Выбрать главу

- Są wspaniałe! - rzekła, uśmiechając się i podając upierścienioną dłoń do pocałunku.

Leciwa dama była równie wspaniała. W jej uszach błyszczały diamentowe kolczyki, na czarnej koronkowej sukni z wysokim kołnierzem lśniła diamentowa kolia, a w upiętych wysoko włosach pysznił się diadem z cienkich, błyszczących sopelków.

Aldo szuka! wzrokiem Lizy. Zauważywszy to, babka uśmiechnęła się.

- Jest z Jej Wysokością, której pomaga się ubrać. Aldo zmarszczył brwi, podczas gdy brwi Adalberta się uniosły.

- Jej Wysokość? - spytał. - Czy tak się mamy do niej zwracać?

- Obawiam się, że tak. Moi drodzy przyjaciele, muszę was uprzedzić, że od chwili ocalenia Elza nie jest sobą. Stało się coś niejasnego i uważam, książę, że znajdzie ją pan zmienioną od czasu waszego ostatniego spotkania...

- Czy to znaczy, że nie muszę już grać mojej roli? - spytał z nadzieją Morosini.

- Szczerze mówiąc, nie wiem... - wyszeptała dama ze smutkiem. - Ani raz nie wspomniała o panu i nie żądała spotkania... Natomiast zaczęła domagać się względów, szacunku i honorów godnych wysoko postawionej osoby, a my nie mamy odwagi jej ich odmówić. Właściwie powinna mieć do nich prawo! Sądzę - dodała, zwracając się do siostrzeńca - że Fritz już wam o tym mówił?

- Istotnie - odparł Adalbert. - Sądzimy obaj, że starając się wskrzesić babkę, cierpi na to, co w psychiatrii zwie się transferem. Powinien pan zwrócić się o opinię do słynnego doktora Freuda po powrocie do Wiednia.

- Myślałem już o tym... Jeśli uda się nam mu ją przedstawić.

- Czy to ona prosiła panią o urządzenie tego wystawnego wieczoru? - spytał Aldo.

- Tak. Dziwny wieczór, tyle przygotowań, a będzie nas tylko sześcioro, lecz ona się spodziewa, że przybędą postaci, które od dawna są już tylko cieniami. Nawet stół nakryto dla dwudziestu osób...

Słysząc to, Fritz nie wytrzymał. Do tej pory, po przywitaniu się, stał w kącie z oczami wbitymi w ziemię, wiercąc obcasem dziurę w dywanie.

- Dlaczego nie nazwać rzeczy po imieniu? Jest obłąkana! A ty, ciociu Vivi, popełniasz błąd, ulegając jej manii, co tylko może pogłębić jej chorobę!

- Czy mógłbyś się uspokoić? To tylko jeden wieczór... tylko jeden. Zresztą, sama to powiedziała: kolacja pożegnalna!

- Z kim, z czym?

- Może z Ischi... Dowiedziała się, że jutro wyjeżdżamy. Może z czym innym, ale nie miałam odwagi, by jej odmówić, a Liza jest mego zdania.

- Och, jeśli Liza się zgadza, to...

Nagle Fritz przestał się interesować tym tematem i zajął się kieliszkiem szampana, który służący podał mu na tacy.

Józef otworzył szeroko drzwi salonu i oznajmił silnym głosem:

- Jej Cesarska Mość!

W drzwiach ukazała się Elza w białej sukni w odcieniu kości słoniowej, z długim trenem, jakie nosiło się na początku wieku: morze satyny i koronek Chantilly* udrapowanych małymi różyczkami. Podobny koronkowy szal podtrzymywał wysoko upięte włosy. Na długiej szyi pysznił się diadem z opali i diamentów, który mógł należeć tylko do pani von Adlerstein.

* Chantilly — miejscowość we Francji, od XVIII w. stynąca z produkcji jedwabnych koronek klockowych (przyp. red.).

Trzej mężczyźni zgięli się w ukłonie, a hrabina, pomimo chorej nogi, wykonała doskonałego reweransa, przechodząc samą siebie. Kiedy Aldo i Adalbert się wyprostowali, nagle zamarli z wrażenia: w głębi dekoltu księżniczki, podobnie jak tamtego wieczoru w operze, błyszczał opal w oprawie z diamentów.

Morosini szukał wzrokiem Lizy, która szła trzy kroki z tyłu. Odpowiedziała mu nieznacznym skinieniem głowy: a więc to była ta zapowiedziana niespodzianka! Musiał przyznać, że niesamowita... Pomimo zaskoczenia Aldo zauważył, że Liza wygląda czarująco w sukni z zielonomigdałowego tiulu uszytej na starą modłę. Strój ten w pełni uwydatniał jej czarującą szyję, kształtne ramiona i dumną pierś.

