– Nie – oświadczył. – Nie trzeba się starać, by ręka mego ojca była jeszcze surowsza, ani ubiegać chwili, kiedy Fryderyk wyzna swoje szaleństwo. Sam musi przedstawić sprawę.
– Ale on przedstawi tylko jej połowę.
– I ćwierć wystarczy.
Minął dzień i drugi, a od kapitana Tilney a nie przychodziły żadne wiadomości. Brat i siostra nie wiedzieli, co o tym myśleć. Czasami wydawało im się, że jego milczenie jest oczywistym następstwem domniemanych zaręczyn, kiedy indziej zaś, że jedno przeczy drugiemu. Tymczasem sam generał, choć był co rano urażony brakiem listu od syna, nie żywił poważniejszych obaw i nie miał większej troski nad to, by panna Moriand jak najmilej spędzała czas w Northanger. Często mówił o tym i niepokojem, obawiał się, że jednostajność dni i towarzystwa zniechęci ją do tego domu, pragnął, aby lady Frasers zjechała była do swej wiejskiej posiadłości, wspominał od czasu do czasu, że trzeba by zaprosić większe grono gości na obiad i raz czy dwa zaczynał nawet liczyć młodzież z sąsiedztwa, która mogłaby przyjechać na tańce. Ale teraz martwy sezon, ani nie można polować na kaczki, ani na inną zwierzynę, a lady Frasers nie zjechała do swojej wiejskiej posiadłości. Wszystko wreszcie skończyło się na oświadczeniu pewnego ranka Henry'emu, że kiedy za następnym razem pojedzie do Woodston, zrobią mu niespodziankę tego samego lub następnego dnia i przyjadą zjeść z nim kawałek, baraniny. Henry był ogromnie zaszczycony i szczęśliwy, a Katarzyna wprost wniebowzięta.
– A jak ojciec sądzi, kiedy mogę oczekiwać tej przyjemności? Muszę być w Woodston w poniedziałek, by uczestniczyć w zebraniu parafialnym, i zapewne będę musiał zostać tam kilka dni.
– No cóż, zaryzykujemy któregoś z tych dni. Nie trzeba się umawiać. Nie zmieniaj absolutnie w niczym swoich planów. Wystarczy nam to, co będziesz miał w domu pod ręką. Sądzę, że te młode damy wezmą pod uwagę fakt, iż siedzą przy kawalerskim stole. Zastanówmy się: w poniedziałek będziesz miał dużo zajęcia, w poniedziałek nie przyjedziemy. We wtorek znowu ja będę miał wiele zajęcia. Spodziewam się przed południem mego oficjalisty z Brockham z rachunkami, a później przyzwoitość mi nie pozwala nie jechać do klubu. Doprawdy, nie mógłbym potem pokazać się moim sąsiadom, natychmiast by to sobie fałszywie tłumaczyli, jako że wiedzą, żem w domu, na wsi, a mam zasadę, panno Moriand, nigdy nie obrażać sąsiada, jeśli mogę do tego nie dopuścić poświęcając mu odrobinę czasu i uwagi. To są ludzie prawdziwie godni szacunku. Dwa razy do roku posyłam im z Northanger pół kozła i kiedy tylko mogę, jadam z nimi kolację. Wobec tego wtorek jest, można powiedzieć, wykluczony. Ale we środę – wydaje mi się, Henry, że możesz nas oczekiwać we środę, a przyjedziemy do ciebie wcześnie, żebyśmy mieli czas rozejrzeć się dookoła. Sądzę, że droga do Woodston nie zabierze nam więcej nad dwie godziny i trzy kwadranse, do powozu wsiądziemy o dziesiątej, tak więc we środę za kwadrans pierwsza możesz nas wypatrywać.
Nawet bal nie sprawiłby Katarzynie większej uciechy niż ta krótka wycieczka, tak bardzo pragnęła zobaczyć Woodston, toteż serce wciąż miała wezbrane radością, kiedy w godzinę później do pokoju, w którym siedziała z Eleonorą, wszedł Henry w wysokich butach i podróżnym płaszczu.
– Przyszedłem tu, moje panie, w moralizatorskim nastroju, by zwrócić waszą uwagę na to, że za przyjemności tego świata trzeba zawsze płacić i że często owa transakcja bynajmniej nie jest korzystna, bowiem wymieniamy gotowiznę naszego obecnego szczęścia za oblig na przyszłość, który może nie być honorowany. Spójrzcie na mnie teraz, w tej chwili. Ponieważ mam żywić nadzieję, iż ujrzę was w środę w Woodston, czemu może przeszkodzić niepogoda czy dwadzieścia innych przyczyn, muszę wyjeżdżać natychmiast, o dwa dni wcześniej, niż zamierzałem.
