Katarzyna udała się do swego pokoju, podejmując aczkolwiek z pewnym trudem decyzję, że będzie kontynuować znajomość z kapitanem Tilneyem. Była pod przykrym wrażeniem jego postępowania, przypuszczała też, że jest zbyt światowy, by ją w ogóle zauważał – ale pocieszała się myślą, że nie spotykają się w sytuacji, w której musiałoby to być dla nich szczególnie przykre. Ufała, że kapitan nigdy nie wspomni o pannie Thorpe, zresztą nie powinna się tego obawiać, przecież on na pewno się wstydzi roli, jaką odegrał w tej sprawie; a więc jeśli da się uniknąć jakichkolwiek wzmianek o Bath, ona zdobędzie się na uprzejmość dla niego. Na takich rozważaniach upływał jej czas – a na korzyść kapitana świadczył fakt, że Eleonora rada jest z jego przyjazdu i ma mu wiele do powiedzenia, już pół godziny bowiem upłynęło, a jeszcze nie przyszła na górę.
W tym momencie zdało się Katarzynie, że słyszy kroki przyjaciółki na galerii, ale choć nasłuchiwała, odgłosy się nie powtórzyły. Zaledwie jednak zrzuciła winę na swą wyobraźnię, kiedy drgnęła na jakiś szmer, coś poruszało się tuż przy drzwiach, coś ich dotykało; w następnej chwili lekkie poruszenie klamki wskazało, że naciska ją czyjaś dłoń. Przestraszyła się troszkę, że ktoś tak się tu skrada, ale postanawiając, że nie będzie się bała byle czego i nie da się ponieść rozbudzonej wyobraźni, podeszła spokojnie i otworzyła drzwi. Stała za nimi Eleonora, Eleonora i tylko Eleonora. Lecz Katarzyna uspokoiła się zaledwie na chwilę, bo przyjaciółka była blada i niezmiernie wzburzona. Chociaż wyraźnie chciała wejść, jednak wydawało się, że ma z tym jakieś trudności, a jeszcze większe z powiedzeniem choćby jednego słowa, kiedy już się znalazła w pokoju. Katarzyna przypuszczając, że to kapitan Tilney sprowadził nowe kłopoty, dała wyraz przejęciu milczeniem i usłużną pomocą. Zmusiła przyjaciółkę, by usiadła, natarła jej skronie wodą lawendową i krzątała się przy niej, serdecznie zatroskana.
– Kochana moja Katarzyno… nie rób… nie rób tego – brzmiały pierwsze zrozumiałe słowa Eleonory. – Nic mi nie jest. Twoja dobroć doprowadza mnie do rozpaczy. Nie mogę tego znieść. Przyszłam do ciebie z takim poleceniem.
– Z poleceniem? Do mnie?
– Jakże ja ci to powiem?! Och, jakże ja ci to powiem! Nowa myśl zaświtała Katarzynie. Blednąc jak przyjaciółka, zawołała:
– To posłaniec z Woodston!
– Nie, mylisz się – odparła Eleonora spoglądając na nią z niezmiernym współczuciem. – Nie z Woodston. To mój ojciec we własnej osobie. – Głos jej zadrżał, wzrok utkwiła w podłodze wypowiadając te słowa. Nieoczekiwany przyjazd generała wystarczył, by serce zamarło w Katarzynie, która przez chwilę sądziła, że nie można już usłyszeć nic gorszego.
Milczała, a po pewnym czasie Eleonora, starając się opanować i mówić spokojnie, lecz z wzrokiem wciąż utkwionym w ziemi, ciągnęła:
– Wiem, że zbyt jesteś dobra, by powziąć o mnie złe mniemanie za rolę, jaką muszę odegrać. Jestem, to pewne, najbardziej niechętnym jej wykonawcą. Po tym, co tak niedawno zaszło, cośmy tak niedawno ustaliły, z taką radością i wdzięcznością z mojej strony… co do twojego tutaj pozostania na, jak liczyłam, wiele, wiele tygodni… jakże mam ci powiedzieć, że twoja dobroć nie będzie przyjęta i że za całą radość, jaką czerpaliśmy z twojego towarzystwa, mamy ci odpłacić… ale nie mogę zawierzyć własnym słowom. Kochana moja Katarzyno – musimy się rozstać. Ojciec przypomniał sobie o zobowiązaniu, które każe całej naszej rodzinie wyjechać w poniedziałek: jedziemy na dwa tygodnie do lorda Longtowna, koło Hereford. Nie mogę ani się tłumaczyć, ani cię przepraszać. Nie będę nawet próbowała!
