- Tak. Chciała, żeby wszystko o niej wiedział. Z tego, co mówiła, okazywał jej... hmm... czułą uległość. To postawa, której nie domagałabym się od pierwszego lepszego, lecz pan jest księciem Morosinim i żadna królowa panu niestraszna!
- Pani zaufanie to dla mnie zaszczyt. Uczynię wszystko, co w mej mocy, by pani nie zawieść... * * *
Wkrótce Józef anonsował:
- Oto gość, na którego Wasza Wysokość czeka!
Po czym odszedł, kłaniając się. Aldo się zbliżył, czując ogarniającą go tremę, jakby te drzwi prowadziły na scenę teatru. Pomimo całej ogłady z trudem przyszło mu przekroczyć próg. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek znajdzie się w tak delikatnej sytuacji.
Ukłonił się przed postacią, którą ledwie dostrzegał.
- Pani... - wyszeptał głosem tak ochrypłym, że w innych okolicznościach sam by się tym ubawił.
Odpowiedział mu lekki śmiech.
- Jakiż pan uroczysty, mój przyjacielu! Proszę bliżej... Mamy sobie tyle do powiedzenia.
Aldo odniósł wrażenie, że widzi podwójnie: profil kobiety, która go powitała, siedząc przy kominku, przypominał marmurowe popiersie stojące kilka kroków dalej. Kobieta w koronkowej masce, ciemny fantom z krypty kapucynów, była dziś odziana na biało. Jej ciało spowijała jasna, wełniana sukienka, a włosy upięte w warkocz zwinięty wokół głowy przykrywał szal z białego muślinu opadający tak, że ukazywał tylko nieoszpeconą połowę twarzy. Elza jedną dłonią bawiła się koniuszkiem lekkiego materiału, dotykając nim ust, a drugą wyciągnęła w stronę gościa.
Morosini musiał podejść bliżej. Czul jednak wzrastające skrępowanie, może z powodu poufałego tonu, jakim został powitany przez tę dziwną kobietę. Skłoniwszy się, ujął wyciągniętą dłoń, nie próbując jednak złożyć na niej pocałunku.
- Niech mi pani wybaczy wzruszenie - udało mu się wreszcie wyszeptać. - Straciłem bowiem nadzieję, że kiedykolwiek znowu panią zobaczę...
- Kazał pan na siebie zbyt długo czekać, ale jakże miałabym tego żałować, skoro przezwyciężył pan cierpienia, by przybiec mi na pomoc i wyrwać ze szponów śmierci.
Aldo przypomniał sobie, że Rudiger jakoby długo cierpiał na skutek wojennych ran.
- Czuję się już lepiej, dzięki Bogu, i kiedy jechałem do pani, jakaś tajemnicza siła pchnęła mnie ku miejscu, gdzie przetrzymywano panią jako więźnia.
- Nie sądziłam, że będę uwięziona, gdyż obiecano mi, że zostanę zaprowadzona do miejsca, gdzie pan będzie na mnie czekał. Dopiero wczoraj wieczorem zrozumiałam. .. i wtedy zaczęłam się bać. O, mój Boże!
Widząc w piękny oczach strach, Aldo zadrżał, przysunął taboret do Elzy, by usiąść jak najbliżej, i ujął jej wątłą dłoń.
- Proszę o tym zapomnieć, Elzo! Pani żyje i tylko to się liczy! A co do tych, którzy ośmielili się podnieść na panią rękę, przysięgam, że spotka ich zasłużona kara!
Oczy Elzy powoli odzyskiwały spokój. Kobieta spojrzała na Aida z miłością.
- Mój wierny kawalerze!... Był pan moim „Kawalerem srebrnej róży", a teraz wraca pan w błyszczącej zbroi Lohengrina*.
* Lohengrin, syn Parsifala, przybywszy, aby ratować księżniczkę Elzę Brabancką zaatakowaną przez poddanych, żeni się z nią, żądając, by nigdy nie pytała go o jego prawdziwe imię. Ponieważ Elza łamie przysięgę, Lohengrin odpływa na łódce ciągniętej przez łabędzia (przyp. red.).
- Z tą różnicą, że nie będzie musiała pani pytać o me imię...
- Pan nie odjedzie, prawda? Już nigdy się nie rozstaniemy...?
Aldo spodziewał się tego pytania. Brzmiał w nim władczy, twardy ton. Podobnie jak u Lizy, która podpowiedziała mu, co ma odpowiedzieć.
- Nie na długo. Ale wkrótce muszę wracać do Wiednia, aby dokończyć... kurację, której się poddaję od wielu miesięcy. Jestem bardzo chory, Elzo!
- Nie wygląda pan na chorego. Nigdy nie wyglądał pan lepiej! I jak to dobrze, że zgolił pan wąsy! Za to ja bardzo się zmieniłam... - dodała z goryczą.
