Zginając się w ukłonie, Aldo pomyślał, że gdyby gdzieś w Europie potrzebna była królowa, ta kobieta mogłaby zostać nią choćby dziś. Hrabinę otaczała bowiem ta wielko-pańska aura, która skłania do całkowitego poddania. Aldo na przykład zapomniał o opalu, myśląc tylko o tym, jak przypodobać się tej wielkiej damie.
Adalbert musiał czuć to samo, gdyż kiedy udali się do hotelu, aby zawiadomić, że wychodzą, i zabrać kilka potrzebnych rzeczy, szepnął Aldowi na ucho:
- Nigdy nie zapomnę tej nocy. Mam wrażenie, jakbym się przeniósł w czasie i przybrał postać rycerza w srebrnej zbroi. Musimy uwolnić uwięzioną księżniczkę... i stracić wszelką nadzieję na odzyskanie opalu. Ale wiesz, rzecz dziwna, wcale mi już na tym nie zależy.
* * *
Następnego dnia rano, pomimo okropnej pogody, Morosini postanowił udać się na poszukiwanie domu, który Fritz jakoby potrafił wskazać. Z nieba spływały potoki deszczu, przesłaniając kolory i kształty. Okoliczność ta pozwoliła małemu, szaremu fiatowi przemknąć niepostrzeżenie.
Fritz i książę, w opaskach na głowie i wielkich okularach, również byli nie do poznania.
- Niech pan szeroko otwiera oczy! - rzucił Aldo do towarzysza - gdyż przejedziemy tędy tylko jeden raz. Znam pewien trakt, być może trochę wyboisty, którym wrócimy bez trudu.
Młodzieniec zachwycony napiętą i tajemniczą atmosferą panującą w Rudolfskrone, a jeszcze bardziej tym, że mógł dzielić ją z Lizą, zapewnił, że niczego więcej mu nie potrzeba. Po przejechaniu przez Strobl wskazał bez wahania dom zbudowany po części na filarach i usytuowany na przyczółku szczytu Purglstein.
- To ten! Nie mam wątpliwości. Budynek powstał jakiś czas temu dla zapamiętałego wędkarza, który zamieszkałby na środku jeziora, gdyby tylko mógł!
- Przyznajmy jednak, że nie był pozbawiony dobrego smaku. Wybrał jeden z najpiękniejszych zakątków nad jeziorem.
Wolfgangsee było bodaj najładniejszym jeziorem spośród z tych, które znajdowały się w okolicach Salzburga i pomimo zacinającego deszczu, który zmuszał Morosiniego do regularnego wyciągania ręki w celu przetarcia przedniej szyby, ten urok nie zbladł. Ciemny i przysadzisty dom, wznoszący się niejako prosto z wody, otoczony jesiennymi margerytkami i małymi, żółtymi chryzantemami, należał do tych, w których człowiek miałby ochotę zatrzymać się na dłużej.
- Dziwne miejsce na uwięzienie zakładnika... - pomyślał na głos Morosini. - Spodziewałem się czegoś mniej przyjemnego.
W tej chwili okazało się, że Fritz potrafi myśleć całkiem rozsądnie.
- Na tym odludziu nie można się zbliżyć do domu, nie będąc widzianym. Ani jednego drzewa czy krzaka...
- Rzeczywiście, sam powinienem o tym pomyśleć. Chyba zaczynam się starzeć.
- O, na to nie ma rady! - westchnął młodzieniec z takim przekonaniem, że Morosini pewnie rzuciłby mu ponure spojrzenie, gdyby nie musiał wpatrywać się w krętą, śliską i pełną wybojów drogę.
- Wracajmy! - rzucił. - Musimy się dowiedzieć, czy są jakieś wiadomości. I rzeczywiście były.
System korespondencyjny, który stosowali Golozieny i jego wspólnicy, należał do najprostszych i był stary jak świat: dziupla w drzewie na obrzeżu parku, gdzie łatwo było włożyć i wyjąć wiadomość.
Ponieważ nie było mowy o tym, by pozwolić więźniowi biegać po lesie ze strzelbą na ramieniu, Adalbert przebrał się w jego uniform myśliwego, włożył zielony kapelusz z piórkiem i podniósł wysoko kołnierz szerokiego płaszcza z lodenu. Lalo jak z cebra, było więc niemożliwością, aby ktoś ich obserwował, lecz nie należało zaniedbać środków ostrożności.
Liza, która od dzieciństwa znała to drzewo, posłużyła mu za przewodnika przebrana za chłopca, odgrywając rolę służącego niosącego strzelby.
Ekspedycja była krótka. Nie spotkawszy żywego ducha, znaleźli to, po co przyszli, a ponieważ deszcz przybierał na sile, pośpiesznie wrócili do pałacyku, udając myśliwych zniechęconych niesprzyjającą pogodą.