– Wyjeżdżać? – zawołała Katarzyna, a twarz jej się wydłużyła. – A to dlaczego?
– Dlaczego? Jakże pani może zadawać takie pytanie? Ponieważ natychmiast bez chwili zwłoki muszę śmiertelnie wystraszyć moją starą gospodynię. Po prostu dlatego, że muszę jechać i przygotować obiad dla was, ot, dlaczego.
– Och, pan nie mówi serio.
– Nie tylko serio, ale i z żalem, bo wolałbym tu zostać.
– Ale jakże pan może myśleć o czymś takim po tym, co mówił generał? Przecież tak mocno podkreślał, żeby nie robił pan sobie żadnych kłopotów, bo byle co wystarczy? – Henry uśmiechnął się tylko. – Przecież ze względu na mnie i na pańską siostrę to jest zupełnie zbyteczne – pan dobrze o tym wie, a generał tak wyraźnie mówił, żeby pan nie szykował nic specjalnego, a nawet gdyby nie powiedział i połowy tego, co mówił, to przecież ma na co dzień w domu taki wspaniały obiad, że zjedzenie raz pośledniejszego nie może mieć znaczenia.
– Pragnąłbym móc myśleć tak jak pani, ze względu i na niego, i na mnie. Eleonoro, ponieważ jutro niedziela, nie wrócę.
Wyszedł, a ponieważ Katarzynie zawsze łatwiej było zwątpić we własne zdanie niż w zdanie Henry'ego, musiała po chwili przyznać, że postąpił słusznie, chociaż jego wyjazd sprawił jej przykrość. Myśli jej zaprzątnęło teraz niewytłumaczalne postępowanie generała. To, że był bardzo wybredny, jeśli idzie o jadło, odkryła bez cudzej pomocy dzięki własnym obserwacjom, ale nie mogła pojąć, dlaczego by miał z takim przekonaniem mówić jedno, a myśleć co innego? Jak wobec tego można w ogóle/rozumieć łudzi? Kto, jak nie Henry, może wiedzieć/ naprawdę, o co chodzi generałowi?
Ale od soboty do środy mieli się obywać bez Henry'ego. Do takiego smutnego wniosku prowadziły wszystkie deliberacje. Na pewno w czasie jego nieobecności przyjdzie list od kapitana Tilneya, a w środę będzie padało. Przeszłość, czas obecny i przyszłość jednako omraczał postępek. Brat jej taki jest nieszczęśliwy! Utrata Izabelli – co za cios! Nadto wyjazd Henry’ego zawsze się odbijał na nastroju Eleonory. Cóż więc mogło cieszyć czy bawić Katarzynę? Nużyły ją lasy i zarośla, takie łyse i suche, a opactwo samo w sobie znaczyło już dla niej tyle samo, co każdy inny dom. Wszelkie o nim rozmyślania boleśnie przypominały tylko szaleństwa, zrodzone i wykarmione w tej starej budowli. Jaka rewolucja dokonała się w jej pojęciach! Ona, która tak marzyła, by znaleźć się w opactwie, teraz nie wyobrażała sobie nic bardziej uroczego jak bezpretensjonalna, wygodna plebania o dobrych proporcjach, przypominająca Fullerton, tylko lepsza. Fullerton ma pewne mankamenty, a Woodston zapewne nie ma żadnych. Och, żeby ta środa wreszcie przyszła!
Przyszła i to akurat wtedy, kiedy się jej należało wedle kalendarza spodziewać. Przyszła: dzień był piękny, a Katarzyna w siódmym niebie kroczyła po chmurach. O godzinie dziesiątej czterokonna kareta przewiozła tamtych dwoje z opactwa i po miłej dwudziestomilowej prawie przejażdżce wjechali do Woodston, dużej i ludnej wsi, niebrzydko położonej. Katarzyna wstydziła się przyznać, jak ładną jej się wydaje ta wieś, ponieważ generał uznał za stosowne przepraszać, że teren taki tu płaski, a wieś taka mała. W głębi serca jednak wolała ją od wszystkich miejsc, w których była, i spoglądała z uwielbieniem na każdy schludny dom, będący czymś więcej niż chatą, i na wszystkie malutkie sklepiki spożywcze mijane po drodze. Przy końcu wsi, troszkę od niej odsunięta, stała plebania, nowo wybudowany, solidny kamienny budynek z półkolistym podjazdem i zieloną bramą, a kiedy podjeżdżali przed drzwi, ukazał się w nich Henry z towarzyszami swojej samotności, wielkim nowozelandzkim szczeniakiem i kilkoma terierami, by ich powitać i przyjąć z największym uszanowaniem.