A więc tak to jest, myślałem. To właśnie takie uczucie. Po prostu ubiera się w słowa natchnienie.
Nie, nie przerywałem na zbyt długo. Mówiłem i mówiłem, owładnięty uniesieniem, którego nie próbowałem nawet zdusić, ostentacyjnie wyswobodzony od niepewności, bez zawracania sobie głowy wyrzutami sumienia. Opowiadałem im o światowym kongresie diasporystów, mającym odbyć się w grudniu w Bazylei, paradoksalnie w mieście pierwszego kongresu syjonistów przed dziewięćdziesięciu laty. Na tamten syjonistyczny kongres przybyło tylko kilkuset delegatów – ja miałem ambicje ściągnąć przynajmniej dwa razy tyle Żydów z każdego europejskiego kraju, gdzie izraelscy Aszkenazyjczycy wkrótce zamieszkają na nowo, niwecząc ostatecznie zbrodnicze zamysły Hitlera. Dodałem, że Wałęsa już zgodził się wystąpić jako mówca lub też wyśle w zastępstwie żonę, jeżeli władze uniemożliwią mu wyjazd z Polski. Nagle zacząłem opowiadać o Ormianach, o których na dobrą sprawę nic nie wiedziałem.
– Czy Ormianie cierpieli, ponieważ byli w diasporze? Nie, byli u siebie. Wkroczyli Turcy i rozpoczęli rzeź.
Następnie usłyszałem siebie wychwalającego największego diasporystę ze wszystkich, ojca nowego ruchu, Irvinga Berlina:
– Ludzie pytają, jak przyszła mi do głowy ta idea. Cóż, zwyczajnie słuchałem radia. Grali akurat „Easter Paradę” i pomyślałem: przecież to geniusz na miarę Mojżesza. Bóg zesłał Mojżesza z dziesięcioma przykazaniami oraz Irvinga Berlina z „Easter Paradę” i „White Christmas”. Wielkanoc i Boże Narodzenie: dwa święta przypominające o boskości Chrystusa… Chrystusa, któremu przecież Żydzi tejże boskości odmawiają. I co robi Irving Berlin? Dechrystianizuje oba te święta! Z Wielkiej Nocy czyni uliczny popis, a z Bożego Narodzenia święto śniegu. Zapomnijmy o przerażającym męczeństwie Chrystusa, odłóżmy krucyfiks i przywdziejmy kolorowe czapeczki! Zamienił ich religię w wesołą zabawę. Ale w jaki sympatyczny sposób! W jak bardzo sympatyczny sposób! Goje nawet nie zdali sobie sprawy, co zaszło. I uwielbiają to. Każdy uwielbia. Zwłaszcza Żydzi, Żydzi nienawidzą Jezusa. Ludzie zawsze mówili mi, że Jezus był Żydem. Nigdy w to nie uwierzyłem. To tak, jaktty ktoś rzekł, że Cary Grant to Żyd. Bzdura.
Żydzi nie chcą słyszećo Jezusie. Ale czy można ich za to ganić? Tak więc… Bing Crosby zajął miejsce Jezusa, stał się ulubionym synem bożym, a Żydzi, Żydzi i gwiżdżą sobie na Wielkanoc! Czy to takie godne potępienia, że udało się wytłumić przyczynę panującej przez wieki wrogości. Czy ktoś rzeczywiście na tym ucierpiał? Jeśli to wesołe chrześcijaństwo jest chrześcijaństwem oczyszczonym z nienawiści do Żydów, to chwała za to. Jeżeli zamiast Jezusa Chrystusa celebruje się śnieg, a ludzie są przez to milsi i łagodniejsi na gwiazdkę, to niech pada ten śnieg, niech pada! Rozumiecie, co mam na myśli?
Powiedziałem im także, iż „Easter Paradę” napawa mnie większą dumą niż zwycięstwo w wojnie sześciodniowej; że czuję się bezpieczniejszy słuchając „White Christmas”, niż gdybym wiedział, że Izrael dysponuje bronią jądrową. Dodałem, że jeśli Izraelczycy dojdą do przekonania, iż ich przetrwanie nie zależy już od walki z palestyńskim podziemiem, lecz zdecydują się na uderzenie nuklearne na Arabów, oznaczać to będzie koniec judaizmu – nawet jeżeli przetrwa państwo Izrael.
– Ci prawdziwi Żydzi po prostu znikną. Pokolenie synów tych, którzy zdecydują się na atak atomowy wymierzony w nieprzyjaciół, nie będzie już godne określać się mianem Żydów. Izraelczycy utrzymają swoje państwo, ale kosztem wyniszczenia narodu judajskiego. Będzie on oznaczać moralną klęskę. Już teraz balansują na jej krawędzi. Przywiedli Żydów tutaj, na ten skrawek ziemi, gdzie otaczają ich sami wrogowie… tak, oni już się skompromitowali. Lepiej już stać się chorobliwym neurotykiem, zasymilować się z innymi, być wszystkim, czym pogardzają syjoniści… Lepiej już utracić państwo niż moralność, gdy pcha się naród ku katastrofie nuklearnej. Wolę Irvinga Berlina od Ściany Płaczu. Wolę Irvinga Berlina od świętej Jerozolimy! Jakie to ma znaczenie, czy Jerozolima jest żydowska teraz, w 1988 roku?
