Выбрать главу

– Tylko czemu – spytał go George – Bóg zesłał Żydów Arabom?

– Żeby ich pokarać – odrzekł adwokat. – Sami wiecie o tym najlepiej. Aby ukarać ich za to, że odwrócili się od Allacha, George to wielki grzesznik – powiedział do mnie. – Mógłby opowiedzieć panu kilka historyjek o sprzeniewierzaniu się.

– A Shmuel (x) jest jeszcze większym aktorem niż ja grzesznikiem – stwierdził George. – W naszej społeczności odgrywa” rolę świętego Żyda, który broni obywatelskich praw Arabów. Jedyna nikła szansa w tym sądzie to zatrudnienie żydowskiego adwokata. Nawet Demianiuk myśli w ten sposób. Zrezygnował z 0’Briena i wynajął Sheftela, bo łudzi się, że to mu pomoże. Słyszałem, że pewnego dnia Demianiuk powiedział Sheftelowi: „Gdybym od początku miał żydowskiego obrońcę, to nie wpadłbym w takie kłopoty”. Shmuel, przyznać trzeba, to jeszcze nie Sheftel. Sheftel to czarna supergwiazda; wyciśnie z tych Ukraińców, ile się da. Zarobi z pół miliona na tym wartowniku z Treblinki. Nasz święty Shmuel nie zrobi takiej kariery, świętego Shmuela nie interesuje, że zarobi grosze na swoich ubogich klientach. Zresztą nic dziwnego. I tak ma inne źródła dochodów. Nie dość, że izraelska tajna policja ma swojego informatora w każdej rodzinie. Nie wystarczy, że gra jak wąż z ludźmi, których ma w swoim uścisku i których już dostatecznie poniżyła. Nie, nawet przeciętny adwokat musi być szpiegiem, musi być skorumpowany.

– George nie jest uczciwy wobec swoich informatorów – rzekł żydowski adwokat. – Owszem, pełno ich, ale co z tego? Ten region często był pod czyjąś okupacją i sporo tu urodzonych konfidentów i kapusiów. Kapowanie ma tutaj długą i piękną historię. Trzeba się cofnąć w czasie nie do Brytyjczyków, nie do Turków, ale aż do Judasza. Spójrz na problem jak naukowiec, George: donosicielstwo jest tu sposobem życia i zasługuje na twój szacunek nie mniej od innych zajęć.

Spędziłeś tyle lat na obczyźnie jako playboy i intelektualista, przebywałeś z dala od swego narodu i teraz osądzasz miejscowych ludzi oczami, za przeproszeniem, łaskawego, żydowskiego, imperialistycznego psa. Mówisz o donosicielstwie, ale donoszenie oferuje choć trochę ulgi od innych upokorzeń. Daje pewien status, zapewnia jakieś przywileje. Naprawdę nie powinieneś tak się spieszyć z podcinaniem gardeł swoim kolaborantom, skoro kolaboracja to jedno z najważniejszych osiągnięć tego społeczeństwa.

Zbrodnią byłoby obcinanie im rąk i kamienowanie na śmierć, a z twego punktu widzenia również głupotą. Ponieważ wszyscy w Ramallah podejrzewają się wzajemnie o donoszenie, to jakiś zapaleniec może pewnego dnia wziąć ciebie za kolaboranta i skrócić cię o głowę. Co gdybym sam rozpuścił taką plotkę? To może okazać się nawet dość zabawne…

– Shmuel – przerwał mu George – rób sobie, co chcesz, puszczaj fałszywe plotki, skoro ci się tak podoba…

Zaczęli się droczyć, a Kamil w tym czasie stał z boku i palił w milczeniu. Wydawało się, że nawet nie słuchał; właściwie nie musiał słuchać, bo przecież ten mały wodewil odstawiano nie dla niego, lecz dla mnie.

Żołnierze, którzy palili papierosy w przeciwnym rogu podwórza, ruszyli z powrotem w kierunku drzwi wiodących do sali. Adwokat Shmuel również obrócił się gwałtownie i kaszląc ruszył za nimi, nie obrażając nawet żadnego z nas na pożegnanie.

Gdy odszedł, Kamil zwrócił się do mnie:

– Wziąłem pana za kogoś innego.

Za kogo tym razem? – zastanawiałem się. Czekałem na dalsze wyjaśnienia, lecz na razie nie doczekałem się. Jego myśli znowu pognały gdzie indziej.

