Przyjaciele zaopatrzyli się również w sportowe buty, ubrania z lodenu i grube skarpety, nie posuwając jednak dbałości o szczegóły aż do skórzanych, sznurowanych spodni na szelkach. Tylko Adalbert nie mógł się oprzeć szerokiej pelerynie i zielonemu kapeluszowi z piórkiem, w którym, według Aida, wyglądał jak arcyksiążę po libacji.
- Szkoda - dodał - że nie miałeś czasu zapuścić wąsów, podobieństwo byłoby całkowite!
Bagażowy pomógł im wnieść rzeczy na statek, który już czekał na pasażerów. Pozbywszy się balastu, Aldo oparł się o poręcz, aby podziwiać niezwykły, surowy krajobraz. Długie na osiem kilometrów i szerokie na dwa Jezioro Halsztackie* wciskało się między ciemne ściany lasu i strome podnóża masywu Dachstein, najwyższego w Górnej Austrii, na którego szczytach leżały wieczne śniegi. Tego dnia słońce prawie się nie pokazało i miejsce to przedstawiało o zmierzchu imponujący, lecz ponury obraz czarnych i stromych zboczy gór opadających wprost ku ciemnej tafli jeziora. Z drugiej strony, w oddali, wzdłuż brzegu rozciągało się miasteczko uczepione skalistych i niegościnnych zboczy, których surowość można było dostrzec powyżej draperii niemal czarnych lasów.
W miarę jak statek zbliżał się do Hallstatt, którego odwrócony obraz można było teraz dostrzec w lustrze wody, miasteczko, które z daleka zdawało się przyklejone do kamiennych stoków porośniętych jodłami, wyglądało jak płaskorzeźba. Wystawały z niej dzwonnice dwóch kościołów. Pierwsza, spiczasta i smukła, należała do świątyni protestanckiej zbudowanej tuż nad taflą wody. Druga, bardziej przysadzista, nad którą górowało coś na kształt małej pagody, była częścią starego, katolickiego sanktuarium wzniesionego nieco wyżej. Wokół nich, niczym kury na żerdziach, tłoczyły się zbudowane na podmurówkach z kamienia domy z szeroko rozpostartymi, drewnianymi frontonami i balkonami... W samym środku miasta wytryskała malownicza kaskada - Mülhbach, tocząc spienione wody prosto do jeziora.
Aldo zafascynowany widokiem przypomniał sobie, co wczoraj wieczorem powiedział Adalbert: „To wyjątkowe miasto, wspaniałe i ponadczasowe...". Miał rację! To przypominało bajkę...
Gdzie w tej nierealnej scenerii mogli się ukrywać „znajomi" starego Józefa?
Jego uwagę zwrócił jeden z najbardziej odległych domów, którego ściany zdające się wychodzić prosto z ciemnej toni były zarazem fragmentem starych murów obronnych. Aldo miał ochotę obejrzeć je z bliska, lecz lornetka znajdowała się teraz przy nosie Adalberta.
Kiedy wreszcie statek przybił do brzegu i można było wysiąść, książę zauważył, że ta dziwna miejscowość była całkowicie pozbawiona ulic. Domy, zbudowane na zboczu jedne ponad drugimi na małych, naturalnych lub sztucznych, tarasach, łączyły schody i arkady. Miejsce to mogło bez wątpienia uwieść malarzy i romantyków...
Adalbert wybrał oberżę o nazwie „Seeauer". Ponieważ widziano go już tutaj poprzedniego wieczoru, a na dodatek wracał z drugim klientem, obu zgotowano iście królewskie przyjęcie i oddano dwa najlepsze pokoje z balkonami pozwalającymi na podziwianie jeziora w całej okazałości. Właściciele przybytku, Georg Brauner i jego żona Maria, poinformowali nowych gości, że nazajutrz ma się tu odbyć wesele, co zakłóci spokojny sen. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przyłączenie się do zabawy.
- Co za wspaniały pomysł! - ucieszył się Aldo. - Z pewnością to wesele będzie bardziej radosne niż ostatnie, w którym dane nam było uczestniczyć - dodał, myśląc o wystawnym, lecz bezsensownym mariażu nieszczęsnego sir Eryka Ferralsa z hrabianką Anielką Solmańską.
- W końcu będzie można się zabawić! - dorzucił Adalbert. - A jutro wypłyniemy na jezioro łowić ryby - dodał, uśmiechając się do Marii. - Nie wie pani, kto mógłby wypożyczyć nam łódź?
- Oczywiście Georg - odparła hotelarka. - Mamy ich kilka i możemy wam jedną pożyczyć. Chcecie ją dzisiaj obejrzeć?
- Wystarczy jutro rano.
Po rozpakowaniu bagaży przyjaciele zeszli do wielkiej sali udekorowanej jodłowymi girlandami i kwiatkami z papieru. Usiadłszy przy długiej ławie, dobrali się do góry knedli, suszonego mięsa i wybornego białego wina, które podano im w pękatych zdobionych dzbankach.
