Выбрать главу

- No to odłóż to niebezpieczne narzędzie, bo jeszcze się zatniesz! To był... hrabia Solmański!

Morosini zamarł z wrażenia i popatrzył najpierw na lśniące ostrze, potem na zadowoloną minę przyjaciela.

- Nie mogę wprost uwierzyć...

- Wiem, że trudno w to uwierzyć, lecz nie ma najmniejszej wątpliwości: to był nasz drogi Solmański, uroczy teść sir Eryka Ferralsa i ewentualnie kiedyś twój. Taki jak zwykle: dumna mina, rzymski profil i monokl. Jeśli to nie on, to w każdym razie jego doskonały sobowtór.

- Sądziłem, że przebywa w Ameryce.

- Musimy przyjąć, że go tam nie ma. A co tu robi...

- ...nietrudno zgadnąć? - przerwał Morosini, który otrząsnąwszy się z zaskoczenia, powrócił do golenia. - Z pewnością ma coś wspólnego z wczorajszą tragedią. Byłem prawie pewny, że baronowa Hulenberg jest przyczyną podwójnego morderstwa, ale teraz dałbym się pokroić na kawałki, że to prawda! Obecność Solmańskiego u niej to jak podpis...

- Zwłaszcza że chodzi o klejnoty z pektorału! W jaki sposób się dowiedział, że opal jest tutaj?

- Szymon Aronow też o tym wiedział. Dlaczego zatem nie jego wróg? Nie zapominaj, że Solmański jest przekonany, iż posiada szafir i diament. Jestem pewny, że to on jest sprawcą kradzieży w Tower.

- Ja również, i mam pewną myśl...

Siedząc na brzegu wanny, Adalbert wypuszczał kłęby dymu. Tymczasem Aldo skończył się golić.

- Założę się, że wiem, co masz na myśli.

- Och, nic takiego... - żachnął się Adalbert

- Sądzę, że zamierzasz doradzić nieocenionemu komisarzowi Warrenowi spóźnioną kurację w dobroczynnych źródłach Bad Ischl!

- Owszem... - skromnie przyznał archeolog. - Tylko, niestety, nie mam pojęcia, do czego mógłby się nam przydać. Nie wie zbyt wiele.

- Sądzę, że byłby w stanie się tego i owego dowiedzieć. W przypadku klejnotów koronnych jest zdolny do wszystkiego. .. oczywiście pod warunkiem że ma w ręku dowody. Wniosek: musisz do niego napisać. A teraz zostaw mnie na chwilę samego...

Godzinę później, chroniąc smokingi pod wygodnymi płaszczami z lodenu, przyjaciele wsiedli do amilcara i udali się do Rudolfskrone. Czekała tam na nich niespodzianka: w ciągu dnia wróciła Liza. Na rozkaz babki, która nie mogła znieść myśli, że ranna wnuczka jest daleko od niej, wielka, czarna limuzyna, którą Aldo widział pewnej październikowej nocy wyjeżdżającą z pałacu Adlerstein, udała się po nią na przystań, dokąd przybyła z Józefem statkiem parowym.

Liza była ciepło ubrana i zaopatrzona w szereg zaleceń Marii Brauner. Jej stan wydawał się zadowalający i teraz odpoczywała w pokoju, do którego zostali zaproszeni książę i archeolog.

- Ucieszy się, widząc was - powiedziała hrabina. - Pytała o was kilka razy. Józef was zaprowadzi.

Liza nie należała do osób, które uskarżają się na stan zdrowia. Pomimo męczącej podróży siedziała na szezlongu w pięknym szlafroku z białego jedwabiu przetykanym błękitną nicią. Była blada, a w rozcięciu rękawa widać było kawałek zabandażowanego ramienia. Jednak jej zachowanie pełne dumy przypominało postawę babki. Przywitała ich krótkim:

- Bogu niech będą dzięki! Jakie przynosicie wieści?

- Chwileczkę! - przerwał Morosini. - To nie pani powinna domagać się wieści, lecz my! Po pierwsze, jak się pani czuje?

- A jak pan myśli? - spytała z filuternym uśmiechem, który widział u niej pierwszy raz.

- Nie widać po pani - wtrącił Adalbert - że zaledwie wczoraj usunięto pani kulę. Wygląda pani znakomicie!

- Oto człowiek, który potrafi przemawiać do kobiet! - westchnęła Liza. - Nie mogę tego samego powiedzieć o panu, książę!

- Dlatego nie zamierzam nawet próbować - odparł Morosini. - W czasach naszej współpracy też nie układałem dla pani madrygałów... Zresztą, z pani winy!

- Nie wracajmy do przeszłości i zajmijmy się ostatnimi wypadkami. Jakie przynosicie wieści?