Elza, trzymając w dłoni wachlarz, do którego przypięta była srebrna róża, podeszła prosto do hrabiny i pomogła jej wstać.

- Nie pani, moja droga! - zaprotestowała uprzejmie. Po czym, zwracając się do trzech panów stojących w jednej linii, wyciągnęła dłonie do Morosiniego. - Drogi Franz! Czekałam na ten wieczór z taką niecierpliwością! Od tej pory wszystko rozpocznie się na nowo, prawda?

Słaba nadzieja, którą żywił skrycie fałszywy Rudiger, prysła jak bańka mydlana. Elza ciągle widziała w nim utraconego narzeczonego. Pomimo to pochyli! się nad podaną mu dłonią, szepcąc, że jest niezmiernie szczęśliwy, i dodając kilka zdawkowych uprzejmości.

Lecz ona już go nie słuchała, kierując całą uwagę na Adalberta. To pozwoliło księciu baczniej jej się przyjrzeć. Profil kobiety był tak podobny do profilu z popiersia stojącego w małym salonie, że księcia przeszył dreszcz. Jednak kilka szczegółów: kształt powiek, zmarszczka w kąciku ust, zdradzało, że to inna osoba. Gdyby nie szrama na policzku, ta kobieta mogłaby wzbudzić powszechny entuzjazm, kazać wierzyć w cudowne wskrzeszenie, być może nawet wywołać zamieszki. Koronki, pod którymi ukrywała się w miejscach publicznych, stanowiły nie tylko schronienie dla zranionej próżności. Były również niezbędne w kraju, w którym nie trzeba dużo, by rozpalić wyobraźnię, kiedy w grę wchodził członek dawnej rodziny cesarskiej...

Należało jeszcze wyjaśnić historię opalu...

Aldo podszedł do Lizy, która stojąc z dala od Elzy, pieściła palcami jedną z róż wielkiego bukietu.

- Jak udało się panu znaleźć tak piękne kwiaty?

- Jestem szczęśliwy, że się pani podobają! Lecz to, co mnie najbardziej cieszy, to fakt, że klejnoty nie zniknęły razem z Solmańskim. Czy wyjęła pani opal, zanim pozwoliła im się ulotnić?

- To Elza je zabrała, jeszcze zanim została porwana. Po powrocie z Wiednia wbiła sobie do głowy, że jeśli zatrzyma przy sobie opal cesarzowej, nie spotkają więcej żadne nieszczęście.

- I pozwolono go jej zatrzymać?

- Nie, gdyż strażnicy obawiali się stanu umysłu zakładniczki. Urządzili schowek w belce stropowej, ale Elza widziała ich przy pracy i kiedy została sama, zabrała klejnot i ukrywała przy sobie, aż do dziś. Jest bardzo zadowolona, że zagrała wszystkim na nosie...

- Zagrała na nosie? Nie byłbym taki pewien! A co, według pani, zrobi Solmański, kiedy zauważy brak opalu?

- Zadowoli się resztą skarbu. Ma wspaniałe perty i wiele innych, przepięknych sztuk biżuterii...

- A ja pani mówię, że tylko opal go interesuje, i to z powodów, które pani wyjawiłem.

- Rozumiem, ale on nie może tu wrócić. Policja z łatwością by go zwinęła.

- Tak, lecz pani jutro wyjeżdża. Proszę być pewną, że ten pomiot szatana dowie się o tym i wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa...

Liza żywym gestem zerwała różę i uniosła do ust. Jej półprzymknięte oczy zabłysły kpiną.

- A pan naturalnie ma rozwiązanie? - Ja? A jakież?

- Och, to proste! Przekazać panu opal! Czy to nie dla niego i tylko dla niego przyjechaliście tu razem z Adalbertem?

- Czy uważa mnie pani za tak podłego, że mógłbym wyrwać szalonej biedaczce to, co uważa za swój najdroższy talizman? Chociaż byłoby to najlepsze rozwiązanie. Elza, która wszystko straciła, miałaby z czego żyć, a zwłaszcza w razie kłopotliwej wizyty wystarczyłoby skierować uwagę na kupca, czyli na mnie, lecz jeśli...

- Podano do stołu, Wasza Cesarska Mość! Wiadomość obwieścił mocnym głosem Józef od progu jadalni, przerywając Aldowi, który widząc, jak Elza dostojnie zbliża się do stołu, podał ramię pani von Adlerstein. Tymczasem Adalbert o ułamek sekundy wyprzedził Fritza, sięgając do ręki Lizy; zakochanemu młodzianowi nie pozostało nic innego, jak zamknąć orszak.