- Powiedz no - rzucił Aldo po zaspokojeniu pierwszego głodu - co ci przyszło do głowy, żeby wybierać się na ryby o świcie? Chyba zapomniałeś, że jesteś archeologiem.
- Kultura halsztacka* czekała na mnie przez całe tysiąclecia. Mam nadzieję, że może jeszcze trochę zaczekać. Chciałbym najpierw obejrzeć z bliska pewną średniowieczną wieżę lub coś, co ją przypomina, a co zobaczyłem, kiedy dopływaliśmy do brzegu.
* Kultura halsztacka - przypada na epokę żelaza, rozwijała się w latach 800450 p.n.e. Nazwa pochodzi od stanowiska archeologicznego w okolicach Hallstatt, gdzie w 2. pol. XIX wieku odkryto wielkie cmentarzysko (przyp. red.).
* * *
Nastał chłodny, spokojny i przejrzysty ranek.
Po spokojnej nocy spędzonej w wygodnych „wiejskich" łóżkach z pachnącą pościelą suszoną na świeżym, górskim powietrzu, przyjaciele wypłynęli na ryby. Wybrali łódkę z płaskim dnem, ponieważ spośród tych, które im oferowano, tylko ta była wyposażona w wiosła. Pozostałe napędzały silniki, na czym nie znał się żaden z nich. Aldo zabrał się do wiosłowania, podczas gdy Adalbert przygotowywał wędki. Wkrótce wypłynęli na środek jeziora zgodnie z zaleceniami Georga, który długo patrzył za nimi, zanim wrócił do swych zajęć.
Miasteczko było zajęte przygotowaniami do wesela.
Mała łódka sunęła cicho po spokojnej, ciemnozielonej, gładkiej jak lustro tafli jeziora.
Oddaliwszy się na tyle, by nikt ich nie zauważył, skierowali się prosto do miejsca, które wskazywał Vidal-Pellicorne uzbrojony w lornetkę. Wkrótce znaleźli się w pobliżu ruin małej fortecy gęsto porośniętej krzakami. Trudno więc było cokolwiek zauważyć, nawet ślad dymu z komina zdradzającego obecność ludzi. Widoczna była jedynie wąska wieża bez dachu i kawałek muru opadającego prosto do wody.
- Chciałbym wiedzieć, jak się nazywa to prastare dzieło sztuki? - rzucił Adal. - Być może to stare lenno naszej hrabiny. ..
- Hochadlerstein? Chyba żartujesz! Znajduje się na poziomie wody. Zbyt nisko na to hoch*. Sam widziałem, że w okolicy stoi wiele ruin szlacheckich siedzib wzniesionych na stoku. To musi być jedna z nich. Może byśmy spróbowali przybić do brzegu?
* Hoch (niem.) - wysoki, wysoko, w górę (przyp. red.).
- To nam się nie uda, chyba że chcesz się skąpać w jeziorze. Wrócimy pieszo, nieco później. Tymczasem możemy tu zostać, udając, że łowimy ryby. To nam pozwoli obserwować okolicę.
- Naprawdę uważasz, że uda się nam coś złowić? - spytał Aldo, widząc, że przyjaciel sięga po długą wędkę. -Chciałbym, żebyś nie miał złudzeń. W tej materii jestem do niczego!
- Rób, co ci powiem, i udawaj. Nigdy nic nie wiadomo. O dziwo, tego dnia Aldo złowił trzy pstrągi. I chociaż się obawiał, że dzień może być męczący, była to prawdziwa chwila spokoju i odpoczynku, umilana radosnym biciem dzwonów w kościele zwiastującym szczęśliwą nowinę i przerwana smacznym posiłkiem dzięki obfitym zapasom, o które zatroszczyła się dla nich Maria. Jednak obserwacja starego fortu przyniosła tylko rozczarowanie; wyglądało na to, że budynek jest opuszczony.
Kiedy przyjaciele wrócili do oberży, atmosfera była już bardzo gorąca. Długie stoły zastawiono malowanymi naczyniami, glinianymi dzbanami, w których pieniło się piwo, i wysokimi zielonymi kieliszkami. Zewsząd tłumnie napływali goście w pięknych, odświętnych strojach: mężczyźni w skórzanych spodniach i haftowanych kamizelkach, kobiety w licznych halkach pod obfitymi spódnicami, bluzkach z bufiastymi rękawami wyszywanych złotą nicią. Tium szczęśliwych ludzi, śmiejących się, śpiewających i żartujących z młodej pary: ona, zaczerwieniona była z emocji, on na skutek popijania wina z piwniczki Georga. Na estradzie przygrywali dwaj akordeoniści, akompaniując chórkom w oczekiwaniu na tańce.