– Jest tyle rzeczy do zrobienia – wyjaśnił w końcu – a czasu niewiele. Wszyscy jesteśmy przepracowani i przemęczeni. Brak snu rodzi głupotę.

Ponure przeprosiny – a ta ponurość tak onieśmielająca jak wszystko inne w tym człowieku. Ponieważ potrafił on tłumić w sobie wściekłość, to jego obecność niepokoiła mnie bardziej niż rozmowa z George’em. Tak jakby ktoś wiedział, że w sąsiedztwie jego domostwa znajduje się niewypał, jakaś bomba pogrzebana w ziemi od czasów światowej wojny. Wyobrażałem sobie, iż Kamil – w przeciwieństwie do George’a – może być naprawdę niebezpiecznym przeciwnikiem.

– Z kim mnie pan pomylił? – spytałem. Zaskoczył mnie swoim uśmiechem.

– Z panem.

Nie podobał mi się ten uśmiech faceta, który, jak przypuszczałem, rzadko rzuca słowa na wiatr. Czy powiedział to świadomie, celowo, czy też dawał do zrozumienia, że nie ma nic więcej do przekazania? Całe to przedstawienie nie oznaczało niczego dobrego.

– Tak – odrzekłem starając się, by zabrzmiało to przyjaźnie – rozumiem, co mogło wprowadzić pana w błąd. Jednak zapewniam pana, że nie pozuję bardziej od wszystkich tutaj.

Coś w tej odpowiedzi zmroziło go bardzo. Przybrał minę jeszcze bardziej niepokojącą od tamtego nieszczerego uśmiechu. Zupełnie nie mogłem pojąć, o co mu właściwie chodzi. Kamil mówił jakby szyfrem, czytelnym tylko dla niego samego. A może po prostu chciał mnie nastraszyć?

– Sędzia – powiedział George – przyznał, że brat Kamila powinien trafić do szpitala. Kamil zamierza dopilnować, by rzeczywiście tak się stało.

– Mam nadzieję, że pańskiemu bratu nie stało się nic złego – rzekłem, ale Kamil zmierzył mnie takim wzrokiem, jakbym to ja zrobił te wszystkie zastrzyki. Teraz, gdy już wytłumaczył się, że wziął mnie za kogoś innego, zdawał się traktować mnie z wyjątkową wzgardą.

– Tak – odparł Kamil – umie pan współczuć. Trudno jednak nie współczuć, kiedy widzi się na własne oczy, co tu ma miejsce. Powiem jednak, co stanie się z pańskim współczuciem. Wyjedzie pan stąd za tydzień lub dwa, najdalej za miesiąc i zapomni pan. A pan Shmuel, adwokat, wróci wieczorem do domu i nim przejdzie przez frontowe drzwi, zanim zje kolację i pobawi się z dziećmi, także zapomni. Może zapomni nawet George. Jeżeli nie dzisiaj to jutro. Już raz zapomniał.

Ze złością skinął w stronę aresztu, lecz dodał głosem wręcz przesadnie łagodnym:

– Ten, co otrzymuje razy, odczuwa to inaczej od tego, który je zadaje – w ten sposób ponownie dał do zrozumienia, że jego brat pozostaje więźniem Żydów.

George chciał zadzwonić do żony i powiedzieć jej, że wkrótce zjawi się w domu z gościem, więc ruszyliśmy obaj ku drzwiom, przy których nie było strażnika. George zwyczajnie otworzył je pchnięciem i wszedł do pomieszczenia, a ja podążyłem za nim. Zdumiało mnie, że Palestyńczyk George i całkiem obcy człowiek taki jak ja mogą tu tak po prostu buszować po korytarzach i pokojach.

Przypomniałem sobie, że nie rewidowano nas wcześniej w poszukiwaniu ukrytej broni. W biurze na końcu korytarza trzy uzbrojone i umundurowane dziewczyny, osiemnasto-i dziewiętnastolatki, pisały na maszynach i słuchały rocka w radiu – mogliśmy wrzucić do środka granat i w ten sposób zemścić się za cierpienia brata Kamila. Jak to jest, że nikt nie przewidywał takiej możliwości? Jedna z sekretarek spojrzała na nas, gdy George spytał po hebrajsku, czy mógłby skorzystać z telefonu. Odpowiedziała niefrasobliwym skinieniem i słowami: