– On zamierza porwać syna Demianiuka.
Postanowiłem jednak trzymać się swych planów i nie odpowiedziałem jej. Nie popełnisz błędu nie reagując.
– Syn Demianiuka może zostać uprowadzony!
Za drzwiami panna Posseski od Pipika, pod oknem zamaskowani Arabowie… Zamknąłem oczy, żeby skupić się na sformułowaniu jeszcze jednego pytania, jakie zamierzałem zadać Aaronowi przed opuszczeniem tego kraju. „Żyjesz w społeczeństwie wstrząsanym przez polityczne spory. Jednakże jako pisarz nie zajmujesz się właściwie codziennymi zamieszkami w Izraelu…”
– Panie Roth, to naprawdę może się stać!
„… a interesują cię problemy odnoszące się do historii Żydów. Jakie znaczenie mają dla ciebie, jako prozaika, obecne wydarzenia? Jak fakt, iż jesteś obywatelem tej…”
Jinx teraz cicho łkała.
– On zdobędzie się na to. Czuje się ważny po spotkaniu z Wałęsą. Panie Roth, pan musi pomóc…
„…niezwykłej, domagającej się uznania, żyjącej legendami, kontrowersyjnej społeczności wpływa na twoje pisarstwo? Czy opisanie tej burzliwej rzeczywistości nie kusi twej wyobraźni?”
– To będzie jego koniec.
Rozum podpowiadał, by zachować milczenie i opanowanie, lecz nie potrafiłem się powstrzymać i powiedziałem głośno:
– I bardzo dobrze!
– Zniszczy wszystko, co dotychczas osiągnął.
– Znakomicie!
– Musi się pan czuć chociaż trochę odpowiedzialny.
– Bynajmniej!
Jednocześnie przykucnąłem, starając się zajrzeć pod biurko. Wsunęła coś w szczelinę pod drzwiami.
Chciałem przekonać się, co to takiego. W końcu zdołałem.
Był to kawałek materiału nie większy od ludzkiej dłoni i leciutki jak zwitek gazy – a na nim gwiazda Dawida; coś, co przedtem widywałem na zdjęciach przedstawiających Żydów w Europie pod okupacją hitlerowską, żółta opaska odróżniająca podówczas typy semickie od „rasy panów”. Ten podarunek nie powinien był wyprowadzić mnie bardziej z równowagi niż poprzednie niespodzianki zgotowane przez Pipika, a jednak wzburzył mnie niezmiernie. Spokojnie, powiedziałem sobie. Oddychaj powoli. Rusz głową. To on jest stuknięty, nie ty. Potraktuj to na wesoło – i zabieraj się stąd.1 Górę niestety znowu wzięły emocje. Tylko spokojnie, powtarzałem, ale na próżno – nie mogłem przejść do porządku dziennego nad potraktowaniem wojennej relikwii jako głupiej zabawki. On był w stanie wszystko, absolutnie wszystko zamienić w farsę. Stuprocentowy bluźnierca. Nienawidziłem go.
– Kim jest ten wariat!? Powiedz mi, kim jeatten wariat!
– Dobrze! Tylko mnie wpuść!
– Powiesz mi wszystko! Całą prawdę!
– Zgoda. Wszystko, co wiem!
– Jesteś sama?
– Zupełnie sama. Przysięgam, sama.
– Zaczekaj.
Spokój. Oddychaj powoli… Postąpiłem jednak wbrew swym wcześniejszym zamierzeniom.
Odsunąłem biurko od drzwi na tyle, żeby można było je otworzyć, a potem przekręciłem zamek. Przez wąską szparę wcisnęła się do środka, ona, pielęgniarka z oddziału onkologicznego, którą Pipik przysłał tu, by mnie rozdrażnić. Jinx Posseski, wciąż chorująca na antysemityzm. Ciemne okulary przesłaniały połowę jej twarzy. W czarnej sukience wyglądała piekielnie zgrabnie. Nie wyglądałaby zgrabniej nawet bez ubrania. Sukienka była świetna, choć tania. Mnóstwo szminki na ustach, rozczochrane włosy… Wmawiałem sobie, że to nie jej urok, lecz mój własny temperament mącił mi oddech i jasne myślenie; że z jakichś oczywistych, rozsądnych powodów wpuściłem ją na swoją stronę barykady. Kiedy znalazła się w środku, zamykając się ze mną – a jego pozostawiając na zewnątrz? – to wydało mi się, że nigdy nie opuściłem rodzinnego domu. Nigdy przedtem nie pragnąłem tak namiętnie – nie jej, w każdym razie nie w tamtej chwili – ale powrotu do prawdziwego życia, jakie znałem przed swą chorobą, przed rozpadem osobowości, jakiego doświadczyłem; do życia bez kpienia z siebie, bez idealizowania siebie (oraz idealizowania kpin, kpienia z idealizacji, idealizowania idealizacji i kpienia z kpin); bez rzucania się w skrajności, od hiperobiektywizmu do hipersubiektywizmu (oraz hiperobiektywnej penetracji subiektywizmu i na odwrót). Do czasów, kiedy białe było białym, a czarne czajnym, gdy rzeczy dzieliły się na dobre i złe i nie działo się nic, czego nie dałoby się wyjaśnić. Opuściłem dom w Newark, zjadłem owoc z drzewa fikcji i od tamtej pory wszystko – rzeczywistość i ja sam – zmieniło się.