Kurczowe trzymanie się Jerozolimy to najgorsza możliwa rzecz, jaka mogła nam się przydarzyć.
Ostatni rok w Jerozolimie! Do zobaczenia w przyszłym roku w Warszawie! W Bukareszcie! W Wilnie i Krakowie! Zrozumcie, wiem, że ludzie określają diasporyzm mianem rewolucyjnej idei. Ja jednak nie proponuję rewolucji, chodzi mi o odmianę, zwrot, powrót do czegoś, czym może niegdyś był sam syjonizm. Wrócimy na rozdroże i wybierzemy inny kierunek. Syjoniści zapędzili się za daleko i w tym cały problem. Należy cofnąć się do punktu zwrotnego: diasporyzm pozbędzie się wszystkich złych cech syjonizmu.
Szczerze współczułem żonie George’a. Nie wiedziałem, co było dla niej bardziej nieznośne – ferwor, z jakim prezentowałem swe diasporys-tyczne banialuki, czy też powaga, z jaką przełykał je George.
Jej mąż wreszcie przestał gadać – słuchał mnie tylko! Objęła się ramionami, może z zimna, a może w tej pozycji potrafiła lepiej nad sobą zapanować i – jak kobieta na krawędzi rozpaczy – zaczęła kiwać się do przodu i w tył. A z jej oczu dało się czytać jak z otwartej książki: nie była w stanie ścierpieć mnie ani chwili dłużej. On męczy się wystarczająco i bez ciebie, zdawała się mówić.
Przestań. Odejdź. Zniknij.
W porządku, postanowiłem zwrócić się wprost do tej kobiety. Czy Mosze Pipik postąpiłby inaczej?
– Anno, ja na twoim miejscu także byłbym nastawiony sceptycznie. Myślałbym sobie tak jak pewnie ty teraz: Ten pisarz to jeden z tych postrzeleńców, co to nie mają kontaktu z rzeczywistością.
Nonsensowne fantazjowanie człowieka, który niczego nie rozumie. To nie polityka, to nawet nie fikcja literacka, to jakieś wyssane z palca brednie… Widzisz tysiące powodów, dla których diasporyzm skazany jest na niepowodzenie, ale powiem ci, że ja także znam te tysiące powodów, znam ich miliony. Jestem tu jednak między innymi po to, by rzec tobie, rzec George’owi czy Kamilowi, że to jedyne rozwiązanie, gdyż alternatywą jest tylko zagłada. Ludzie myślą teraz o diasporyzmie tak jak niegdyś o syjonizmie: to czysta utopia. Uważasz mnie za jeszcze jedną ofiarę obłędu, jaki ogarnął ten kraj; sądzisz, że tragiczna sytuacja panująca tutaj podkopała również moje zdrowie psychiczne. Wiem, że wyrządzam ci krzywdę, roztaczając przed Geogre’em ekscytujące wizje, które ty uważasz za utopijne mrzonki bez szans na realizację. I sądzisz nawet, że sam George, w głębi serca, rozumie, iż to utopia. Jednak pokażę wam obojgu coś, co otrzymałem ledwie przed paroma godzinami. Dał mi to starzec, który przeżył Oświęcim.
Wyciągnąłem z kieszeni kopertę zawierającą czek od Smilesburgera i podałem ją Annie.
– Przekazał mi to ktoś zrozpaczony tak jak ty. Ktoś, kto jak ty pragnie, by panujący tu konflikt znalazł honorowe i sensowne rozwiązanie. Oto jego dotacja na rzecz ruchu diasporystycznego.
Kiedy Anna spojrzała na czek, zaczęła się bardzo cicho śmiać, jak gdybym wymyślił nieprzyzwoity dowcip przeznaczony wyłącznie dla jej uszu.
– Pokaż – odezwał się George, lecz ona z jakiegoś powodu nie miała chwilowo zamiaru przychylić się do jego prośby. Spytał ją zniecierpliwiony. – Dlaczego się śmiejesz? Moim zdaniem powinniśmy płakać, zamiast się śmiać.
– Śmieję się ze szczęścia. Z radości. Śmieję się, bo już po wszystkim. Jutro Żydzi ustawią się w kolejkach po bilety lotnicze. Wykupią przeloty w jedną stronę do Berlina. Michaelu, spójrz – i przyciągnęła do siebie chłopca, żeby pokazać mu czek. – Teraz będziesz mógł mieszkać w cudownej Palestynie przez resztę swojego życia. Żydzi stąd wyjeżdżają. Pan Roth to anty-Mojżesz, który wyprowadzi ich z Izraela. To są pieniądze na ich przeprowadzkę.