Nagle popatrzyła na niego.
- Jeśli nadal mnie pan kocha, dlaczego mnie pan jeszcze nie pocałował?
- Może dlatego, że mam poczucie własnej małości. Przez cały ten czas stała się pani dla mnie daleką księżniczką, do której nie śmiałem się zbliżyć...
- A czyż nie podarował mi pan srebrnej róży? Przecież zostaliśmy narzeczonymi...
- Wiem, ale...
- Żadnego ale! Niech mnie pan pocałuje!
Tym razem Aldo porzucił wahanie, lecz rzucił się na głęboką wodę. Wstał, ujął Elzę za nadgarstki, aby ją podnieść, i objął czule ramionami. Nie pierwszy raz całował kobietę, której nie kochał. Poczuł przypływ rozkoszy, jak w chwilach, kiedy wdychał zapach róży lub gładził powierzchnię gładkiego, greckiego marmuru. Pochylając się nad rozchylonymi ustami, zrozumiał, że dłużej nie potrafi nad sobą panować. A jednak to było coś innego, gdyż kobiecie, której drżenie czuł blisko swego ciała, chciał za wszelką cenę dać chwilę prawdziwego szczęścia. Jego własna przyjemność się nie liczyła. To Elza miała być szczęśliwa i potrzeba obdarowywania, którą poczuł w tej chwili, dodała pocałunkowi nieoczekiwanego żaru. Elza jęknęła i jej ciało poddało się pieszczocie.
Aldo uczuł lekkie oszołomienie. Jej usta były miękkie i wydzielały zapach irysów i tuberozy.
Może nawet posunąłby się dalej, gdyby lekki, czarownej chwili nie przerwał cichy kaszel.
- Przepraszam, że przeszkadzam - usłyszeli spokojny głos Lizy - ale przyjechał lekarz i nie powinien czekać. Czy zechce go pani przyjąć, Elzo?
- Ja... tak, ależ oczywiście! Och, mój drogi... wybacz mi!
- Zdrowie przede wszystkim... A zatem, odchodzę...
- Ale wróci pan? Wróci pan na pewno?
Elza drżała, a w jej oczach widać było niepokój. Aldo uśmiechnął się, całując czubki jej palców.
- Przybędę na każde pani wezwanie!
- A zatem, do jutra! Poproszę drogą Walerię, aby kazała przygotować dla nas uroczystą kolację - intymną, lecz wykwintną... Musimy uczcić nasze ponowne zaręczyny!
- To nie będzie możliwe - przerwała Liza. - Jutro mamy pogrzeb. Nawet jeśli Aleksander był tylko naszym dalekim kuzynem, nie wypada wydawać przyjęcia tego samego wieczoru...
Morosini pomyślał, że z jego dawnej, ostrej i nieugiętej sekretarki zrobiła się urocza zrzęda.
- Moje gratulacje! - rzuciła, kiedy oboje znaleźli się na galerii po tym, jak wprowadziła medyka. - Jak na kogoś, kto wzbraniał się przed odegraniem tej roli, wcielił się pan w postać perfekcyjnie! Co za werwa, co za ogień! Ileż w tym wiarygodności!
- Jeśli pani jest zadowolona, to najważniejsze, chociaż właśnie się zastanawiam, czy rzeczywiście jest pani aż tak kontenta? Nie wygląda pani...
- Czy nie mógł pan zachować nieco więcej powściągliwości? Przynajmniej podczas pierwszego spotkania?
- A kto mówi o pierwszym spotkaniu? Przed zniknięciem Rudigera było ich wiele, jeśli dobrze rozumiem. A przecież żadne z nas nie wie, co się podczas nich działo.
- Do czego pan zmierza?
- Do... rzeczy oczywistej. Po chwili rozmowy Elza wyraziła zdziwienie, dlaczego jeszcze jej nie pocałowałem. Spełniłem tylko jej życzenie...
- Czerpiąc z tego samemu wielką przyjemność, jak zdążyłam zauważyć!
- A czy miała to być dla mnie pańszczyzna? Muszę przyznać, że było to bardzo przyjemne, pani przyjaciółka jest wspaniałą kobietą...
- Cudownie! A więc skoro został pan narzeczonym, będzie mógł się z nią ożenić!
Dysputa przebiegała na galerii, a potem jeszcze na schodach. W końcu Aldo uznał, że trzeba przeprowadzić szczerą rozmowę i zatrzymał Lizę, chwytając ją pod ramię.
- Czego pani właściwie chce? Znam z doświadczenia jej upór, lecz pragnę przypomnieć, że sama pani nalegała, bym udawał narzeczonego tej biednej kobiety. Co, według pani, miałem robić?
- Nie wiem! Na pewno zrobił pan wszystko, co w pańskiej mocy, lecz...
- Nie zrobiłem nic, absolutnie nic! Gdyby pani zadała sobie nieco trudu i podsłuchiwała pod drzwiami...
- Ja miałabym podsłuchiwać pod drzwiami? - oburzyła się Liza.
- Pani, nie... A jednak, o ile sobie przypominam, zdarzało się to... Minie, która nader chętnie korzystała z tego jakże prostego i praktycznego sposobu zdobywania informacji! Czy pamięta pani wizytę lady Mary Saint Albans? Ale, dość tego... Powiedziałem pannie Hulenberg, że muszę wracać do Wiednia, by zakończyć leczenie. A więc wyjeżdżam, i to wkrótce!
- Aż tak się panu śpieszy? - spytała Liza, wykazując cudowny brak logiki właściwy wszystkim córom Ewy.
- A tak! W tej chwili hrabia Solmański odszedł w siną dal razem z klejnotami Elzy, a zwłaszcza z opalem, za którym nadaremnie się uganiamy, Adalbert i ja.
Zaległa cisza, podczas której Liza stała przez chwilę nieruchomo. W jej spojrzeniu utkwionym w księciu widać było chmury.
- Proszę mi wybaczyć... - westchnęła. - Dałam się ponieść emocjom bardziej, niż sprawa na to zasługuje. Proszę zostać chociaż do kolacji, o której przygotowanie Elza ma zamiar poprosić babcię.
- Może już o tym zapomniała.
- Niech pan na to nie liczy! Ona jest jeszcze bardziej uparta niż ja...
- Kobiety są niemożliwe! - zgrzytał zębami Morosini, dając upust złości, kiedy znalazł się sam na sam z przyjacielem. - Każą mi grać niedorzeczną rolę, a następnie skarżą się, że gram zbyt dobrze! Chciałbym stąd uciec jak najdalej! Mam już szczerze dość tej całej historii!
- W punkcie, w którym jesteśmy, trzy czy cztery dni więcej nie mają znaczenia - starał się załagodzić sytuację Vidal-Pellicorne. - Jestem w stanie zrozumieć, że cię to złości, ale zawsze możesz sobie powiedzieć, iż działasz w dobrej sprawie.
- W dobrej sprawie? Wolałbym sto razy bardziej, by powiedziano Elzie prawdę. Dokąd nas zaprowadzi ta komedia? A w tym czasie opal się ulotnił! - Pozwól, by zajęła się tym policja. Może dzisiaj nadejdą wiadomości...
* * *
Rzeczywiście, wiadomości nadeszły, lecz nie były one zbyt zachęcające. Zabójca hrabiego rozpłynął się razem z klejnotami; nie natrafiono nawet na najmniejszy ślad. Baronowa Hulenberg, którą komisarz Schindler odwiedził jeszcze tego samego dnia, wyglądała jak uosobienie niewinności. Przyjechała na kilka dni do Ischl z szoferem i pokojówką; uwielbiała to śliczne miasteczko, kiedy jesień dodaje kolorów ogrodom, w których pysznią się jeszcze margerytki i chryzantemy. Wkrótce zamierzała wyjechać. Nie, nie do Wiednia, lecz do Monachium, gdzie planowała odwiedzić kilkoro przyjaciół... Oczywiście, tak, odwiedził ją brat, który zabawił u niej kilka dni. Był zrozpaczony zniknięciem córki, słynnej lady Ferrals, która uciekła z Ameryki, by umknąć przed polskimi terrorystami, i najprawdopodobniej udała się w szwajcarskie Alpy. Nie mógł jej znaleźć. Po bezowocnych poszukiwaniach, bojąc się najgorszego, przybył do Bad Ischl po odrobinę wytchnienia, a potem miał udać się do Wiednia i Budapesztu. W poniedziałek wsiadł do pociągu i do tej pory nie dał znaku życia.
- I jakie miałbym wobec niej wysunąć zastrzeżenia? -spytał zrezygnowany komisarz, który przyszedł do hotelowego baru na kielicha z dwoma przyjaciółmi. - Mogłem zrobić tylko jedno: zabronić jej opuszczać Ischl. Mam ją na oku. I to dzięki wam! Gdybyście mi nie zdradzili prawdziwej tożsamości panny Staubing, musiałbym zostawić ją w spokoju.
- Sprawdził pan, czy Solmański istotnie wyjechał?
- Tak. Siostra odprowadziła go na pociąg podanego dnia i o wskazanej godzinie.