Wiadomość przeznaczona dla pani von Adlerstein była bardziej konkretna od poprzedniej i zawierała instrukcje na temat spotkania. Oraz pewną niespodziankę: Golozieny miał eskortować kuzynkę Walerię, która dostarczyłaby okup w zamian za uwolnienie Elzy. Ten ostatni szczegół wyprowadził Aida z równowagi.
- To nieprawdopodobne! Gdybyśmy nie zdemaskowali Aleksandra, ci ludzie działaliby bez ryzyka. Odzyskaliby wspólnika, po czym odeszli jak gdyby nigdy nic, aby podzielić się łupem. A może zażądaliby okupu, by potem oddać kuzyna jako zakładnika?
- Ponosi pana włoska wyobraźnia, drogi książę - rzekła stara dama. - O wiele lepiej dla tego nieszczęśnika, aby nadal grał rolę lojalnego członka rodziny, ponieważ ma nadzieję, że pewnego dnia ożeni się z Lizą.
- Nie ma mowy babciu, żebyś poszła z nim sama! - zaprotestowała Liza. - Porwano by cię, wiedząc, że mój ojciec i ja oddamy fortunę za twoje uwolnienie.
- Może być pani spokojna. Hrabina nie pójdzie tam sama - zapewnił Morosini. - Ponieważ spotkanie wyznaczono kilka kilometrów stąd, trzeba będzie pojechać autem. Pani wielka limuzyna wydaje mi się na tę podróż w sam raz; będę mógł się schować.
- A ja? - zaprotestował Adalbert. - Co ja mam robić? Iść spać?
- No i nie zapominajcie o mnie! - podchwycił Fritz.
- Nie zapominam o nikim. Sądzę, że jest nas wystarczająco dużo, żeby uratować pannę Hulenberg i jej klejnoty, kładąc kres działalności groźnego bandyty. Jeśli dobrze zrozumiałam, miejsce spotkania wyznaczono w pobliżu Wolfgangsee, a zatem niedaleko domu, który znaleźliśmy przed chwilą.
- Właśnie - wtrąciła Liza. - Wolą, aby to nie było zbyt blisko ani willi baronowej, ani naszej. A poza tym, w razie niemiłej niespodzianki bliskość jeziora pozwala na ucieczkę we wszystkie strony, nawet statkiem.
- Nie szukajcie dziury w całym - rzekła pani von Adlerstein. - Ponieważ oddadzą nam Elzę, najlepiej spełnić ich żądania...
Widząc wielkie zmęczenie babki, Liza zaproponowała, że odegra jej rolę, ale stara dama odmówiła.
- Nie mamy takiej samej sylwetki, kochanie. Ty jesteś znacznie wyższa ode mnie. Trochę odpocznę i mam nadzieję, że godnie zagram w tym okropnym przedstawieniu. Przede wszystkim, musimy uratować Elzę, za wszelką cenę! Jeśli straci kosztowności, trudno! Lepsze to, niż stracić życie. Może wreszcie zostawią ją w spokoju. Niech pan o tym pamięta, książę, i nie podejmuje nieprzemyślanych działań.
- Zostawią w spokoju? Sądzisz, babciu, że będzie spokojna, kiedy się dowie, że Franz Rudiger nie żyje?
- Zrobimy wszystko, by ukryć przed nią prawdę - odparła hrabina. - Przypuszczam, że od tej pory będzie mogła chodzić na swojego „Kawalera srebrnej róży", nie narażając się na niebezpieczeństwo - dodała ze smutkiem pełnym goryczy.
Morosini pomyślał, że za wcześnie jeszcze, by o tym mówić.
Po południu zjawił się komisarz policji z Salzburga z zamiarem przeprowadzenia dochodzenia. Na prośbę burmistrza Hallstatt i pani von Adlerstein prasę trzymano z dala od sprawy, a w miasteczku nikt nic nie widział, ani nie słyszał. .. Wszyscy trzymali buzie na kłódkę.
Ten wysoki urzędnik całą nadzieję pokładał w głównym świadku, Lizie. Dziewczyna przyjęła go w saloniku babki, półleżąc na szezlongu, z boleściwą miną i z nogami przykrytymi kocem.
Śledczy nie uzyskał zbyt wiele. Owszem, czuła się już lepiej, ale nie mogła nic dodać do tego, co już wcześniej powiedziała: przebywając u starej przyjaciółki swojej matki, która prowadziła życie w odosobnieniu, pewnego dnia była świadkiem, jak na dom napadli uzbrojeni i zamaskowani ludzie, którzy zabili służących i uciekli, porwawszy Elzę, a ją samą zostawili w kałuży krwi na podłodze, myśląc, że jest martwa. Zajście to było tak nieprawdopodobne, że nie mogła się domyślić, jaki mógł być powód tak brutalnej i niespodziewanej napaści. - To musieli być złodzieje, ale po co porwali tę biedną kobietę? - lamentowała.