– Kochana Eleonoro – zawołała Katarzyna tłumiąc, jak mogła, własne uczucia – nie martw się tak strasznie! Zawsze wcześniejsze zobowiązanie musi ustąpić wobec późniejszego. Bardzo, bardzo mi przykro, że musimy się rozstać tak rychło i tak nagle, ale nie czuję się obrażona, doprawdy, ani trochę. Mogę dokończyć moją tu wizytę kiedy indziej albo ty przyjedziesz do mnie. Czy mogłabyś, jak wrócisz od tego lorda, przyjechać do Fullerton?
– To nie będzie leżało w moich możliwościach.
– Więc przyjedź, kiedy tylko będziesz mogła. Eleonora nie odpowiedziała, a myśli Katarzyny skierowały się ku temu, co było' dla niej głównym przedmiotem zainteresowania, i dodała jakby głośno myśląc:
– W poniedziałek, już w poniedziałek. I wszyscy wyjeżdżacie. Cóż, jestem pewna, że… ale zdążę się przecież pożegnać. Nie potrzebuję wyjeżdżać wcześniej niż tuż przed wami, wiesz? Nie martw się, Eleonoro, mogę doskonale wyjechać w poniedziałek. To nie ma znaczenia, że rodzice nie będą zawiadomieni. Generał na pewno wyśle ze mną służącego na pół drogi, a stamtąd już zaraz będę w Salisbury i o dziewięć tylko mil od domu.
– Och, Katarzyno, gdyby to było tak załatwione, może wydawałoby się bardziej do zniesienia, chociaż zasługujesz przecież na coś więcej niż takie oczywiste uprzejmości. Ale jak ja ci to mam powiedzieć? Na datę twojego wyjazdu wyznaczony został jutrzejszy ranek. Nie zostawiono ci nawet godziny do wyboru – zamówiony powóz podjedzie o siódmej przed dom. Ojciec nie wyśle również z tobą służącego.
Katarzyna usiadła bez tchu, niezdolna wykrztusić słowa.
– Nie mogłam uszom uwierzyć, kiedym to usłyszała i żadne twoje niezadowolenie, żadne oburzenie, choć słuszne, nie może przewyższyć mojego… ale nie powinnam mówić o moich uczuciach! Och, żebym też mogła mieć cokolwiek na usprawiedliwienie… Boże wielki! Co powiedzą twoi rodzice? Najpierw uprosiliśmy cię, byś wyszła spod opieki swoich prawdziwych przyjaciół i wyjechała z domu na dwukrotnie większą odległość, a teraz wypędzamy cię stąd nie okazując nawet najpospolitszej przyzwoitości! Katarzyno, Katarzyno kochana, będąc przekazicielem takiego polecenia czuję się sama winna tej zniewagi, ale wierzę, że mnie usprawiedliwisz, boć przecież byłaś w tym domu zbyt długo, by nie wiedzieć, że jestem jego panią tylko z nazwy, że nie mam w nim żadnej władzy.
– Czyżbym obraziła pana generała? – zapytała Katarzyna drżącym głosem.
– Droga moja, jako jego córka mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, żeś mu nie dała żadnego powodu do słusznej obrazy. Jest niewątpliwie ogromnie, ogromnie zdenerwowany – rzadko go takim widziałam. Usposobienie ma nieszczęśliwe, a teraz musiało zajść coś, co wzburzyło je ponad miarę, jakiś zawód, jakaś przykrość, coś, co w tej akurat chwili wydaje się istotne, ale co, przypuszczam, nie ma z tobą żadnego związku, bo jakżeby to mogło być?
Ogromnie trudno było Katarzynie wymówić choć słowo, ale zrobiła ten wysiłek przez wzgląd na Eleonorę.
– Doprawdy – wykrztusiła – byłoby mi bardzo przykro, gdybym go obraziła. To ostatnia rzecz, jaką bym zrobiła świadomie. Ale nie martw się tak strasznie, Eleonoro. Widzisz, trzeba dotrzymywać zobowiązań. Szkoda, że nie przypomniano sobie o nich wcześniej, żebym mogła była napisać do domu. Ale to nie ma wielkiego znaczenia.