- Nie było takiej siły, która... Elza szalała ze szczęścia i babce zmiękło serce. Zastosowano najwyższe środki ostrożności i wieczorem na spektaklu przyszła w takim stroju, jaki pan widział.
- Lecz dlaczego w czerni? Powiedziała pani, że podczas spotkania z Rudigerem była w bieli?
- Ma teraz trzydzieści pięć lat i nosi żałobę po ojcu i dziadkach.
- Dlaczego ukrywa twarz? Czy nie chce, żeby ją rozpoznano?
- Częściowo. Srebrna róża miała służyć jako znak rozpoznawczy. Ale narzeczony nie przybył na spotkanie. Może pan sobie wyobrazić zawód Elzy! Tymczasem przyszedł kolejny list, w którym Franz napisał, że przecenił swe siły, przeprasza i jest bardzo nieszczęśliwy. Pisał też, że lepiej zaczekać jeszcze kilka miesięcy, do pierwszego przedstawienia kolejnego sezonu...
- To trochę długo...
- Nie, jeśli się pamięta, że chodzi o chorego. Drugie spotkanie zostało więc wyznaczone na ubiegły miesiąc, kiedy pan również był w operze.
- I nic się nie wydarzyło. Przynajmniej ja niczego nie zauważyłem.
- Myli się pan! Próbowano porwać Elzę, kiedy wychodziła z teatru. Dwaj ludzie wtargnęli do auta, które na nią czekało. Przewrócili Mateusza i na złamanie karku ruszyli przez Wiedeń. Dzięki Bogu, Mateusz doścignął napastników, pozbył się ich i odwiózł Elzę do domu, lecz to było poważne ostrzeżenie. Spakowano walizki i w pośpiechu wrócono do Hallstatt.
- Biedna kobieta... westchnął Morosini. - Jej marzenie prysło jak bańka mydlana... Jak to przyjęła? Myślę, że nie było najmniejszej wątpliwości co do pochodzenia listów. Ktoś dowiedział się o smutnej miłości nieszczęśliwej kobiety i zdecydował się nią posłużyć, żeby wywabić ją z ukrycia. Dla mnie to jasne...
- Niestety, zrozumiano to zbyt późno. Babka odchodziła od zmysłów, kiedy się dowiedziała, co zaszło. Wysłała do mnie telegram do Budapesztu, prosząc, bym wróciła.
- Elza musi być załamana.
- Tak, trudno ogarnąć bezmiar jej rozpaczy. Patrząc na nią, zdaje się, że uleciało z niej życie. Z nikim nie rozmawia i całymi godzinami siedzi przy oknie w swym pokoju z oczami wbitymi w taflę jeziora, a kiedy czasem spojrzy na człowieka... zdaje się, że go nie widzi. A przecież bardzo mnie lubiła.
Liza umilkła, gdyż gorycz ścisnęła jej gardło.
Aldo padł przed nią na kolana, ujmując jej dłonie. Dotąd myślał, że Liza, opiekując się nieszczęśliwą kobietą, czyni to z obowiązku, lecz był poruszony tym, co zobaczył.
- Lizo, proszę dysponować mną do woli! Jak mógłbym pomóc? Jestem pani przyjacielem... i Adalbert również -dodał nie bez pewnego wysiłku.
Liza utkwiła błyszczące od łez oczy w Morosinim.
- Niech pan wstanie, proszę. To nie przystoi w kościele...
- A cóż się robi w kościele, jeśli nie modli? Proszę pozwolić sobie pomóc! Jeśli przyjaciółka jest w niebezpieczeństwie, to pani grozi ono również, a do tego nie mogę dopuścić! - oznajmił książę, wstając z klęczek i siadając na ławce.
- Nie, nie trzeba. Przynajmniej na razie... Dom nad jeziorem jest naszym najlepszym schronieniem. Lepiej wyjedźcie i zostawcie nas w spokoju. Za bardzo... rzucacie się w oczy, a wasza obecność może tylko przyciągnąć uwagę. Błagam, wyjedźcie stąd! W zamian obiecuję, że zrobię wszystko, żeby przekonać Elzę, aby pozbyła się nieszczęsnego klejnotu.
- Nie chce mnie pani więcej widzieć? - zapytał z goryczą, której nie osłodziła krótka odpowiedź Lizy. Było to stanowcze „nie chcę", a ponieważ Morosini milczał, dodała:
- Niechże pan wreszcie zrozumie. W razie zagrożenia możemy liczyć na pomoc wszystkich tutejszych mieszkańców. ..
- Oraz uroczego kuzyna, który jest również pani adoratorem? Dlatego dziwi mnie, że jeszcze się tu nie zjawił. Jest jak pies myśliwski, który zwietrzy zwierzynę z dziesiątek kilometrów.