- Nieprawda! Jest pani jeszcze piękniejsza niż zwykle!
- Naprawdę? Nawet z tym?
Palce bawiące się nerwowo od jakiegoś czasu białym szalem nagle go zerwały. Elza odwróciła głowę, by ukazać straszną szramę, czekając na odruch odrazy ze strony narzeczonego.
- To nic takiego - rzekł spokojnie Aldo. - A zresztą wiedziałem, jak wiele pani wycierpiała.
- Nadal pan uważa, że można mnie kochać? Morosini spoglądał przez chwilę na delikatne, szlachetne rysy Elzy.
- Na honor, nic nie stoi na przeszkodzie. Pani uroda została nadwyrężona, ale czar jest być może tym większy. Wydaje się pani bardziej krucha, a więc cenniejsza, i ten, który panią niegdyś kochał, może kochać tylko jeszcze bardziej... - A więc kocha mnie pan nadal? Pomimo tego?...
- Pani wątpliwości odbieram jak zniewagę! Wciągnięty w tę osobliwą grę przez dziwną, lecz jakże zjawiskową kobietę, Aldo przemawiał, jakby też był powodowany gorącym uczuciem. W tej chwili kochał Elzę, myląc bez wątpienia pragnienie uratowania jej za wszelka cenę z naturalnym porywem szlachetnego serca wobec istoty zarazem pięknej i nieszczęśliwej.
Elza opuściła głowę, objąwszy ją rękami. Aldo widział, że zapłakała, i wola! zachować milczenie. W końcu kobieta przemówiła:
- Boże, jaka byłam głupia i jak mało pana znałam! Bałam się... tak bardzo, za każdym razem, kiedy szłam do opery, że wzbudzę w panu wstręt. Lecz odczuwałam pragnienie, by pana ujrzeć... ostatni raz.
- Ostatni raz?... Dlaczego?
- Z powodu mego wyglądu. Chciałam przynajmniej pana zobaczyć, dotknąć pana ręki, usłyszeć pana głos... a potem rozstalibyśmy się, umawiając na spotkanie, na które nigdy bym już nie przyszła. A ja, podczas całej naszej rozmowy, nie uchyliłabym zasłony, która tak dobrze mnie chroniła... i intrygowała tylu ludzi!
- Jak to? I nawet nie pozwoliłaby mu... mi pani spojrzeć w te cudowne oczy?
- No cóż... Pewnie pan pomyśli, że byłam niemądra... - Uniosła głowę, wytarła oczy chusteczką i z powrotem nałożyła na głowę muślinowy szal. Uśmiechała się. - Pamięta pan wiersz Heinego, który recytował pan, gdyśmy się przechadzali po lasku wiedeńskim?
- Nie mam już takiej pamięci jak dawniej - westchnął Morosini, który nie znał twórczości wielkiego niemieckiego romantyka, gdyż wołał Goethego i Schillera. - A nawet straciłem ją na pewien czas.
- Nie mógł go pan zapomnieć! Byl nie tylko naszym poetą, lecz również ulubionym poetą kobiety, którą szanuję najbardziej na świecie - dodała, odwracając twarz w stronę popiersia cesarzowej. - Proszę! Niech pan spróbuje wraz ze mną!
Wilgotny wiatr szarą wodę i kędzierzawi, i chłodzi...
- No i...? Nie pamięta pan dalszego ciągu, który sam się ciśnie na usta?
Aldo, czując się jak przypalany żywcem, wykonał gest niemocy, mając nadzieję, że będzie on wystarczającą wymówką.
- Sama powiem dalej, wtedy się panu przypomni, jestem pewna!
I żałobnym rytmem wiosłuje zmęczony wioślarz w mej łodzi.
Ponieważ Aldo nadal milczał, mówiła sama, aż do ostatniej strofy.
Słońce się znowu podnosi, błyskając świetlistym ciałem -wskazuje miejsce, gdziem stracił to, co najbardziej kochałem.
Zaległa cisza, która ciążyła księciu jak ołów. Nie wiedział, co ma dalej mówić, i wściekał się w głębi duszy na Lizę, że wpakowała go w tę bezsensowną przygodę, nie dając najmniejszej broni do ręki. Żeby chociaż wspomniała, jakie są upodobania czy przyzwyczajenia Elzy... W tym wielkim domu pełnym książek, musiał gdzieś być zbiór dzieł Heinego.
Czuł się bardziej niż skrępowany, był zupełnie zbity z tropu. Rozpaczliwie poszukiwał jakichś sensownych słów, lecz ponieważ Elza zdawała się pogrążona w swoim śnie, wolał milczeć i czekać, aż wróci do rzeczywistości.