłby akt tchórzostwa, jakby chciała mieć jeszcze w łóżku ochronę światła. Tak więc ogień dogasał i Katarzyna po niemal godzinnych przygotowaniach zaczęła już myśleć o pójściu spać, kiedy obrzucając pokój pożegnalnym spojrzeniem, dostrzegła nagle wysoki, staroświecki, czarny sekretarzyk, który – choć stał na całkiem poczesnym miejscu – jakoś dotąd nie zwrócił jej uwagi. Natychmiast przypomniały jej się słowa Henry'ego, opis sekretarzyka z hebanu, którego w pierwszej chwili miała nie zauważyć; i chociaż nie można tego brać poważnie, trudno nie zauważyć pewnej osobliwości tego zjawiska, a w każdym razie bardzo szczególnego zbiegu okoliczności. Wzięła świecę i obejrzała z bliska sekretarzyk. Prawdę mówiąc, nie był to heban ze złotem, ale japońska robota, czarno-żółty japoński sekretarzyk, bardzo ładny – a w świetle świecy żółta barwa łudząco przypominała złoto.