Nie pragnąłem tego pokuszenia, chciałem mieć znowu dziesięć lat. Chociaż przez całe życie żywiłem pogardę dla nostalgii, to jednak teraz chciałem powrotu do dzieciństwa, kiedy życie nie wydawało się jeszcze ślepą uliczką, tylko ekscytującą rozgrywką z losem; kiedy miało się dom, do którego można było bezpiecznie wrócić. I mimo że przekonałem się, jakim złudzeniem jest kobieca zmysłowość, to jednak teraz zapragnąłem znów jej spróbować, opchać się nią do syta.
– Panie Roth, on tylko czeka na znak radykałów. Oni naprawdę mają zamiar to zrobić. Ktoś musi ich powstrzymać!
– Po co to przyniosłaś? – spytałem, ciskając jej ze złością opaskę w twarz.
– Dał mu to Wałęsa. W Gdańsku. Philip wtedy rozpłakał się. I od tamtej pory nosił ją przy sercu.
– Chcę usłyszeć prawdę! Tylko prawdę! Dlaczego przychodzisz o trzeciej rano z tą opaską i bajeczką? Powiedz szczerze: skąd masz tę gwiazdę? I jak przeszłaś przez portiernię? Jak to jest, że włóczysz się nocą po Jerozolimie, ubrana jak ladacznica? To miasto aż kipi od nienawiści, tyle tu strachu i przemocy, a on przysyła tu ciebie! Wystrojoną jak femme fatale z filmu o przygodach Bonda! Ten człowiek zachowuje się jak wariat! Co tam Arabowie… paru zaślepionych, pobożnych Żydów mogło cię ukamienować na ulicy, gdyby zobaczyli cię w tej sukience!
– Ale oni chcą porwać syna Demianiuka i w ten sposób zmusić starego Demianiuka do przyznania się! Już teraz piszą tekst jego przyznania się do winy. Ekstremiści powiedzieli Philipowi: „Ty jesteś pisarzem… Zrobisz to dobrze!” Utną porwanemu ucho, dłoń, wyłupiąmu oko, aż jego ojciec zacznie mówić prawdę… Będą torturować młodego! Niby pobożni ludzie w czapeczkach, a posłuchać tylko, co gadają… A Philip siedzi i pisze zeznanie! Philip zawsze był przeciwny ekstremistom, nazywa ich dzikusami, a teraz czeka na telefon od ich przywódcy, fanatyka, którego nienawidzi najbardziej na świecie!
– Odpowiedz mi, proszę, tylko szczerze. Po co on przysłał cię tutaj w tej sukience? W tym makijażu? Jak temu człowiekowi mogło strzelić do głowy coś podobnego? Co za przewrotność.
– Uciekłam od niego! Powiedziałam mu: „Nie mogę cię już słuchać. Nie mogę patrzeć, jak niszczysz wszystko!” Uciekłam!
– I przybiegłaś do mnie?
– On musi dostać z powrotem swój czek!
– Zgubiłem ten czek. Nie mam go. Już mu to mówiłem. Stało się coś niefortunnego. Powinnaś to zrozumieć. Czek zwyczajnie się ulotnił.
– Philip wpadł w szał, że nie dostał swoich pieniędzy! Czemu przyjął pan czek od pana Smilesburgera? Przecież wiedział pan, że to nie pańskie pieniądze!
Wepchnąłem jej opaskę z gwiazdą w dłoń.
– Zabierz to i wyjdź stąd.
– Ale syn Demianiuka…!
– Dziewczyno, nie po to spłodził mnie Herman Roth i nie po to urodziła Bess Roth w żydowskim szpitalu w Newark, żebym teraz martwił się o syna tego Demianiuka.
– No to proszę pomyśleć oPhilipie!
– Właśnie to robię.
– Sam starał się przekonać pana do słuszności swojej idei. On jest pełen podziwu dla pana. Jest pan jego idolem, czy się to panu podoba czy nie!
– Posłuchaj, on ma takiego kutasa, że nie muszę być jego idolem. Był na tyle uprzejmy, by przyjść tutaj i zademonstrować mi go. Powiedział ci o tym? W tych sprawach jest chyba dosyć bezpośredni, prawda?