- Nie najlepsze, dlatego się obawiam, że mogłaby je pani przyjąć równie źle, jak pani babka, gdyby przyszło nam do głowy, aby je jej przekazać.

- Ukryliście coś przed nią?

- Nie mogliśmy uczynić inaczej - odparł Adalbert. - Czy wyobraża sobie pani, że opowiemy, jak leżąc plackiem pod jej oknami, podsłuchiwaliśmy, o czym rozmawiała z pewnym Aleksandrem?

- Golozienym? Kuzynem? Dlaczego to was interesowało?

- Jeszcze do tego wrócimy - rzeki Aldo - ale najpierw chcielibyśmy wiedzieć, co pani o nim myśli?

Liza wbiła oczy w sufit, po czym westchnęła.

- Nic albo niewiele... Jest jednym z tych dyplomatów żądnych pieniędzy, kutych na cztery nogi, lecz niezdolnych do osiągnięcia szczytów kariery. Ludzi tego pokroju można spotkać w kancelariach i kręgach rządowych. Pieniądze bardzo go interesują.

- Cudownie! - przerwał jej rozpromieniony Aldo. -A teraz, Adalbercie, będzie ci znacznie łatwiej opowiedzieć o naszej wyprawie, o tym, co zobaczyliśmy przez okno, i o tym, co się stało potem. To urodzony gawędziarz! - wyjaśnił Lizie.

Tym razem Vidal-Pellicorne rozwinął się jak słonecznik, na który padły promienie słońca. Jego spojrzenie skierowane w stronę Morosiniego było przepełnione wdzięcznością, gdyż przyjaciel dał mu okazję zabłyszczeć przed tą, która pociągała go coraz bardziej. Dokładnie opisał nocną scenę, nie pomijając najmniejszego szczegółu, a zwłaszcza tego, co nastąpiło potem: dziwną, krótką wizytę Aleksandra w willi baronowej Hulenberg.

Liza słuchała z uwagą, lecz nie mogła powstrzymać się od przytyku.

- Podsłuchiwać pod oknami to coś nowego! Nie wiedziałam, że tak traktujecie przyjaciół.

- Chciałem pani przypomnieć, że do tej pory hrabina nie traktowała nas jak przyjaciół. Lecz jeśli to, co pani opowiedzieliśmy, zasługuje tylko na kpinę...

Liza delikatnie dotknęła dłoni księcia.

- Proszę się nie gniewać. Moja ironia jest nie na miejscu i wynika z tego, że odczuwam prawdziwy niepokój. To, co odkryliście, jest bardzo ważne i trzeba o tym powiedzieć babce. Co do mnie, wcale mnie to nie dziwi, zawsze podejrzewałam kuzyna o złe zamiary.

Wstała i żywym krokiem podeszła do drzwi, lecz Adalbert przytrzymał ją za róg szlafroka.

- Niech się pani tak nie śpieszy. Jest może coś lepszego do zrobienia.

- Ale co, na Boga! Chcę, żeby ten typ natychmiast opuścił dom!

- Tym sposobem się wymknie i nigdy go nie złapiemy! - zadrwił Aldo. - Niech pani nie będzie dzieckiem. Dopóki jest tutaj, przynajmniej mamy go na oku. Coś mi mówi, że mógłby doprowadzić nas do Elzy.

- Pan chyba śni! Może nie jest wybitnie inteligentny, ale to szczwany lis.

- Być może, ale nawet szczwane lisy wpadają czasem w pułapkę uśmiechu młodej dziewczyny - zauważył Aldo. - A zatem, niech pani będzie dla niego czarująca, moja droga, nawet jeśli...

Ciemne oczy Lizy zaiskrzyły złością.

- Po pierwsze, nie jestem pańską drogą, a po drugie, nigdy mnie nie zmusicie, abym była miła dla tego starego capa! Czy może pan sobie wyobrazić, że ktoś w jego wieku stara się o moją rękę?

- No to jeszcze jeden... Stanowi pani prawdziwe zagrożenie dla męskiego rodu!

- Proszę sobie darować to grubiaństwo! Jeśli mój czar osobisty wydaje się panu niewystarczający, musi pan wiedzieć, że fortuna mego ojca czyni ze mnie bardzo atrakcyjną partię. Tak naprawdę... nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa niż przez te dwa lata, podczas których ukrywałam się pod maską Miny - dodała z goryczą.

Przybity, że sprawił Lizie przykrość, Morosini chciał ująć jej dłoń, kiedy z głębi domu dobiegł odgłos dzwonka zwiastujący kolację.

- Siadajcie do stołu - powiedziała Liza. - Zobaczymy się później.