- Fritz? Ależ to poczciwy chłopiec, niestety, trochę namolny. Na szczęście babka pozbyła się go, wysyłając do Wiednia. Zresztą, on nie ma pojęcia o domu nad jeziorem.
Liza wstała z ławki i książę uczynił to samo z nieprzyjemnym odczuciem, że nagle zaczął tak samo jej zawadzać jak Fritz... Ofiarował szczerą pomoc, która została odrzucona, ale widać było, że Liza wcale się tym nie przejęła. - A więc? - zapytała. - Wyjedziecie?
- Jeśli tak trzeba... odparł, wzruszając ramionami. -Lecz nie wcześniej niż za dzień lub dwa. Trąbiliśmy na lewo i prawo, że przyjechaliśmy łowić ryby, malować i zwiedzać. Zresztą Adalbert zaprzyjaźnił się z profesorem Schlumpfem. Nie miałbym odwagi rozdzielić ich zbyt gwałtownie.
- Biedny Adalbert! - rzuciła Liza ze śmiechem. - Dobrze znam professoral Wykorzysta każdą okazję, żeby popisać się wiedzą. Zresztą pański przyjaciel dorównuje mu w tej materii, wystarczyła jedna, krótka wspólna podróż, a dowiedziałam się od niego wszystkiego o XVIII dynastii faraonów.
Podała rękę księciu, który ujął ją pośpiesznie i przytrzymał.
- Gdzie mogę panią spotkać, na wypadek gdybym miał coś ważnego do przekazania?
- Ależ to proste. U mojej babki w Wiedniu lub Ischl...
- A dlaczego nie tutaj? Przecież chyba nie porzuci pani Elzy z dnia na dzień?
- Nie, ale chcę ją zabrać do Zurychu do dobrego lekarza... mam na myśli psychiatrę.
- Jest pani niezwykle przywiązana do Szwajcarii, chociaż macie w Wiedniu największego specjalistę w tej materii.
- Dlatego zamierzam zwrócić się właśnie do niego, kiedy Elza znajdzie się już w naszej najlepszej klinice. Tylko jak ją przekonać? Sądzę, że przeraziła ją próba porwania, a jednocześnie przywiązana jest do domu, który kocha. Tam pragnęła żyć z Rudigerem... A ja nie mogę i nie chcę jej do niczego zmuszać. A teraz proszę pozwolić mi odejść.
Książę wypuścił jej dłoń i usunął się na bok.
- Niech tak będzie... ale twierdzę, że popełnia pani błąd, odrzucając bezinteresowną pomoc.
- Doprawdy? Kogo chce pan przekonać? - nagle przybrała oschły ton. - Sam mi pan powiedział, że za wszelką cenę musi odzyskać opal.
- Niech pani myśli, co chce - odparł, czując, że blednie, i kłaniając się z zimną kurtuazją, dodał: - Sądziłem, że zna mnie pani lepiej.
Morosini dotarł do drzwi, nie odwracając się ani razu. Nie mógł widzieć, że Liza nie spuszcza oczu z jego eleganckiej sylwetki.
Książę czuł się urażony. Ostatnie słowa Lizy zirytowały go i zawiodły. Nie liczył na to, że dziewczyna go polubi, ale miał nadzieję, że po dwóch latach ścisłej współpracy ma prawo do szacunku, może nawet do odrobiny przyjaźni, a tymczasem ona potraktowała go jak handlarza, przedstawiciela świata, w którym rządzi pieniądz. To było nie do zniesienia.
Również Adalbert zdenerwował się okrutnie, kiedy przyjaciel zdał mu sprawę ze schadzki w kościele. Jego zwykle dobry humor zniknął bezpowrotnie dlatego, że Aldo udał się na spotkanie bez niego.
- Więc to tak? - grzmiał archeolog. - A więc wzgardziła naszą pomocą? W takim razie porzućmy zasady rycerskości!
- Co masz na myśli, przyjacielu?
- Nic takiego... Historia Elzy jest przeraźliwie smutna. Mogłaby posłużyć za kanwę powieści, lecz my mamy coś lepszego do roboty - misję do spełnienia! Czy wiemy, gdzie znajduje się opal arcykapłana?
- Owszem, ale nie mam pojęcia, jak go odzyskać, i wcale nie wierzę w niejasną obietnicę Lizy. Jej protegowana popada w obłęd i nie wiem, w jaki sposób mogłaby ją przekonać, by nam sprzedała swój drogi skarb.
- Ale może uda się przekonać pannę Kledermann, aby nam pożyczyła ów opal w diamentowej oprawie na kilka dni?
- Co ci chodzi po głowie? Zamierzasz wykonać kopię? Dobrze wiesz, że to prawie niemożliwe: jak znaleźć diamenty tej samej wielkości i jakości, a przede wszystkim identyczny opal... i genialnego szlifierza. I to wszystko w kilka dni? Jesteś szalony!